piątek, 3 października 2014

sześć: niespodziewane wyznania

[Chloe]

- CHLOE NARCYZO MALFOY!
Rozpaczliwy krzyk odbił się echem od murów Hogwartu. Moja ręka zadrżała, powodując pojawienie się ogromnej plamy atramentu na idealnie zapisanej liście osób do zniszczenia w najbliższym czasie. Westchnęłam i podniosłam wzrok znad pergaminu, akurat w momencie kiedy Albus Severus Potter z hukiem wpadł do biblioteki, trzaskając potężnymi, drewnianymi drzwiami.
- Nie uwierzysz co… Nie rozumiem…To było…Nie mieści się to…Ja…i ona…Pomóż mi!
Zacisnęłam usta w wąską linię.
- Przez ciebie zrobiłam kleksa.
Al zatrzymał się w połowie kroku, niepewny czy może podejść bliżej i słusznie. Jednak jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach tyle desperacji co teraz, więc postanowiłam mu odpuścić. Chyba zaczynałam mięknąć…Skrzywiłam się.
- Lepiej, żeby to było dobre, Potter.
Odetchnął z ulgą i podszedł do stołu przy którym siedziałam. Skinęłam na siedzącą naprzeciwko piątoklasistę z Ravenclawu, piszącą moje wypracowanie z transmutacji, a ta w pośpiechu zebrała swoje rzeczy, nie posyłając ani mnie, ani Albusowi najkrótszego spojrzenia.
- No więc? Postaraj się.
Al wyglądał jakby był chory. Jego oczy świeciły niezdrowym blaskiem, cera przybrała bladotrupi kolor, włosy wyglądały jakby w ogóle ich nie czesał, choć to może było i normalne. Jego ubrania były wygniecione i mogłam się założyć, że były to te z poprzedniego dnia.
- No, no. Gratulacje, Potter – uśmiechnęłam się złośliwie. – Jak było? Szczerze mówiąc, liczyłam, że Zo bardziej cię przetrzyma, ale…
- To nie była Zo – jęknął cicho, uderzając czołem o blat stołu. Zmarszczyłam brwi.
- Do cholery, Al! Nie uda ci się jeśli będziesz pieprzył jakieś panienki po kątach! Czy ty w ogóle kiedyś myślisz?
Posłał mi mordercze spojrzenie. Założyłam ręce na piersi, wbijając w niego swoje twarde spojrzenie.
- To nie była jakaś tam dziewczyna...To było coś o wiele, wiele gorszego.
Uniosłam do góry jedną brew. Chłopak rozejrzał się dookoła, sprawdzając czy nikt nas nie podsłuchuje, ale zadbałam o to. Wybrałam najbardziej odosobniony stolik ze wszystkich. Westchnął.
- Nie uwierzysz mi…Ja sam w to nie wierzę…To…Było…
- Potter, mój czas jest bardzo cenny i albo mówisz mi natychmiast co się stało, albo już nigdy nic nikomu nie powiesz.
Syn Wybrańca prychnął, odzyskując odrobinę swojej pewności siebie.
- Myślę, że po usłyszeniu newsa zmienisz zdanie.
- A ja myślę, że ty nie myślisz – uśmiechnęłam się lekko, po czym na powrót przyjęłam poważny wyraz twarzy. – Mów.
Chłopak przełknął ślinę i wypowiedział słowa, które nie sądziłam, że kiedykolwiek wyjdą z jego ust.
- Ostatniego wieczoru…pieprzyłem się z Carrie Gray.
Otworzyłam szeroko oczy i kilkakrotnie zamrugałam z niedowierzaniem. Moje usta rozchyliły się lekko i mogę śmiało powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu komuś udało się mnie zaskoczyć.
- TY ZROBIŁEŚ CO?! – krzyknęłam, zwracając na nas uwagę przebywających w bibliotece uczniów. Na całe szczęście wystarczyło tylko jedno ostre spojrzenie, żeby wrócili do swoich nudnych, nieistotnych i nikogo nie interesujących spraw. Wbiłam wzrok w siedzącego naprzeciwko mnie ślizgona. Wyglądał jak pięcioletni chłopiec, który dostaje reprymendę za zbicie wazonu z kwiatami.
- Tak wyszło…- mruknął.
- Czy ty się słyszysz? – syknęłam. Nawet ja zaczynałam się gubić w całej tej sytuacji.
- Wróciłem wczoraj po szlabanie do dormitorium, ona tam na mnie czekała i…No tak wyszło.
Odchyliłam się na krześle, próbując uporządkować swoje myśli. Carrie Gray nienawidziła Albusa Pottera i wszyscy o tym wiedzieli. Dlaczego teraz nagle się nim zainteresowała? Z powodu Zoey?
- Nie daj sobie namieszać w głowie, Al – mruknęłam, przeczesując jasne włosy ręką. Nie doceniłam Gray. Była dobrą zawodniczką. Przerażenie i dezorientacja Albusa były niemal materialne. Skutecznie odsunęła jego myśli od Zoey. Była sprytna i mogłabym ją nawet polubić, ale stałam jednak po stronie Albusa. Musiałam się nią zająć, inaczej cały plan był skazany na porażkę. Cóż…Carrie chyba naprawdę przeszkadzała cała sytuacja, skoro chwyciła się TAKIEGO rozwiązania.
- Przynajmniej było dobrze? – nie mogłam powstrzymać złośliwego pytania, które aż samo cisnęło się na usta.
- Niesamowicie – skrzywił się, na co mój uśmiech tylko się powiększył.
- Która z ich dwójki lepiej całuje?
Prychnął rozbawiony.
- Naprawdę myślisz, że ci powiem?
- Och, czyli to znaczy, że Carrie, tak?
Chłopak wstał gwałtownie i posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
- Tą rozmowę uważam za skończoną.
- No weź, Al! Powiedz mi! – zawołałam, ale on już oddalał się w kierunku drzwi i nawet nie patrząc w moją stronę, pokazał mi środkowy palec. – Nie daj namieszać sobie w głowie! – powtórzyłam ostrzeżenie, na co skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.
Chwyciłam listę, którą przygotowałam, zanim KTOŚ tak niegrzecznie mi przeszkodził. Jednym machnięciem różdżki usunęłam plamę, a potem na samym dole starannie wykaligrafowałam i dwukrotnie podkreśliłam napis „Carrie Gray”.

[Zoey]

Po raz pierwszy odkąd pamiętam zostałam obudzona przez Carrie. Zazwyczaj to ja siłą i paroma zaklęciami wyciągałam ją z łóżka, albo po prostu obie nie pojawiałyśmy się na pierwszej lekcji. Ale nigdy, NIGDY, nie zdarzyło się, żeby to ona obudziła mnie. Do dzisiaj, oczywiście.
- Zo! Zoey, wstawaj! Spóźnimy się na transmutację! – zaśpiewała radośnie. Mruknęłam coś niewyraźnie i obróciłam się na drugi bok. Chwilę później poczułam ciężar swojej przyjaciółki na sobie. – Wstawaj!
Westchnęłam głęboko.
- Spieprzaj Gray – chwyciłam poduszkę i zakryłam nią twarz. Carrie chwyciła ją szybko i zabrała mi ją, po chwili robiąc to samo z kołdrą.
- Idziemy na śniadanie!
Zmrużyłam oczy. Moja przyjaciółka uśmiechała się wesoło, a jej oczy błyszczały jakimś nienaturalnym blaskiem. Ubrana w białą, męską koszulę, była boso, a jej spódniczka powinna umówić się na randkę z zaklęciem prasującym. Prychnęłam rozbawiona.
- No dajesz, Gray…Kto tym razem?
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie.
- Nie wiem o co ci chodzi.
Usiadłam na łóżku i pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Daj spokój…Taka szczęśliwa jesteś tylko wtedy kiedy kogoś przelecisz, albo zrobisz coś Albusowi, a z tego co wiem to zawrzeliście rozejm czy coś takiego – podeszłam do szafy i chwyciłam przepisowy mundurek. Czułam na sobie twardy wzrok przyjaciółki.
- Skąd wiesz?
- Och, powiedział mi wczoraj na szlabanie – machnęłam ręką. – I stwierdził, że to z mojego powodu. Uwierzysz? – zaśmiałam się, a Gray zrobiła dziwną minę. – Co jest?
- Nic – pokręciła energicznie głową. – Temat tego kretyna mnie denerwuje.
To była norma. Moja typowa przyjaciółka.
- Możemy wrócić do poprzedniego…Którego frajera zaliczyłaś? Mów! – szturchnęłam ją między żebra.
- Największego z największych – uśmiechnęła się. Zgrabnym ruchem wyminęła mnie i weszła do łazienki, pozostawiając mnie bez żadnej odpowiedzi.

[Carrie]

Zeszłyśmy na śniadanie. Zoey ciągle męczyła mnie, żebym powiedziała jej gdzie spędziłam ostatnią noc. Nie miałam zamiaru ulec. Była by wściekła. Nawet jeśli nie lubi Albusa, to wątpię czy zrozumiałaby, że zrobiłam to dla jej dobra. Na pewno zarzuciłaby mi, że jak zwykle zabieram jej zabawki. Ale przecież to ona pierwsza go ukradła.
NIE. STOP. JA WCALE TAK NIE POMYŚLAŁAM.
Zrobiłam to, żeby ją bronić. Tylko dlatego. Altruistyczny, empatyczny powód. Na miarę Gryffindoru.
- Carrie…martwię się o ciebie – Zo zmierzyła mnie spojrzeniem. – A wiesz, że nie zdarza mi się to często.
Prychnęłam rozbawiona.
- Nie musisz.
- Nie ma cię przez całą noc, wracasz jakaś dziwnie szczęśliwa, nie chcesz mi powiedzieć z kim byłaś, nałożyłaś sobie owsianki, której nie lubisz, a teraz włożyłaś łokieć w jajecznicę…
Zaśmiałam się głośno, przyznając jej rację. Jednym zaklęciem wyczyściłam szatę, a owsiankę posłałam w stronę jakiejś pierwszorocznej gryfonki, która po chwili z piskiem i ściekającą po włosach mazią wybiegła z Wielkiej Sali. Moja przyjaciółka zmrużyła oczy i wiedziałam, że nie odpuści tak łatwo. Nagle jej determinacja trochę zelżała, zastąpiona jakimś innym uczuciem, którego nie mogłam zdefiniować. Chwilę później zrozumiałam tą gwałtowną zmianę nastroju.
- Cześć, Zo – usłyszałam za plecami znajomy głos. Głos, który kilka godzin temu szeptał mi do ucha nieprzyzwoite słowa. Z uśmiechem odwróciłam się w jego stronę, ciekawa tego co się wydarzy.
Kiedy nasze oczy się spotkały poczułam na plecach ten dreszcz, który się czuje kiedy widzisz kogoś z kim łączy cię jakaś tajemnica. To porozumienie, które następuje w momencie poznania sekretu, którego wypowiedzenie prowadzi do globalnej katastrofy. Dla mnie i dla Pottera była to ostatnia noc.
- Cześć Gray – wyczułam niepewność w jego głosie. Zmrużył oczy, jakby próbował mnie przejrzeć. Uśmiechnęłam się radośnie. Widziałam jego niezrozumienie sytuacji. O to mi w gruncie rzeczy chodziło. No bo proszę, teraz patrzył na mnie, całkowicie i niezaprzeczalnie nie zwracając uwagi na Zo. Wyobrażałam sobie tą chwilę, kiedy dzisiaj nad ranem wymykałam się z jego dormitorium, ale rzeczywistość była o wiele lepsza.
Chodzi mi oczywiście o to, że odczepił się od Blake. Tylko o to.
Teraz, tak jak w dawniejszych, lepszych czasach, wpatrywał się prosto we mnie, próbując wybadać sytuację.
- Cześć, Potter. Przyszedłeś pławić się w blasku mojej zajebistości? – uśmiechnęłam się szeroko. Nie mogłam nie zauważyć ulgi, która pojawiła się na jego twarzy, słysząc zaczepkę.
- Przepraszam, w jakim blasku? – udał zdziwionego i posyłając mi pogardliwe spojrzenie odszedł na drugi koniec stołu.
Zmarszczyłam brwi. Myślałam, że urządzi scenę typu „w co ty grasz?” albo zacznie się do mnie przystawiać. Niechętnie musiałam przyznać, że seks był niesamowity i normalny koleś po czymś takim padłby przede mną na kolana.
No tak. Zapomniałam, że był Potterem, antonimem normalności.
Ale nie zamierzałam tak tego zostawić.
- Al chyba się na mnie obraził – Zo wzruszyła ramionami. Siłą powstrzymałam się przed komentarzem.
- Skończyłaś? Co mamy pierwsze?
Wstałyśmy i ruszyłyśmy w kierunku drzwi. Zatrzymałam się.
- Muszę coś jeszcze załatwić. Zobaczymy się w klasie?
Zoey zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, ale skinęła głową. Od zawsze każda z nas chodziła własnymi ścieżkami, którymi się nie dzieliła.
Wyszła z Wielkiej Sali, a ja cofnęłam się do stołu Slytherinu. Nachyliłam się nad Albusem, a moje jasne włosy opadły na jego ramię.
- Trzecia lekcja. Pusta klasa od zaklęć na czwartym piętrze – szepnęłam, dotykając ustami płatka jego ucha. Chłopak wyprostował się i spiął, a postronni obserwatorzy zapewne podejrzewali, że zagroziłam mu bolesną śmiercią.
Odwróciłam się, zanim zdążył na mnie spojrzeć. Odchodząc czułam jego wzrok na sobie, więc zakręciłam biodrami trochę mocniej niż zwykle.

[Scor]

Denerwowałem się. To tak jakbyście zostali zmuszeni do zjedzenia kolacji z kanibalem i wiecie, że to wy zostaniecie kolacją. Po raz tysięczny przekląłem moją siostrę w myślach. W przypływie frustracji kopnąłem ścianę, ale jedynym co ucierpiało była moja stopa. No i może duma…
- Cześć, Scor – usłyszałem znajomy głos. Westchnąłem. Wytrzymasz godzinę i wymówisz się szlabanem, obiecałem sobie w myślach i z tym postanowieniem odwróciłem się w stronę dziewczyny.
Wierzcie mi lub nie, ale oniemiałem. Nigdy na dobrą sprawę jej się nie przyglądałem. Raczej uciekałem ile sił w nogach. Tym razem jednak, świadomy, że będę musiał spędzić z nią trochę czasu, przyjrzałem jej się dokładniej i…cóż. Podobało mi się to co widzę. Gdybym jej nie znał z pewnością obejrzałbym się za nią na ulicy.
Boże, co za nogi!
- Cześć, Rose – zmarszczyłem brwi. Dziewczyna uśmiechała się łagodnie, a dłonie zaciskała na jeansowej kurtce. Wyglądała ładnie i normalnie. – Co ci się stało? – parsknąłem. Weasley zamrugała zaskoczona.
- Słucham?
- Wyglądasz tak spokojnie. I ładnie. Nie tak jak zwykle. Co się stało?
Zaśmiała się głośno.
- Cóż, Malfoy, wiesz jak powiedzieć dziewczynie komplement.
Wzruszyłem ramionami.
- Idziemy?
Nie miałem nic zaplanowane. Chciałem tylko przejść się po błoniach, uciec po godzinie i mieć to z głowy.
- Więc…nie jestem taka straszna, co? – zagadała dziewczyna, szturchając mnie lekko.
- Właściwie to mam wrażenie, że ktoś przeszczepił ci osobowość – mruknąłem. – Gdyby nie pomarańczowe włosy, nigdy bym cię nie poznał.
- Moje włosy nie są pomarańczowe – syknęła. Po raz kolejny wzruszyłem ramionami.
- Więc? O co chodzi? Z tą całą obsesją na moim punkcie? – uśmiechnąłem się szeroko, ukazując wszystkie zęby, jakie mogłem.
- Och…Wiesz, to w sumie nie chodzi o to, że jesteś przystojny czy coś…Tu chodzi w gruncie rzeczy o twoje nazwisko.
Zmarszczyłem brwi. Czy ta dziewczyna się słyszała? Powiedziała, że nie chodzi o moją urodę?! Oczywiście, że chodzi o to! A niby w tym Ravenclawie są mądrzy ludzie…
- Moje nazwisko?
- Wiesz, kiedy sześć lat temu, po raz pierwszy zobaczyłam cię na peronie…mój tata powiedział, że mam trzymać się od ciebie z daleka. Więc automatycznie mi się spodobałeś. Ojciec dostaje szału za każdym razem kiedy o tobie mówię – zachichotała radośnie.
- Biegasz za mną tylko dlatego, żeby zrobić rodzinie na złość – zapytałem z niedowierzaniem. Tym razem to ona wzruszyła ramionami.
- Chcę im pokazać, że nie obchodzi mnie ich przeszłość. Nie chcę się podporządkowywać. To co oni zrobili i kim są oni, nie ma nic wspólnego z tym co robię i kim jestem ja.
- W takim razie chyba dobrze, że nie dostałaś się do Gryffindoru, co?
Rudowłosa uśmiechnęła się tajemniczo.
- Dostałam się. Tam tiara chciała mnie wysłać. Ale poprosiłam ją o Ravenclaw.
Po raz kolejny i nie ostatni tego dnia, Rose Weasley totalnie mnie zaskoczyła.

[Carrie]

Mimo okropnego deszczu i fatalnej wichury, drużyna Slytherinu zebrała się na boisku do Quidditcha na pierwszym w tym roku treningu, połączonym z naborem do drużyny. Siedziałam na trybunach, obserwując jak Albus krzyczy na niewydarzonych kandydatów. W szale chwycił miotłę jednego z drugoklasistów i złamał ją w pół. Zaśmiałam się.
Chłopak, OCZYWIŚCIE, pojawił się w wyznaczonym miejscu i czasie. Było nawet sympatycznie. Może dlatego, że ze sobą nie rozmawialiśmy. Kiedy tylko próbował zadać mi pytanie, zamykałam mu usta pocałunkiem. A potem szybko uciekłam. Bardzo szybko.
- Cześć, Gray – James Potter, bez pytania, usiadł obok mnie.
- Szukasz kogoś? – prychnęłam, wpatrując się zaskoczona w jego postać.
- Daj spokój…Chciałem zapytać jak ci idzie?
- Jak idzie mi co?
- Mieszanie w głowie Albusa.
Przygryzłam wargę. Zacisnęłam dłonie na miotle.
- Chyba dobrze…Czemu pytasz?
- W końcu to był mój pomysł…No i po prostu byłem ciekaw.
- Ale dlaczego? – zmarszczyłam brwi. Zachowywałam się trochę jak mała dziewczynka, ale hej! Przez ostatni miesiąc rozmawiałam z nim więcej razy niż przez całe życie! Interesowało mnie co jest tego powodem. Chłopak długo nie odpowiadał, obserwując latających zawodników. Skrzywił się lekko, kiedy jeden z trzecioklasistów dostał tłuczkiem.
- Dlaczego? – powtórzyłam uparcie. Westchnął.
- Wyśmiejesz mnie.
No teraz to musiałam się dowiedzieć! Zamachnęłam się miotłą i uderzyłam go z rączki w czoło. Jęknął i chwycił się za bolące miejsce.
- No mów – popędziłam go. Zaśmiał się głośno.
- Niech ci będzie…- odwrócił się w moją stronę i z powagą spojrzał w moje oczy. – Może dlatego, że cię lubię. Jako osobę. Chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić.
Zaniemówiłam. Wpatrywałam się w chłopaka z niezrozumieniem.
- Co?
- Jesteś zabawna, Carrie. No i nienawidzisz mojego brata, nawet jeśli się z nim pieprzysz. Jesteś złośliwa, ale wydajesz się być osobą, z którą nie sposób się nudzić. Jedyną osobą, która szczerze mówi mi co o mnie myśli
Nigdy nie usłyszałam tylu miłych słów skierowanych w swoją stronę.
- Przecież masz pełno przyjaciół. Do których ja się nie zaliczam.
- Chciałbym, żebyś się zaliczała. Nie mówię, że mamy sobie pleść warkoczyki i zwierzać z sekretów – skrzywił się. – Ale poza moją rodziną nie mam nikogo z kim mógłbym pogadać. Wszyscy chcą mnie wykorzystać dla własnych korzyści. A ty…cóż, bardziej prawdopodobne jest, że to ja wykorzystam ciebie, niż odwrotnie.
Zaśmiałam się.
- Prawda – skinęłam głową. - Ale to nie znaczy, że się zgadzam - siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, obserwując drużynę. Robiło się coraz zimniej i moja cienka bluza przestała mi wystarczać. Zadrżałam, co zostało zauważone przez Jamesa. Nie pytając o nic, ściągnął swoją bluzę i zarzucił mi ją na ramiona.
- Co ty robisz? – pisnęłam. Chłopak poczochrał moje włosy w przyjacielskim geście.
- Troszczę się o moich przyjaciółkę.
- Ow – miauknęłam. - James, nie znałam cię od tej sentymentalnej strony. A! I nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie udawaj, Carrie. Tak naprawdę fajna z ciebie dziewczyna. Jak już się człowiek przebije przez ten gruby mur chamstwa, arogancji, bezczelności, złośliwości…
- Dobra, dobra…- jęknęłam i przewróciłam oczami. – Zrozumiałam.
Wbiłam wzrok w Scorpiusa Malfoya, który właśnie obronił naprawdę trudny rzut. Może to dobrze mi zrobi, pomyślałam? Nigdy nie miałam nikogo dobrego w swoim życiu. Zoey była równie ślizgońska i egoistyczna jak ja. Reszta z moich znajomych ograniczała się również do mieszkańców mojego domu. Wszyscy byli tacy sami.
A James był…sympatyczny. Proste słowo, ale pasuje do niego. Zawsze uważałam go za kretyna. I nim był. Ale przy tym był otwarty, wesoły i jako jeden z niewielu nie wystraszył się mojego…jak on to nazwał? Muru.
- Po raz pierwszy nazwałaś mnie po imieniu – mruknął.
- To nic nie znaczy.
Nie patrzyłam na niego, ale czułam, że się uśmiecha. Mimowolnie też się uśmiechnęłam. Dawno nie byłam dla nikogo tak miła. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. James miał w sobie coś co rozgrzewało cię jak gorąca czekolada.
I w ten sposób, choć zaprzeczyłabym jeśli James by spytał, liczba moich przyjaciół powiększyła się o sto procent. Było ich już dwóch.

[Al]

Mimo tego co obiecałem Chloe, Carrie Gray namieszała mi w głowie.
No bo co to do cholery było? Pieprzy się ze mną, zachowuje się normalnie, potem znowu zaciąga mnie do pustej klasy, a teraz…teraz ostentacyjnie mnie zignorowała. Mój wzrok mimowolnie za nią podążył.
- Al…coś z tobą nie tak – mruknął Malfoy, patrząc na mnie kątem oka.
- Wszystko w porządku – odpowiedziałem trochę za szybko. Mój przyjaciel posłał mi powątpiewające spojrzenie.
- Znam cię. I wiem, że coś jest nie tak. Nawet bardziej niż zwykle.
Uśmiechnąłem się lekko. Obiecałem sobie, że nikt, oprócz Chloe nie dowie się o obecnej sytuacji. Co w gruncie rzeczy było słabym wyborem…Dlaczego powiernicą mojego sekretu stała się trzynastoletnia dyktatorka, której ulubioną rozrywką jest szantażowanie ludzi?
Czasem nie ogarniałem swojego mózgu.
Czasem nic nie ogarniałem.
- Jak ci idzie z Zo? – zapytał Malfoy, puszczając oczko do jakiejś puchonki. Zmarszczyłem brwi. Przez tą całą sytuację całkowicie zapomniałem o brązowookiej Blake. Wzruszyłem ramionami.
- Stoję w miejscu. Nie wiem jak ją podejść. Jest taka…zmienna. Skomplikowana.
- Jeśli chciałeś nieskomplikowanej dziewczyny, trzeba było wziąć się za Gray. Jej uczucia co do ciebie są proste: nienawidzi cię całą swoją blond postacią.
Oj, bracie…Nie masz pojęcia, pomyślałem. Zostawiłem przyjaciela samego i ruszyłem na wierzę astronomiczną, starając się nie myśleć o dziewczynach, które w ostatnim czasie sporo namieszały w moim życiu. Cóż, na własne życzenie, mógłbym powiedzieć. Sam się wkopałem w tą pochrzanioną sytuację. I powinienem się jak najszybciej z niej wygrzebać.
Na moje nieszczęście jedna z przyczyn mojej psychicznej klęski stała przy barierce, niebezpiecznie przez nią przechylona, w ustach trzymając cienkiego papierosa.
- Chcesz popełnić samobójstwo? – zawołałem. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła lekko.
- Rozczaruję cię, ale nie – Zo wypuściła z ust strużkę dymu. Mimo wszystko ucieszyłem się, że nie była to Carrie. W towarzystwie Blake to ja byłem górą. Mimo, że bywała dosyć zmienna i nieprzewidywalna, kontrolowałem siebie, swoje emocje i sytuację. W towarzystwie Gray nie wiedziałem co się wydarzy.
- Co tu robisz? – oparłem się o barierkę obok dziewczyny. Posłała mi długie spojrzenie spod gęstych rzęs. Jej oczy były jak płynna czekolada. Naprawdę nie wiedziałem, jak ktoś mógł mieć tak głębokie spojrzenie. Całkowicie różniły się od oczu Carrie, które nawet pełne pożądania pozostawały lodowate.
- Rozmyślam nad sensem życia. Kontempluję przyrodę i jej znaczenie. Zaprzyjaźniam się z niebem i dziękuję słońcu za kolejny dzień życia.
- Serio?
- Nie, kretynie – przewróciła zirytowana oczami, po czym zamachała mi papierosem przed nosem. – Palę.
Zaciągnęła się i odwróciła wzrok. Przez chwilę obserwowałem jak wkłada używkę do ust, jak jej klatka piersiowa porusza się w rytm oddechu, a wiatr bawi się ciemnymi włosami. Wyglądała na zmęczoną i poczułem wyrzuty sumienia na myśl, że to moja wina.
Byłem popieprzony. I to tak porządnie. Carrie podobnie. Byliśmy toksyczni dla wszystkich, którzy się do nas zbliżyli. A Zo trafiła między nas i to na tyle blisko, że praktycznie musiała się już dusić od tych trujących oparów, które emitowaliśmy.
Nie rozumiałem Gray. Nie wiedziałem co planowała i do czego zmierzała. Ale wiedziałem do czego ja zmierzam. Od początku moim planem była Zoey. Musiałem tylko wrócić na odpowiednią ścieżkę, zostawiając za sobą ciemny, tajemniczy las, którym była Carrie. Powinienem się skupić na Blake.
- Zo…- mruknąłem. Delikatnie czubkami palców dotknąłem jej dłoni. – Lubię cię.
Zamrugała kilka razy, wyraźnie zaskoczona. Cofnęła rękę i spojrzała na mnie jak Bambi na myśliwego, który zabił mu mamę.
- Nie mów tak! – w jej głosie słyszalna była dezaprobata i naganna.
- Lubię cię, lubię cię, lubię cię, lubię cię…- zaśpiewałem złośliwie jak przedszkolak.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i mocno uderzyła mnie w ramię.
- Odwołaj to!
- Nic z tego – uśmiechnąłem się swoim najlepszym uśmiechem. – Tego nie można już cofnąć.
To była prawda. Miałem plan, który chciałem spełnić. Wiedziałem, że Gray nie da łatwo wyrzucić się z gry, więc musiałem się skupić i nie przestawać myśleć o celu. A nim była Blake. I nie było odwrotu.
Nachyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w kącik ust.
- Lubię cię – po raz ostatni szepnąłem do jej ucha i przyciągnąłem do siebie, mocno obejmując ramionami jej małą, kruchą postać. Przez chwilę stała jak sparaliżowana, prawdopodobnie czekając, aż ją puszczę i będzie mogła z krzykiem uciec. Dopiero po chwili rozluźniła się i zacisnęła ręce na mojej śnieżnobiałej koszuli. Była idealnie niska, mogłem oprzeć podbródek o czubek jej głowy.
Musiałem wyrzucić ze swojej głowy Carrie, która, jak na osobę, której nie znoszę, zajmowała tam naprawdę dużo miejsca. Osobą, na której powinienem się skupić była Zoey Blake. Z Carrie łączył mnie tylko seks i nienawiść. Nic więcej. Nic.

No dobra…
Po pierwsze: przepraszam, że tak długo musieliście czekać.
Po drugie: przepraszam, że tak beznadziejnie mi to wyszło, ale naprawdę nie mogłam się zmusić do napisania tego rozdziału.
Po trzecie: przepraszam, jeśli panuje za duży chaos, planuję w najbliższym czasie jakoś to wszystko wyprostować.
Po czwarte: przepraszam za małą ilość Chloe, obiecuję, że w następnym rozdziale będzie jej więcej i dostanie swój własny wątek
Po piąte: dziękuję Ginger za potrząśnięcie mną, choć nie musiałaś uciekać się do AŻ TAKIEGO szantażu! JOMES <3
Po szóste: oficjalnie zapowiadam, że znam już zakończenia dla wszystkich bohaterów, w tym oczywiście kto z kim będzie, a samo opowiadanie będzie miało 20 rozdziałów (+ 2 epilogi; dlaczego dwa? Tak sobie wymyśliłam!) .
Po siódme: dziękuję wszystkim, którzy to czytają, komentują i męczą mnie o kolejne rozdziały, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie wy.

Teraz to już koniec. Buziaki :*

sobota, 23 sierpnia 2014

pięć: zawrót głowy

[Scor]

Dasz radę. Dasz radę, Scor.
Wpatrywałem się w dziewczynę stojącą na środku korytarza i próbowałem spokojnie oddychać. Czasem nienawidziłem mojej siostry. Tak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. W tamtym momencie miałem ochotę ją udusić, zepchnąć z wieży astronomicznej albo wysłać do babci Narcyzy na wakacje.
- Idziesz czy nie? – Al stał niedaleko, nonszalancko oparty o ścianę. Wyminęły nas dwie krukonki z czwartej klasy, które szeroko uśmiechnęły się na widok mojego przyjaciela. Kiedy posłał im spojrzenie pełne pogardy tylko zachichotały radośnie i odeszły szepcząc o czymś z ekscytacją.
Ten to ma branie.
- Nawet niezłe. Pewnie mógłbyś którąś obrócić – mruknąłem.
- Stary – Potter przewrócił oczami. - Wystarczy, że powiem im „cześć” a już mają bezdotykowy orgazm. Co to za przyjemność?
Prychnąłem rozbawiony.
- Cholernie jesteś skromny, Potter – uśmiechnąłem się. – Ale cóż…Jeśli cel jest łatwy to nie warty starań.
Dobiegł nas znajomy, dziewczęcy śmiech, więc Albus nic nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę w kierunku skąd dochodził dźwięk, niczym pies myśliwski na polowaniu. Zza zakrętu wyłoniły się dwie ślizgonki, rozmawiające o czymś żywiołowo.
Na nasz widok oczy Carrie zmrużyły się ze wściekłości, a Zoey otwarły szeroko w widocznym przerażeniu. Ten drugi fakt nieco mnie zdziwił, bo zazwyczaj Blake reagowała podobnie jak jej agresywna i niepoczytalna przyjaciółka. Tym razem jednak różnica w zachowaniu dziewczyn była widoczna, prawdopodobnie nawet z kosmosu.
Albus uśmiechnął się szeroko i serio, nawet nie wiedziałem, że ma tyle zębów.
- Cześć wam – zablokował dziewczynom drogę. – Co u ciebie Zo?
- Nie twoja sprawa – zaskoczenie i strach zostały zastąpione przez zwyczajową pogardę i nienawiść.
- Och, jest to moja sprawa jeśli nie zamierzasz pojawić się na NASZYM szlabanie – Potter mrugnął do niej jakby dzielił się z nią sekretem wagi państwowej. – No wiesz…Tym WSPÓLNYM.
Zoey na przemian czerwieniła się ze złości lub bladła, nie odrywając wzroku od twarzy mojego przyjaciela. W końcu wyciągnęła różdżkę i podsunęła ją pod jego gardło.
- Co ty sobie wyobrażasz, Potter? – syknęła jak typowa ślizgonka.
- Ciebie. Krzyczącą moje imię. I mnie. W moim dormitorium. Albo jakiejś pustej klasie – chłopak nachylił się nad Zo nie pozostawiając jej żadnej drogi ucieczki.
Cóż, Potter to Potter. Każdy członek ich rodziny miał w sobie to coś co sprawiało, że nawet najbardziej skute lodem serce zaczynało topnieć. Wpatrując się w twarz Blake, wiedziałem, że na nią też to działało. A potem zerknąłem trochę w prawo i Zoey przestała mieć znaczenie. O wiele bardziej interesująca w tamtym momencie była Carrie.
Zmarszczyła brwi i wpatrywała się tępo w parę, jakby próbując sobie coś ułożyć w głowie. Usta miała lekko otwarte i mrugała nerwowo. Prychnęła zniesmaczona, a potem jakby nagle trzeźwiejąc z chwilowego przystopowania, pociągnęła przyjaciółkę za rękę.
- Spieprzaj, Potter – stanęła przed przyjaciółką, chcąc ją zasłonić własnym ciałem. – Nie chcesz mieć ze mną do czynienia.
Albus wybuchnął głośnym, radosnym śmiechem, którego echo rozniosło się po korytarzu.
- Zdecydowanie nie chcę! - syn Wybrańca wzruszył ramionami. – Nie chcę mieć z tobą do czynienia nawet uzbrojony w czarną różdżkę i widły. Już ci to zresztą powiedziałem…
Czułem się jakbym oglądał jakiś seans. Mój wzrok wędrował od Ala w kierunku dziewczyn i z powrotem, jakbym był świadkiem bardzo fascynującego meczu Quidditcha.
Carrie zadarła wysoko głowę.
- Straszny z ciebie dupek, Potter – warknęła. Chłopak skłonił się teatralnie, dotykając nosem kolan.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Gray.
Szczerze mówiąc od zawsze podejrzewałem, że ta dwójka skończy razem. Każdej ich rozmowie towarzyszyły iskry, które mogły nieźle poparzyć, jeśli ktoś za bardzo się zbliżył. Denerwowali się nawzajem i zadawali ból, ale to czyniło ich życie kompletnym. Nadawało sens ich beznadziejnym egzystencjom. Carrie i Albus. Gray i Potter. Prawie zawsze ich nazwiska występowały razem.
A teraz coś się zmieniło. A ja nie potrafiłem zlokalizować co to takiego.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, z chęcią mordu w oczach, aż w końcu Carrie odwróciła wzrok.
- Idziemy, Zo. Czuję jak od przebywania z nimi spada mi poziom inteligencji.
Jej przyjaciółka, która była zaskakująco cicha jak na nią, skinęła powoli głową. Odwróciły się i już miały odejść w głąb korytarza, kiedy Potter chwycił Blake za nadgarstek.
- Do zobaczenia na szlabanie – uśmiechnął się, ale w jakiś inny sposób. Nigdy nie widziałem u niego czegoś takiego. To było jakby…ciepłe?
Dziewczyna zmarszczyła brwi i nic nie odpowiadając, wyrwała się z uścisku i ruszyła za przyjaciółką. Wpatrywałem się w Albusa, którego wzrok nadal skierowany był w miejsce gdzie przed chwilą stała Zo.
- Ach…Tak, to zdecydowanie nie jest łatwy cel– odchrząknąłem. Chłopak odwrócił się szybko w moją stronę jakby zapomniał, że ciągle tam stoję. Skrzywił się lekko.
- Dobrze wiesz, że chcę tylko wkurzyć Gray – przewrócił oczami.
- Jasne. I wcale nie obchodzi cię, że Zo jest ładna, inteligentna i cholernie ślizgońska? – uśmiechnąłem się złośliwie, opierając o zimny parapet. Albus prychnął.
- Ładna? Czy ja wiem…Z inteligencją też nie jest u niej najlepiej. W końcu przyjaźni się z Carrie. I tylko udaje taką oślizgłą. Naprawdę jest pewnie miękka jak pluszowy królik – powiedział. Gdybym nie znał go od dziesięciu lat, to może bym i uwierzył.
- Czyli mogę powiedzieć Jasperowi, że nie jesteś zainteresowany? Chciał się z nią umówić, ale biedak bał się, że go pobijesz…- rzuciłem nonszalanckim tonem. Z rosnącą satysfakcją obserwowałem reakcję Albusa, którego twarz nagle skamieniała.
- Jasper? Ścigający? Myśli, że ma u niej jakieś szanse? To całkowicie nie jego liga.
Siłą woli powstrzymałem się od przewrócenia oczami. Chłopak dostrzegł moją minę, więc szybko skierował rozmowę na inny tor.
- Dlaczego w ogóle zmieniliśmy temat? To z TWOJEGO powodu stoimy na tym korytarzu i odmrażamy sobie tyłki. Bo to TY boisz się podejść do dziewczyny.
Westchnąłem i wyjrzałem zza zakrętu. Rudowłosa kuzynka mojego przyjaciela nadal stała przy parapecie i rozmawiała z kilkoma koleżankami. Łudziłem się, że kiedy Albusowi przypomni się powód wyprawy, ona już dawno zniknie z horyzontu. Jednak Zoey nie rozproszyła Pottera tak skutecznie jak miałem nadzieję.
- Nie boję się PODEJŚĆ do dziewczyny – warknąłem. Jestem Scorpius Hyperion Malfoy, a to do czegoś zobowiązuje. – Boję się, że jak tylko podejdę to rzuci się na mnie i mnie zgwałci.
Stojący naprzeciwko mnie ślizgon uniósł jedną brew do góry co pomogło mu wyrazić rozbawienie.
- Wyluzuj. To nie jest zbieg z Azkabanu. To tylko moja kuzynka. Mała, słodka Rosie, która biega po domu w swetrze zrobionym przez babcię i piecze najlepsze pierniczki pod słońcem.
- I która poluje na mnie od pierwszego dnia szkoły.
Albus klepnął mnie po przyjacielsku w plecy.
- Dasz radę. Osobiście uważam, że i tak wybrałeś najbardziej odpowiednie wyjście. Rose jest przynajmniej inteligentna.
- Jeśli zacznie opowiadać mi o przepisach prawnych albo esejach na temat ustawy o grubości podstawowego pergaminu…to obiecuję ci, że będziesz miał jedną kuzynkę mniej. A ja zostanę jedynakiem, bo przysięgam na Merlina, tym razem Chloe przesadziła i dostanie za swoje!
Al pokiwał głową z politowaniem. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie ma siły na moją kochaną siostrzyczkę. Prawdopodobnie nawet sam Harry Potter nie byłby w stanie nic jej zrobić.
- No dobra, stary – westchnąłem w przypływie nagłej siły i motywacji. – Idę.
Ruszyłem w kierunku dziewczyny i jej znajomych. Kiedy tylko się zbliżyłem, wszystkie dziewczyny zamilkły i wbiły we mnie zaskoczone spojrzenia.
- Eee…Rose? – jęknąłem cicho stukając palcem w ramię rudowłosej dziewczyny. Odwróciła się gwałtownie w moją stronę, a jej usta wygięły się w promiennym uśmiechu.
- Scorpius! Coś się stało?
Czułem się niezręcznie, obserwowany przez całą tą hordę napalonych nastolatek.
- Właściwie to tak…Czy nie chciałabyś może…- skrzywiłem się. Słowa podeszły mi do gardła, ale nie chciały z niego wyjść. W przeciwieństwie do kanapek ze śniadania. Te wierciły się niespokojnie w moim żołądku, widać marząc o wydostaniu się na wolność. – Na. Chciałabyś. Iść. Randkę? – mruknąłem w końcu pod nosem. Dziewczyna zamrugała szybko kilka razy.
- Słucham?
- Na chciałabyś iść randkę? – tym razem zabrzmiało to mocno i pewnie, ale totalnie głupio, więc szybko się poprawiłem. – Chciałabyś iść na randkę?
Rude włosy przysłoniły mi świat, kiedy Weasley rzuciła mi się na szyję.
- TAK! Tak! Nawet nie wiesz jak się cieszę!
No to wdepnąłem w niezłe gówno.

[Carrie]

Potter wkurzał mnie jak nigdy. Przez cały dzień robiłam wszystko by go zirytować, zawstydzić albo chociaż skonsternować. Na nic. Ostatecznie, zdesperowana, użyłam najbardziej banalnych i infantylnych dowcipów jakie przyszły mi do głowy. Podrzuciłam mu trochę smoczego łajna do kufra, przykleiłam go do fotela za pomocą Super Trwałego Kleju McTwortha i zamieniłam kolor jego włosów na różowy. Na każdą z tych rzeczy chłopak wybuchał radosnym śmiechem, jakby świetnie się bawił.
- Uważaj jak łazisz! – warknęłam na czyjeś plecy, kiedy wpadłam na nie podczas uspokajającej przechadzki po lochach. Chłopak odwrócił się, a ja prychnęłam zniesmaczona. – Kolejny Potter! Czego wy wszyscy ode mnie chcecie?!
James uniósł do góry jedną brew w, przyznaję to z ogromnym bólem serca i odruchem wymiotnym, bardzo seksowny sposób.
- Czyżby zdenerwował cię mój młodszy braciszek? – uśmiechnął się złośliwie i oparł o ścianę. Machnął ręką na swoich dwóch, tępych kumpli, a oni jak posłuszne pieski pośpiesznie zniknęli, pozostawiając mnie samą z jedyną osobą na świecie, która mogła konkurować ze Scorpiusem Malfoyem w konkursie na Największego Idiotę.
- Nie jestem w nastroju, więc dobrze ci radzę…zostaw mnie w spokoju – warknęłam, posyłając mu groźne spojrzenie. Chłopak westchnął cierpiętniczo.
- A ja chciałem ci pomóc…cóż, chyba mam za dobre serce…
Zmrużyłam podejrzliwie oczy, a Potter przybrał najbardziej niewinną minę na jaką go było stać.
- Co masz na myśli? – zainteresował mnie. Skrzyżowałam ramiona na piersi, przyjmując zamkniętą postawę.
-  Zoey wydaje się być miłą dziewczyną…Szkoda mi jej będzie, kiedy mój braciszek złamie jej serce…
Chwyciłam Pottera za koszulę i przycisnęłam do ściany. Na moją korzyść zadziałało zaskoczenie. Chłopak jęknął kiedy uderzył o zimny mur.
- O co ci chodzi, James? – syknęłam.
- Znasz powiedzenie, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem? Przyjaźnimy się, Gray.
Powoli zwolniłam uścisk z materiału koszuli, nadal czujnie obserwując chłopaka.
- Chcesz mi pomóc? – skinął głową. – Wiesz co zrobić, żeby zostawił Zo w spokoju?
Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Widzisz…Nie chcesz, żeby Al namieszał w głowie twojej przyjaciółce, prawda? Więc TY musisz namieszać w głowie JEMU.
Przełknęłam ślinę, rozmyślając nad wszystkimi zaletami i wadami tego planu. Chciałam tylko bronić Blake. Była jedyną osobą, którą lubiłam, a przynajmniej tolerowałam. Nie mogłam jej stracić, a ZWŁASZCZA nie na rzecz Albusa Pottera! W tym przypadku byłam skłonna do poświęceń.
- Jak na takiego idiotę, wymyślisz całkiem genialne plany – mruknęłam w stronę Jamesa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Dziękuję. Jak na taką sukę, to jesteś całkiem miła.
Zaśmiałam się cicho. Kto by pomyślał, że James Potter kiedykolwiek mi pomoże? Odwrócił się i lekkim krokiem podążył w kierunku wierzy Gryffindoru.
- Powodzenia, Gray.
Wpatrywałam się chwilę w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał chłopak, a potem rzuciłam się w kierunku Pokoju Wspólnego Slytherinu. Musiałam rozpocząć plan teraz, póki miałam w sobie wystarczające pokłady determinacji. Następnego dnia mogłabym stchórzyć, w końcu należałam do Domu Węża.
- Chloe! – zawołałam na widok siedzącej na fotelu blondynki. Podniosła na mnie swoje lodowate spojrzenie. – Wiesz gdzie jest Potter?
- Na szlabanie z Zoey – uśmiechnęła się lekko, ale nad wyraz podejrzanie. Siłą woli powstrzymałam jęknięcie. Nie dość, że miał okazję by zaatakować moją przyjaciółkę, to jeszcze musiałam na niego poczekać. Warknęłam cicho i skierowałam się prosto do jego dormitorium.

[Al]

Po raz pierwszy w życiu pojawiłem się na szlabanie wcześniej. Chciałem już być na miejscu, kiedy przyjdzie Zo i obserwować jej zmieszanie i przerażenie, pojawiające się na mój widok. Byłem z tego całkiem dumny.
W końcu przyszła i tak jak zakładałem, na mój widok lekko się spłoszyła. Trwało to jednak zaledwie ułamek sekundy. Niemal natychmiast przybrała groźną maskę, marszcząc brwi i zaciskając usta w wąską linię.
- Miejmy to z głowy – mruknęła. Chwyciła wiadro z wodą i ścierkę, które wcześniej zostawił dla nas woźny. Nie poświęcając mi ani jednego spojrzenia, chwyciła za pierwszy puchar i przetarła go namoczonym materiałem. Z uśmiechem obserwowałem uważnie jej ruchy. Była okropnie skupiona by nie zwracać na mnie uwagi. Chwyciłem własne przybory do czyszczenia. Jeden rzut i mokra ścierka wylądowała na jej plecach.
- Potter! – warknęła. W końcu odwróciła się w moją stronę, a w jej czekoladowych oczach płonął ogień. – Czy ciebie już naprawdę pogięło?!
Wzruszyłem ramionami.
 - Nie zwracasz na mnie uwagi.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Więc rzuciłeś we mnie mokrą szmatą?
Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. Dziewczyna przewróciła oczami i głęboko westchnęła. Myślałem, że zacznie na mnie krzyczeć, albo przynajmniej rzuci we mnie wiadrem, ale ona tylko oparła się o ścianę i wbiła spojrzenie w swoje bordowe trampki. Wyglądała na zmęczoną i delikatną, a ja szczerze mówiąc nie spodziewałem się kiedykolwiek zobaczyć jej w takim wydaniu. Przez chwilę rozważałem ucieczkę, bo nigdy nie radziłem sobie z płaczącymi dziewczynami. Ale Zoey nie płakała, a poza tym…coś nie pozwoliło mi się poruszyć. Może wyrzuty sumienia, bo to przecież ja doprowadziłem ją do tego stanu.
- Yyy…Blake? Wszystko ok?
Podniosła wzrok. Jej ciemne oczy niemal mnie sparaliżowały. Spojrzenie było twarde i ostre. Miałem wrażenie, że znów mam pięć lat i stoję przed mamą, wściekłą, że zepsułem jej najnowszą miotłę. Skuliłem się w sobie.
- Czego ty ode mnie chcesz, Potter? O co ci kurwa chodzi? – obróciła się w moją stronę. Znów wyglądała jak ona. Wściekła i ostra. – Chciałeś wkurzyć Carrie?! Udało ci się! Osiągnąłeś cel! Dlaczego nadal to robisz?! Do zobaczenia na szlabanie? Myślę o tobie? – zaczęła mnie przedrzeźniać. – Te uśmiechy, te spojrzenia…Wkurwiasz mnie! – machnęła ręką. Cofnąłem się o krok. – Wojna między tobą a Carrie powinna dziać się między TOBĄ A CARRIE!
- Przyjaciółka ci nie powiedziała? – prychnąłem. Skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem się o ścianę. – Skończyłem to. Nie chcę już więcej z nią walczyć.
Blake zaśmiała się, co mnie zaskoczyło. Kiedy byłem młodszy, ciocia Hermiona czytała Rose i mnie mugolskie bajki. Ślizgonka stojąca przede mną przypominała Szalonego Kapelusznika z „Alicji w Krainie Czarów”.  Totalnie pokręcona. Zmienna jak pogoda.
- Od kiedy? Walczycie ze sobą od zawsze. Co się stało, że tego nie chcesz?
Podszedłem bliżej. Dotknąłem delikatnie jej włosów, patrząc prosto w oczy. Wiedziałem jak to się robi. Każda dziewczyna w zamku mogłaby być moja.
- To wszystko przez ciebie. Ty jesteś powodem.
Cóż…jak widać każdą oprócz Zo, która znów się zaśmiała. Zachichotała jak mała dziewczynka, patrząc na mnie spod swoich długich rzęs.
- Naprawdę myślisz, że się na to nabiorę? Nie jestem idiotką, Al…- chyba po raz pierwszy w życiu tak mnie nazwała. – Zostaw mnie w spokoju i wróć do dręczenia Gray. Ja mam dość.
Wyminęła mnie z gracją. Zrobiła kilka kroków, kiedy nagle odwróciła się gwałtownie.
- A! Dzięki za posprzątanie też mojej części – posłała mi powietrznego buziaka i zniknęła.
Stałem w miejscu, próbując poukładać sobie w głowie wszystko co się wydarzyło. Pieprzona Miss Szalony Kapelusznik! Nagle wpadła mi do głowy inna myśl.
- JAK TO POSPRZĄTAM TWOJĄ CZĘŚĆ?!
Oczywiście już mnie nie usłyszała. Przekląłem cicho pod nosem. Cwana, pieprzona spryciula. Przez kilka następnych godzin wyczyściłem wszystkie puchary w Izbie Pamięci całkowicie sam. Zmęczony wlokłem się do Pokoju Wspólnego, a potem z trudem po schodach do własnego dormitorium. W pokoju panowała ciemność. Scorpius chrapał głośno, więc zaśmiałem się cicho. Ten dźwięk sprawił, że moja kołdra się poruszyła, a ja odskoczyłem przerażony. Taa…Nie dziwne, że nie trafiłem do Gryffindoru. Prawie nic nie widziałem. Poczułem chude ramiona obejmujące mnie za szyję i fiołkowe perfumy. Nie żeby taka sytuacja wydarzyła się po raz pierwszy. W myślach przewinąłem listę dziewczyn, które mogłyby być tą, która właśnie wplotła dłonie w moje włosy i przyciągnęła mnie bliżej siebie. Dopiero teraz rozpoznałem te oczy i nieomal zemdlałem z wrażenia.
- Gray?! – prawie zadławiłem się powietrzem. Zęby dziewczyny zalśniły w ciemności kiedy uśmiechnęła się szeroko.
- Nie chcesz ze mną walczyć? Musisz mi pomóc rozładować napięcie w inny sposób.
W sekundę połączyła nasze usta i zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Automatycznie oddałem pocałunek. Jej usta były miękkie i delikatne, ale pocałunek wręcz przeciwnie. Nie było czułości, łagodności i wrażliwości. Nie było uczuć. Było tylko pożądanie. Carrie pociągnęła mnie na łóżko. Jedną ręką ścisnąłem jej pośladek, a drugą wplotłem w jej jasne włosy. Zaczęła bawić się moim zapięciem od spodni.
W głowie miałem tylko jedno pytanie.
CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?!

niedziela, 13 lipca 2014

cztery: magia potterów

[Zoey]

            Kiedy Lilyanne Potter przysiadła się do nas na błoniach, wiedziałam, że coś się stanie. Że ktoś coś knuje i zapewne nie skończy się to dla mnie dobrze. Miałam jednak zbyt wielu podejrzanych. Zbyt wielu ludzi chciało mi coś zrobić, co w sumie jest dość przykre jeśli by na to spojrzeć z perspektywy czasu.
- Cześć Zo, cześć Carrie! – uśmiechnęła się przymilnie. Kątem oka zerknęłam na Gray, która zmrużyła oczy.
- Czego chcesz? – prychnęła opryskliwie.
- Och, William Bennet zaprosił mnie na randkę, ale ja…sama nie wiem. Wiecie, że czuję coś do Scorpiusa, ale on chyba do mnie nie i nie wiem czy się poddać czy walczyć dalej i ja…- zaczęła paplać, bawiąc się swoimi włosami, które, zauważyłam, były bardziej kasztanowe niż rude.
- Stop – przerwałam jej gwałtownie. – Co nas to obchodzi?
            Gryfonka skrzywiła się lekko.
- Nie mam żadnych koleżanek, żeby o tym pogadać…No i wy znacie Scorpiusa. Wiecie jaki on jest i o czym myśli.
            Nie mogąc się powstrzymać parsknęłam śmiechem.
- Proszę cię! Nikt nie wie o czym myśli Scorpius Malfoy. Musiałabym mieć mózg wielkości orzecha, żeby zrozumieć tego kolesia.
            Carrie obok mnie energicznie pokiwała głową na znak zgody.
- Tak naprawdę to tylko pozory – Lily wzruszyła ramionami. – Jest sprytniejszy niż wam się wydaje. Nie zapominajcie, że mimo wszystko dostał się do Slytherinu. No i jest bratem Chloe. Mają te same geny.
            A na dodatek przyjaźnił się z Albusem Potterem, co czyniło go dodatkowo niebezpiecznym. Syn Wybrańca był już wystarczająco szkodliwy w pojedynkę, ale wspierany przez swojego najlepszego przyjaciela mógł być prawdziwym utrapieniem.
- A co z tym Billem czy jak mu tam? – nieoczekiwanie Carrie zainteresowała się sprawami siostry swojego nemezis i położyła na trawie. Posłałam jej zirytowane spojrzenie. Lily w ogóle nie powinna się przysiadać, a ona naprawdę chce kontynuować rozmowę?
- Willem, ale w sumie nie ważne…Nie jest w moim typie i tak…A jaki jest wasz typ facetów? Zo? – w jej oczach zapłonęła dziwna iskra. Wpatrywała się we mnie natarczywie, czekając na każde słowo, które wypowiem.
- Nie wiem…- mruknęłam cicho, marszcząc brwi. Coś tu było podejrzane. – Musi być wysoki, inteligentny, interesujący. Musi być z nim ciekawie. Nic banalnego i nudnego – wzruszyłam ramionami. – No i oczywiście, cechy podstawowe: przystojny, elegancki, silny, zabawny…
- Jest paru takich facetów w Hogwarcie – Potter uśmiechnęła się szeroko. Kpiąco uniosłam do góry jedną brew.
- Podaj jednego.
            Dziewczyna nie zastanawiała się długo.
- Na przykład Albus.
            Carrie wyprostowała się gwałtownie, a ja zachłysnęłam własną śliną. Przez chwilę próbowałam złapać oddech.
- Albus?! - wycharczałam z nadal zaciśniętym gardłem. - Jest wysoki - to była jedyna cecha chłopaka, która pasowała do listy.
- Daj spokój, nie jest taki zły…
- Albus jest jak wampir, ze zużytym tamponem w barze, który robi sobie herbatę. Z jednej strony odrażający i totalnie ohydny, a z drugiej tak komiczny, że chce mi się śmiać za każdym razem jak na niego patrzę.
            Carrie zachichotała.
- A z jakimi chłopakami dotychczas się spotykałaś? – Lily zamrugała swoimi jasnymi oczami.
- A po co ci to wiedzieć? – mruknęłam, marszcząc brwi. Prawdopodobnie Potter nie przyszła tu na pogawędkę, ale po informacje. Tylko dlaczego były jej one potrzebne?
- Tak pytam…No wiesz, dziewczyny zazwyczaj rozmawiają o chłopakach.
- I nie masz w tym żadnego, absolutnie żadnego ukrytego celu? – Gray uśmiechnęła się i spojrzała z wyczekiwaniem na rudowłosą. Ona także nie wierzyła w jej niewinność.
- Oczywiście, że nie mam. A teraz, powiedz mi Zo…Jaki jest twój ulubiony kolor, przedmiot i potrawa!

            Wieczorem nadszedł czas na odrobienie szlabanu, który zarobiliśmy za nasze wielkie wejście do szkoły. Grupka uczniów zebrała się przed gabinetem dyrektorki, mierząc się niechętnymi spojrzeniami i zastanawiając jaką karę wymyśliła stara McGonagall.
            Albus stał pod ścianą i uśmiechał się w moją stronę. Starałam się na niego nie patrzeć, ale był wyjątkowo irytujący. Czułam się jakby ktoś wbijał mi w kark igły. Tak bardzo natarczywe było jego spojrzenie. Odwróciłam się i pokazałam mu środkowy palec, ale jego uśmiech tylko się powiększył. Oczywiście wiedziałam, że robił to wszystko aby zdenerwować Carrie, a nie z wyjątkowej sympatii dla mnie. Może właśnie to pozwalało mi patrzeć w jego zielone oczy i nie mdleć z tego powodu. Wręcz przeciwnie, czułam odrazę.
            Kiedy zawładnę światem dopilnuję, aby gnił w pierdlu.
            W końcu wejście do gabinetu otworzyło się i przeszła przez nie stara czarownica. Zmierzyła nas wszystkich surowym i poważnym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się z zadowoleniem, zapewne z powodu, że wszyscy stawili się na czas. Albo na myśl o ciężkich i okrutnych karach jakie dla nas wymyśliła.
            Prawdopodobnie to drugie.
- Uznałam, że to nie będzie sprawiedliwe, jeśli wszyscy poniesiecie takie same kary. Większość z was stała się jedynie ofiarami całej nieszczęsnej sytuacji. Dlatego postanowiłam podzielić was w pary i zlecić zadania adekwatne do udziału w całym zdarzeniu.
            Wyglądała jakby gwiazdka przyszła wcześniej. I nie dziwne. Całą przyczyną incydentu był Scorpius Malfoy, a jego relacje z nauczycielką nie przedstawiały się w różowym świetle. Właściwie w żadnym. Spowijał je mrok tak gęsty, że nawet dementor miałby problem by się przez nie przedrzeć.
- Panie Malfoy, do ciebie, mój drogi, należą stajnie hipogryfów i testrali.
            Parę osób wciągnęło powietrze, a Malfoy pobladł i oparł się o ścianę.
- Sam? Obie? I…i…tak całe?
- Owszem, powodzenia – radość promieniowała z jej starego, sflaczałego ciała. - Potter, Blake…Wy wyczyścicie CAŁE czwarte piętro. Oczywiście nie muszę nikomu przypominać, że prace wykonujemy bez magii!
            Uśmiech Albusa poszerzył się i mrugnął do mnie zawadiacko, kiedy zauważył, że na niego patrzę. No proszę was…To było tak zabawne, że niemal parsknęłam śmiechem. Wiem, że planował być seksowny, ale za cholerę mu nie wyszło. Wyglądał jakby dostał udaru słonecznego.
            Z tego wszystkiego nie usłyszałam jakie zadanie dostała Carrie. Zdążyłam ją tylko zauważyć, kiedy z cierpiętniczą miną podążała razem z Jamesem Potterem w kierunku łazienek. Jak widać nie tylko ja trafiłam na potomka Chłopca-Który-Niestety-Przeżył-I-Spłodził-Trójkę-Demonów.
- To co, kochanie? – młodszy syn Wybrańca pojawił się przy moim boku. – Ruszamy?
- Naprawdę tak ci się spieszy sprzątać zakurzone i zapleśniałe sale lekcyjne? – skrzywiłam się, marszcząc nos jakby coś śmierdziało. Albus schylił się i dotknął ustami mojego ucha.
- Spieszy mi się, aby w końcu zostać tylko i wyłącznie z tobą.
            I mogłam być twarda i naprawdę mogłam nie znosić tego człowieka, ale kiedy chłopak, jakikolwiek, mówi ci coś takiego i to w taki właśnie sposób, przemawiając szeptem do twojej duszy, a nie ciała, to po prostu niemożliwe jest wydusić z siebie cokolwiek. Stałam więc jak sparaliżowana, próbując przetrawić każde jego słowo, a on z widocznym zadowoleniem wyprostował się, spoglądając na mnie z góry.
-  Myślałem o tobie, wiesz?
            Był zarozumiałym dupkiem. Ludzie uważali, że to James bawi się dziewczynami, ale prawda była taka, że Albus był identyczny. Mieli po prostu różne style bycia. Podczas gdy James był spontaniczny, bezpośredni i uwielbiał błyszczeć, Al wszystko analizował i planował. Należał to gatunku ludzi, którzy są subtelni i delikatni, i nawet nie zauważysz, kiedy uda im się chwycić cię w ciasną sieć. Ale obaj byli skuteczni w prawie każdym przypadku.
            Prawie, bo ja zamierzałam być tym nielicznym odsetkiem, który nie planował dać się nabrać.
- Ja o tobie też – mruknęłam, uśmiechając się kusząco. Niby od niechcenia chwyciłam jego zielony krawat Slytherinu i zaczęłam się nim bawić. Chłopak uniósł do góry jedną brew, widocznie zdziwiony moją nagłą zmianą. – Myślałam o tym, jak fantastycznie było by cię zrzucić z wieży astronomicznej i obserwować, jak twoje ciało roztrzaskuje się pod wpływem uderzenia, a potem dopadają do niego dzikie sklątki i rozszarpują na malutkie kawałeczki…Nie uważasz, że grawitacja to cudowna rzecz?
            Chłopak zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu niczym małe dziecko.
- Niezłe, Zo. Kreatywne. Naprawdę – zachichotał cicho. Zmrużyłam oczy. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Ale Potter tylko chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę czwartego piętra. Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny. Moje crucio jakie najchętniej bym na niego rzuciła, było by jednak mocniejsze.
- Puszczaj mnie! – syknęłam i kopnęłam go gdzieś na wysokości kolana. Al lekko się skrzywił, ale nie poluzował chwytu.
- Czy ty musisz być taka wredna? – jęknął.
- Jestem ślizgonką – powiedziałam chłodno, a on po raz kolejny zaśmiał się cicho.
- I to z krwi i kości – przytaknął. – Bardziej niż Carrie. Ty jesteś prawowitą mieszkanką domu Węża. A ona jest zwykłą suką.
            Carrie była jaka była, ale on nie miał prawa jej tak nazywać. Zacisnęłam usta w wąską linię.
- Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy wymieniałeś z nią ślinę w czwartej klasie.
            To zdanie sprawiło, że zatrzymał się gwałtownie, sprawiając, że na niego wpadłam. Chwycił mnie za ramiona, a ja poczułam chłód rozchodzący się po całym ciele. Żadnego przyjemnego ciepła, wierzcie mi. Tylko wrażenie, że moja krew zamienia się w płynny lód. Staliśmy strasznie blisko siebie i najchętniej bym uciekła, gdyby oczywiście nie fakt, że mocno mnie trzymał.
- A co? Jesteś zazdrosna?
- Tak. No jasne – prychnęłam pogardliwie. – Oczywiście. Całymi nocami planuję jak zgładzić Carrie, moją rywalkę do twojego serca. Och, bierz mnie…- mruknęłam głosem wypranym z emocji i przewróciłam oczami.
- Chcesz żebym cię teraz pocałował – nie zapytał, ale stwierdził fakt. Błędny fakt.
- Pragnę tego niemal tak samo mocno jak opieki nad sklątką tylnowybuchową Hagrida – uśmiechnęłam się słodko.
            A potem…Potem stało się coś czego nigdy, przenigdy bym się nie spodziewała.  Albus Severus Potter naprawdę mnie pocałował. A co dziwniejsze ja się nie odsunęłam, a wręcz przeciwnie, oddałam pocałunek.
            I NAPRAWDĘ nie wiedziałam jak to się stało. Ale on zrobił to w tak zapierający dech w piersiach sposób, całym swoim ciałem przyciskając mnie do ściany, trzymając mocno i zdecydowanie, całkowicie zatracając się w swoim pocałunku.
            Zacisnęłam dłonie na jego koszuli, przeklinając się w myślach. Z zamkniętymi oczami i jego ustami na moich, strasznie łatwo było zapomnieć, że oto chłopak, którym tak strasznie gardziłam. Utworzyliśmy swego rodzaju złudzenie. Bańkę, która miała pęknąć razem z otwarciem oczu. Po tym miał przyjść tylko wstyd i tęsknota za utraconą godnością.
            Chłopak przygryzł moją wargę, a ja jęknęłam cicho, co tylko dodatkowo go pobudziło. W tym momencie przez głowę przewinęli się wszyscy moi byli i musiałam z bólem serca przyznać sama przed sobą, że nikt nie całował równie dobrze.
            Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, jego ręce znajdowały się pod moją koszulką, a szmaragdowozielone oczy wpatrywały się z zaciekawieniem w moją twarz. Poczułam jak się czerwienię i dotknęłam ust dłonią, ale nie w ten romantyczny sposób, rodem z mugolskich filmów w stylu „czy to się naprawdę wydarzyło? czy naprawdę pocałowałam chłopaka moich marzeń, a między nami przepłynął prąd porozumienia, namiętności i obietnicy wspólnej przyszłości w białym domku z trójką dzieci i psem?” Nie. Nic z tego.
- Chyba zaraz zwymiotuję – jęknęłam i odbiegłam w kierunku najbliższych toalet, zostawiając chłopaka samego, z całym czwartym piętrem do posprzątania.

[Chloe]

            - Chloe Narcyzo Malfoy! – usłyszałam rozwścieczony głos mojego braciszka. Uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy próbował przepchać się w moją stronę przez tłum tańczących gryfonów. Spokojnie upiłam łyk dyniowego soku, a chłopak potknął się o czyjąś nogę i wylądował rozpłaszczony na podłodze.
- Szukałam cię – mruknęłam, kiedy on próbował się podnieść. Był wściekły. Wpatrywał się we mnie z chęcią mordu w oczach i naprawdę przypominał naszego ojca kiedy wspomni mu się coś o hipogryfach lub fretkach. Nie wiadomo dlaczego, ale Draco panicznie bał się tych zwierząt.
- Tak? – zmrużył oczy i usiadł obok mnie na kanapie. Przez chwilę milczałam, rozkoszując się torturowaniem go, aż w końcu westchnęłam.
– No niech ci będzie…
- Z KIM DO CHOLERY MNIE UMÓWIŁAŚ?!
            Najbardziej miałam ochotę na Lucy, bo z całej trójki to ona była najzabawniejsza i najbardziej zwariowana na punkcie Scora. Rose i Lily nie były jednak takie głupie i w ogóle nie powiedziały jej o konkursie jaki ogłosiłam. Szkoda, chętnie popatrzyłabym na zwijającego się w nieszczęściu Scorpiusa. Niestety.
            Lily jako typowa mieszkanka domu Godryka uderzyła odważnie w sam cel, co zresztą zadziałało na jej korzyść. Wszyscy wiedzą, że najważniejsze i najbardziej wiarygodne informacje pochodzą z samego źródła. Prawda jest jednak taka, że nie wierzyłam w spryt Potter. Była gryfonką, więc nawet go od niej nie wymagałam. Wątpiłam czy udało jej się subtelnie podejść Zoey. Prawdopodobnie ślizgonka od razu wyczuła podstęp, co zmniejszyło wiarygodność informacji.
            Za to Rose, krukonka z krwi i kości, zrobiła prawdziwy wywiad środowiskowy. Widziano ją dzisiaj w bibliotece przeglądającą stare gazety, wymykającą się z gabinetu dyrektorki gdzie swobodnie przejrzała teczkę Blake i rozmawiającą z połową domu węża. Ale zapewne jedyne czego się dowiedziała to suche fakty i plotki, które mnie zresztą nie interesowały. Nie potrzebowałam jej wzrostu, czy wiadomości z „Proroka Codziennego” na temat jej znanych rodziców. To nie było przydatne Albusowi.
- Widziałeś gdzieś Pottera? – mruknęłam, odwracając głowę w kierunku brata.
- Miałem fatalny dzień, musiałem sprzątać obie stajnie i przynajmniej kilka razy wleciałem w gówno, prawdopodobnie nadal jeszcze śmierdzę i tak będzie przez najbliższy tydzień, moja psychiczna siostra i mój jeszcze bardziej psychiczny przyjaciel wkręcili mnie w jakiś pieprzony konkurs, w którym biorą udział najbardziej popieprzone laski w szkole, a nagrodą jest pójście ze mną na randkę. Chcę się tylko dowiedzieć z kim będę musiał się jutro pomęczyć. Naprawdę nie proszę o zbyt wiele, więc czy ty, Córko Szatana, możesz mi łaskawie ulżyć w cierpieniu, bo inaczej strzelę w kogoś zaraz Avadą.
            Zamrugałam kilka razy oczami, wpatrując się zdziwiona w postać brata.
- Okej – prychnęłam. – Wybierz sobie sam. Między Potter a Weasley. Mnie to nie obchodzi – wzruszyłam ramionami. Chłopak przez chwilę otwierał i zamykał usta, niczym ryba wyciągnięta z wody. Zacisnął pięść i wykonał ruch jakby chciał mnie uderzyć, ale w końcu opuścił ją na kolana. Wziął kilka wdechów i mogę przysiąc, że policzył w myślach do dziesięciu.
- A mogę wyskoczyć z okna?
- Nie.
- Kurwa.
            Uśmiechnęłam się lekko.
- Powiesz mi teraz gdzie jest Al? Będziesz mógł w spokoju przemyśleć życiową decyzję.
            Posłał mi powątpiewające spojrzenie i wskazał ręką stolik z alkoholem, gdzie faktycznie stał Potter.
            Uderzyłam chłopaka mocno w plecy.
- Malfoy? Co ty tu robisz? – zmarszczył brwi wpatrując się we mnie.
- A co ty tu robisz? – położyłam specjalny nacisk na słowie „ty”.
- To urodziny Roxy, mojej kuzynki. Logiczne, że mnie zaprosiła. Ale ty? To jest wieża Gryffindoru.
- Po pierwsze, wcale nie takie logiczne. Gdybyś był moją rodziną nie przyznawałabym się do ciebie tak chętnie. Po drugie, ja wszędzie wejdę. Zapominasz, że mam władzę nad wszystkimi ludźmi w tej szkole? – uśmiechnęłam się uroczo. Chłopak przeczesał ręką swoje ciemne włosy i westchnął głęboko. Unikał mojego wzroku i pił już drugą szklankę Ognistej.
- Dobra, mów co zrobiłeś – jęknęłam. Uniósł zdziwiony brew do góry, ale nie zapytał skąd wiem.
- Spieprzyłem.
- Przypuszczam – warknęłam chłodno. – A może więcej szczegółów, żebym wiedziała czy mam jeszcze co naprawiać czy jedynie płakać nad twoją głupotą?
            Przez chwilę wpatrywał się w swoje buty, wyraźnie zmieszany, ale też rozgoryczony. Kiedy w końcu spojrzałam w jego zielone oczy zobaczyłam w nich również wściekłość.
- Pocałowałem ją – o mało nie zachłysnęłam się swoim dyniowym sokiem. – A ona zwymiotowała.
            Mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Zwróciłam na siebie uwagę kilku osób, którzy z niepokojem na mnie spoglądali, ale mało mnie to obchodziło. Oparłam się o ścianę i zgięłam w pół. Wszystkie mięśnie mnie bolały, ale nie mogłam przestać. Albus przewrócił oczami i cierpliwie czekał aż skończę.
- Zwy…zwy…mio…Zwymiotowała? – bezskutecznie spróbowałam złapać oddech.
            Potter odwrócił się na pięcie i odszedł, wyraźnie mając mnie dość. Ja też już miałam. Łzy spływały po moich policzkach, ale nadal nie potrafiłam się uspokoić. Zoey Blake znalazła się na bardzo krótkiej liście ludzi, których lubiłam.  

[Carrie]

            Nigdy nie przegapiłam żadnej imprezy. Niezależnie, w którym domu się odbywała, ja, Carrie Gray, zawsze na niej byłam. Zoey zazwyczaj mi towarzyszyła, ale dzisiaj wymówiła się chorobą. Faktycznie, kiedy wychodziłam z dormitorium siedziała przy toalecie i rzygała jak kot, więc prawdopodobnie czymś się zatruła.
            Nie miałam jednak zamiaru olać przez to urodzin Roxanne Weasley, więc po tym jak upewniłam się, że z moją przyjaciółką wszystko w porządku, znalazłam się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
            Czego nie powiedzieć by o Domu Lwa, a parę tych rzeczy by się uzbierało, z bólem serca musiałam przyznać, że organizowali niesamowite przyjęcia. Alkohol lał się strumieniami, muzyka ogłuszała i można było paść z przejedzenia. Światła nadawały niesamowity klimat pomieszczeniu, a ludzie byli wyjątkowo zlani i chętni do zabawy.
            Ale skąd się tu wzięła ta piana? Parę bardziej rozrywkowych dziewczyn, zapewnie już zaprzyjaźnionych ze starym Ogdenem, ściągnęło swoje i tak wiele odsłaniające koszulki, czym wywołały aplauz męskiej części publiczności i zaczęły się nią obrzucać.
            I jak tu można nie kochać Hogwartu?
- Gray…Mogłem się spodziewać, że też przyjdziesz – Albus Potter wyłonił się niemal z cienia. Chwyciłam się za serce w teatralnym geście.
- Człowieku, nigdy więcej tak nie rób! – jęknęłam. Chłopak uśmiechnął się tylko, unosząc jeden kącik ust do góry.
- Czy jeśli obiecam, że nie jest to żaden podstęp, który ma na celu skompromitowanie cię i sprowadzenie hańby na twoją rodzinę to…zatańczysz ze mną?
            Zamrugałam kilka razy, zdziwiona. Potter albo musiał być już BARDZO zalany, albo porządnie uderzył się w głowie. To była najbardziej normalna, wolna od sarkazmu i złośliwości, jego wypowiedź skierowana do mnie od…cóż, bardzo dawna. Musiałam chyba wyglądać na skonfundowaną, bo w końcu chwycił mnie za rękę i nie czekając na odpowiedź po prostu pociągnął na prowizoryczny parkiet.
            Mimowolnie zaczęłam tańczyć, wciąż podejrzliwie go obserwując. W co on grał? Jaką pieprzoną gierkę wymyślił sobie tym razem?
- No więc…- zaczął, przybliżając się do mnie, abym lepiej go słyszała. – Zoey.
            Przewróciłam oczami i parsknęłam śmiechem.
- Ta sprawa jest już dawno przegrana, Potter.
            Chłopak zmarszczył brwi.
- Czyżbyś mnie nie doceniała? Przecież sama także dałaś się nabrać na słynną magię Potterów.
            Uśmiech na jego twarzy był tak złośliwy, że prawdopodobnie pokonałby nawet Lorda V.
- Pierdol się, Potter. Poważnie. Nie masz szans u Zo. Dopilnuję tego.
- A co jeśli mi naprawdę na niej zależy? – zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. Brzmiał poważnie, ale za dobrze go znałam. Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.
- A jest tak?
- Nie – zaśmiał się wesoło.
- Tak myślałam. Więc nie wplątuj w to Zoey - miałam nadzieję, że desperacja w moim głosie nie jest za bardzo wyczuwalna. - To jest NASZA wojna. Między tobą, a mną.
- Och, tak! I wiesz, że ją uwielbiam – mruknął. – Ale chyba już z niej wyrosłem. Przykro mi. Teraz to TWOJA wojna. A ja…pójdę poszukać Zo.
            Odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając mnie samą na parkiecie. Natychmiast otoczyło mnie kilku gryfonów, ale ja nie ruszyłam się, obserwując plecy mojego wroga, oddalającego się coraz szybciej. Poczułam się, jakby ktoś przebił mi brzuch soplem lodu.
            „Teraz to twoja wojna.”
            ALE JAK TO?!

***

Chyba najdłuższy ze wszystkich! Aż jestem z siebie dumna. 
Ta historia rozwija się coraz szybciej i mam tyle pomysłów, że nie wiem za który się zabrać. 
Dawno czegoś takiego nie czułam. 
Zapraszam na mój drugi blog, tym razem nie o świecie Harry'ego Pottera: Tym, których kochałam.
Dziękuję za wszystkie komentarze :)
Zdemoralizowana

piątek, 20 czerwca 2014

trzy: rozpoczęcie wojny

[Chloe]

            Nie wiem dlaczego, ale ludzie się mnie bali. Czuli respekt i zazwyczaj na mój widok prostowali się, jakby ktoś włożył im miotłę w tyłek.
            Nie żeby mi to przeszkadzało. Uwielbiałam władzę, jaką posiadałam. Mój reżim dawał mi dostęp do wielu ciekawych informacji, które mogłam potem w dowolny sposób, dla własnej przyjemności wykorzystać. Do mojej potęgi doszłam przy pomocy jednej ważnej umiejętności: obserwowania. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na daną osobę by wiedzieć czy skrywa jakiś sekret, czy jest czemuś winna i czego ona pragnie. A potem wkraczałam do akcji.
            I tak samo było z Albusem Potterem.
            Kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali, od razu to dostrzegłam. Błysk w oku, podniecenie, sprężysty krok i nerwowe ruchy. Stanowił ciekawy kontrast dla mojego braciszka, który półprzytomny wlókł się obok niego.
- Cześć – uśmiechnęłam się lekko, kiedy zbliżyli się do stołu. Wymienili zdziwione i trochę przerażone spojrzenia, a ja upiłam łyk zielonej herbaty z eleganckiej filiżanki. – Siadajcie.
            Trochę zdezorientowani spełnili rozkaz i usiedli naprzeciwko mnie.
- Cześć…? – Potter przełknął głośno ślinę. – Przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy!
            Przygryzłam wargę, aby nie parsknąć śmiechem.  Strach, który budziłam w starszych od siebie osobach zawsze mnie rozbawiał.
- Nic nie zrobiliście, ale planujecie.
            Oczy Albusa otworzyły się szeroko zdziwione, a usta otworzyły w nieme „o”. Potem zacisnęły się w wąską linię, a on sam zgarbił lekko, jakby zmieszany. Mój brat za to nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem.
- Twój plan padł zanim się rozpoczął.
            Posłałam mu mordercze spojrzenie, które sprawiło, że nie powiedział nic więcej, ale rozbawiony szturchnął swojego przyjaciela przekazując mu jakąś tajną informację.
- Mów. Mogę ci pomóc – odgryzłam koniuszek chrupiącej grzanki.
- I potem będziesz mnie ścigać i żądać ode mnie niebezpiecznej, nielegalnej przysługi, która wpakuje mnie w kłopoty i sprawi fizyczny ból?
- Prawdopodobnie – ze słodkim uśmiechem skinęłam głową. – Ale z drugiej strony…Jeśli mi nie powiesz…Sama się dowiem. I wtedy nie tylko wpakuję cię w kłopoty i sprawię ból, ale również nie osiągniesz swojego celu, jakikolwiek by on nie był.
            Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Albus, być może przez przyjaźń z moim bratem, a być może przez wrodzoną twardość charakteru, nie dawał się podporządkowywać tak łatwo jak cała reszta zamku.
- Znając ciebie zapewne chodzi o Carrie Gray.
            Niechętnie skinął głową, a ja uśmiechnęłam się promiennie.
- Szczegóły! – klasnęłam radośnie. Nic nie nastrajało mnie tak jak dobra afera! Potter nachylił się do mnie i szeptem zaczął opowiadać swój plan. Nie był on wyjątkowo dobry. Prawdę mówiąc, poczułam się rozczarowana tym jak banalny on był, ale doceniałam starania. Nie każdy może mieć taki umysł jak ja. Westchnęłam.
- Pomogę ci. OCZYWIŚCIE.
            Zerknęłam nad jego ramieniem, akurat kiedy Zoey Blake i Carrie Gray weszły do Wielkiej Sali. Nawet je lubiłam. Ale nie aż tak, aby odpuścić sobie intrygę. Poza tym, cóż, ten plan mógł mieć niesamowicie ciekawe konsekwencje, bardzo trudne do przewidzenia.
            W końcu rozchodziło się o zabawę uczuciami, a z nimi nigdy nic nie wiadomo.
            Carrie i Albus się nienawidzili, ale znany był fakt, że w ogromnej ilości przypadków, wrogość to tylko wysublimowany pociąg seksualny. Dlaczego bez ustanku toczyli wojnę i uprzykrzali sobie życie skoro mogli po prostu się ignorować?
            Zoey była za to urocza i idealnie, wręcz podręcznikowo ślizgońska. Sprytna, przebiegła i złośliwa. Każdy chłopak mógł swobodnie się w niej zakochać, jeśli tylko spędziłby z nią odrobinę czasu.
            To, że dziewczyny były przyjaciółkami dodawało smaczku całej sytuacji.
            Zatarłam ręce, podekscytowana. Wszystko mogło się zdarzyć i była to przede wszystkim kwestia losu, ale ja zamierzałam dodatkowo namieszać. Może zaczęłabym robić zakłady, na którą z dziewczyn obstawiają uczniowie?
            Ale najpierw trzeba było dojść do punktu kulminacyjnego i sprawić by Zoey Blake zakochała się w Albusie Potterze. Już moja w tym głowa.

[Al]

            Choć na początku nie chciałem jej zaufać, przekonałem się, że przy pomocy Chloe Malfoy, nie ma opcji by plan nie wypalił. Trzynastoletni demon nie znał takiego słowa jak „porażka” co dodało mi dodatkowej pewności siebie.
            Kiedy wszedłem do klasy od eliksirów, wyjątkowo punktualnie, ciągnąc Scora za krawat, z radością zauważyłem, że dwa wolne miejsca są tuż obok mojego celu. A może celów? Bo choć planuję uderzyć w Zoey, to cała intryga dotyczy tylko i wyłącznie Carrie. Blake jest tylko ofiarą wojny, pomyślałem i przez dwie sekundy poczułem wyrzuty sumienia, kiedy patrzyłem jak niewinnym ruchem zakłada włosy za ucho. Ale potem mi przeszło. Jako ślizgon miałem wprawę w odsuwaniu resztek moralności na bok.
- Cześć Zo – uśmiechnąłem się najbardziej uroczo, jak tylko potrafiłem. Potem całkowicie zmieniłem wyraz twarzy, ukazując swoją pogardę i obrzydzenie. – Cześć, Gray.
            Obie zmierzyły spojrzeniem zarówno mnie jak i Scorpiusa.
- Możemy tu usiąść? – zapytał blondyn i nie czekając na odpowiedź zaczął wyciągać z torby potrzebne podręczniki i pergaminy.
- Nie – prychnęła Zoey, marszcząc nos jakby coś śmierdziało. Malfoy wzruszył ramionami i całkowicie ją zignorował. Oczy Gray ściemniały niczym niebo przed burzą, kiedy intensywnie się we mnie wpatrywała.
- Uroczo marszysz nos – dotknąłem palcem wymienionego miejsca na twarzy Zo. – Mówił ci to już ktoś?
- Robię to kiedy ktoś mnie irytuje. Wszyscy którzy mogli by mi to zrobić…już nie są w stanie się wypowiedzieć – skrzywiła się i odwróciła do mnie plecami, a jej włosy musnęły moją twarz.
            Jabłkowy szampon?
 - Nie jesteś taka ostra, jak chciałabyś być, wiesz? – szturchnąłem ją lekko palcem między łopatki, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – To tylko ta zołza tak na ciebie działa – wskazałem głową Carrie.
            Blondynka uniosła jedną brew do góry.
- Pieprz się – prychnęła.
- Wybacz, Gray, ale w tym momencie wolałbym pieprzyć Zoey.
            Carrie zmrużyła oczy, a Blake obdarzyła mnie pogardliwym spojrzeniem.
- Jesteś ohydny – prychnęła Zo odsuwając się ode mnie. – Zboczeniec.
            Odeszła w stronę szafek ze składnikami, nadal ze zniesmaczeniem wypisanym na twarzy. Ale mimo tego jak bardzo starała się to ukryć, w jej oczach zobaczyłem zaciekawienie. I to było to czego potrzebowałem.
            Gray podeszła do mnie i wbiła palec w moją klatkę piersiową.
- Nie myśl, że nie wiem co kombinujesz. Nie uda ci się. Zaatakowałeś mój czuły punkt – nie mogłem powstrzymać uśmiechu pełnego samozadowolenia i triumfu. – Ona ci nie ulegnie. Jest dla ciebie za dobra. A jeśli uda ci się i złamiesz jej serce, to obiecuję, że ja złamię wszystkie twoje kości i zrobię to z największą przyjemnością.
            Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, a atmosfera wokół nas zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Jasnoniebieskie tęczówki lśniły złością, ale również, co mnie zaskoczyło, smutkiem. Ona naprawdę martwiła się o Zo. Udało mi się trafić w jej największą słabość. Uśmiechnąłem się, na co Carrie głośno wciągnęła powietrze.
- Cóż, Gray…Wojna właśnie się rozpoczęła.

[Scor]

            Albus był w wyśmienitym nastroju. Carrie niekoniecznie.
            Kątem oka zerknąłem w kierunku blondynki, która mordowała właśnie kawałek mięsa na talerzu.
- Boję się jej – szepnąłem do Al’a, który zaśmiał się radośnie. Skrzywiłem się. – Ostatni raz byłeś taki wesoły…W sumie to nie pamiętam. A znamy się sześć lat.
            Potter wzruszył ramionami.
- Mam powody to świętowania!
- Gratulacje!
            Oboje podskoczyliśmy gwałtownie na dźwięk głosu mojej siostry. Teatralnie złapałem się za serce.
- Nigdy. Więcej. Tak. NIE RÓB! – syknąłem, ale ona tylko prychnęła. Skinęła głową siedzącej obok Al’a czwartoklasistce, która natychmiast wstała i zwolniła jej swoje miejsce.
- Gray wygląda jak dziadek Lucjusz, przy którym powie się twoje nazwisko. Czyli ma ochotę przeklinać i rozwalać wszystko na swojej drodze. Rozumiem, że lekcja eliksirów się udała?
            Albus zaczął opowiadać jej o rozmowie z Gray, a ja znudzony grzebałem widelcem w swojej sałatce. Osobiście sceptycznie podchodziłem do całego planu, ale wspierałem Pottera, bo przecież na tym polega BroCode, czyli kodeks jakim posługują się faceci w przypadku przyjaźni.
            Co ja sobie myślałem, żeby zaprzyjaźniać się akurat z tym tutaj? Chciałem wkurzyć ojca. Wychodzi na to, że on jest wszystkiemu winny, czyli jak zawsze. Od samego początku rujnował mi życie. Wystarczy spojrzeć na moje imię. Scorpius Hyperion…Brzmi jak choroba skóry, trujący grzyb albo środek na zatwardzenie.
             - Skończyłeś? – Al szturchnął mnie lekko. Razem z moją siostrą wstali i skierowali się w kierunku wyjścia. To, że Chloe postanowiła pomóc Potterowi nie mogło być niczym dobrym. Miałem przeczucie, że kierujemy się ku katastrofie, kiedy obserwowałem jak czynili szatańskie plany. Ale potem przestałem się przejmować, bo zza zakrętu wyszła Lily Potter razem z kuzynką Rose Weasley.
            Były niebezpieczne już w pojedynkę. A w grupie? Niezniszczalne.
- Scorpius! – zawołały równocześnie, a ja w myślach zmówiłem modlitwę do Lorda V, którą wymyśliliśmy razem z Al’em w drugiej klasie. Co do mojego przyjaciela, zatrzymał się gwałtownie i przewrócił oczami na widok rodziny.
            Nie miałem pojęcia, dlaczego trójka rudowłosych, dwie dziewczyny stojące przede mną i ich kuzynka Lucy, na mnie leci. Jasne, moje oczy są niczym ocean, a włosy błyszczą płynnym złotem i… cóż, jestem Malfoyem. Ale wszystko ma swój umiar. A dwie Weasley i Potter nie potrafiły go zachować.
            Na całe szczęście miałem moją obronę, na którą mogłem liczyć w przypadku potrójnego ataku rudych genów. Moją siostrę.
            Chloe stanęła przede mną, a moje adoratorki zrobiły krok do tyłu. Przestrzeń osobista, moje drogie.
- Zróbmy deal – uśmiechnęła się moja żywa tarcza. – Potrzebujemy informacji o Zoey Blake. Z kim się umawiała, jakich chłopaków lubi, w jakich przedmiotach radzi sobie najlepiej a jakich nienawidzi, co lubi robić w wolnym czasie…Wszystko.
            Dwie dziewczyny wpatrywały się w nią, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. Ja niestety domyśliłem się jej intencji, ale nie zdążyłem zareagować.
- Która z was wykona lepiej swoją pracę, pójdzie na randkę z moim bratem i zdobędzie szansę by żyć długo i szczęśliwie – wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Ja w tym czasie przeżywałem mini atak serca, no ale przecież kto przejmie się biednym Scorpiusem.
- Zoey Blake? – upewniła się Lily i wymieniła spojrzenia z kuzynką. – Do kiedy mamy czas?
- Do jutra – ton mojej siostry wskazywał, że było to bardzo głupie pytanie. – Postarajcie się.
            Wyminęła dwie rudowłose, ciągnąc za sobą mnie i Al’a.
- Genialne, Malfoy! – mój przyjaciel pochwalił Chloe, a ja miałem ochotę uderzyć głową w ścianę. Czy naprawdę…? Czy to…?
- Czy pójdę na randkę z kimś z twojej rodziny? – wyjąkałem słabo, wpatrując się w Pottera. Ten pokiwał zadowolony głową, mówiąc coś o byciu genialnym i idealnym planie. Ale ja nie słuchałem. Pogrążałem się w odmętach mojego cierpienia.
- Czy możecie, proszę, mnie zabić?