niedziela, 13 lipca 2014

cztery: magia potterów

[Zoey]

            Kiedy Lilyanne Potter przysiadła się do nas na błoniach, wiedziałam, że coś się stanie. Że ktoś coś knuje i zapewne nie skończy się to dla mnie dobrze. Miałam jednak zbyt wielu podejrzanych. Zbyt wielu ludzi chciało mi coś zrobić, co w sumie jest dość przykre jeśli by na to spojrzeć z perspektywy czasu.
- Cześć Zo, cześć Carrie! – uśmiechnęła się przymilnie. Kątem oka zerknęłam na Gray, która zmrużyła oczy.
- Czego chcesz? – prychnęła opryskliwie.
- Och, William Bennet zaprosił mnie na randkę, ale ja…sama nie wiem. Wiecie, że czuję coś do Scorpiusa, ale on chyba do mnie nie i nie wiem czy się poddać czy walczyć dalej i ja…- zaczęła paplać, bawiąc się swoimi włosami, które, zauważyłam, były bardziej kasztanowe niż rude.
- Stop – przerwałam jej gwałtownie. – Co nas to obchodzi?
            Gryfonka skrzywiła się lekko.
- Nie mam żadnych koleżanek, żeby o tym pogadać…No i wy znacie Scorpiusa. Wiecie jaki on jest i o czym myśli.
            Nie mogąc się powstrzymać parsknęłam śmiechem.
- Proszę cię! Nikt nie wie o czym myśli Scorpius Malfoy. Musiałabym mieć mózg wielkości orzecha, żeby zrozumieć tego kolesia.
            Carrie obok mnie energicznie pokiwała głową na znak zgody.
- Tak naprawdę to tylko pozory – Lily wzruszyła ramionami. – Jest sprytniejszy niż wam się wydaje. Nie zapominajcie, że mimo wszystko dostał się do Slytherinu. No i jest bratem Chloe. Mają te same geny.
            A na dodatek przyjaźnił się z Albusem Potterem, co czyniło go dodatkowo niebezpiecznym. Syn Wybrańca był już wystarczająco szkodliwy w pojedynkę, ale wspierany przez swojego najlepszego przyjaciela mógł być prawdziwym utrapieniem.
- A co z tym Billem czy jak mu tam? – nieoczekiwanie Carrie zainteresowała się sprawami siostry swojego nemezis i położyła na trawie. Posłałam jej zirytowane spojrzenie. Lily w ogóle nie powinna się przysiadać, a ona naprawdę chce kontynuować rozmowę?
- Willem, ale w sumie nie ważne…Nie jest w moim typie i tak…A jaki jest wasz typ facetów? Zo? – w jej oczach zapłonęła dziwna iskra. Wpatrywała się we mnie natarczywie, czekając na każde słowo, które wypowiem.
- Nie wiem…- mruknęłam cicho, marszcząc brwi. Coś tu było podejrzane. – Musi być wysoki, inteligentny, interesujący. Musi być z nim ciekawie. Nic banalnego i nudnego – wzruszyłam ramionami. – No i oczywiście, cechy podstawowe: przystojny, elegancki, silny, zabawny…
- Jest paru takich facetów w Hogwarcie – Potter uśmiechnęła się szeroko. Kpiąco uniosłam do góry jedną brew.
- Podaj jednego.
            Dziewczyna nie zastanawiała się długo.
- Na przykład Albus.
            Carrie wyprostowała się gwałtownie, a ja zachłysnęłam własną śliną. Przez chwilę próbowałam złapać oddech.
- Albus?! - wycharczałam z nadal zaciśniętym gardłem. - Jest wysoki - to była jedyna cecha chłopaka, która pasowała do listy.
- Daj spokój, nie jest taki zły…
- Albus jest jak wampir, ze zużytym tamponem w barze, który robi sobie herbatę. Z jednej strony odrażający i totalnie ohydny, a z drugiej tak komiczny, że chce mi się śmiać za każdym razem jak na niego patrzę.
            Carrie zachichotała.
- A z jakimi chłopakami dotychczas się spotykałaś? – Lily zamrugała swoimi jasnymi oczami.
- A po co ci to wiedzieć? – mruknęłam, marszcząc brwi. Prawdopodobnie Potter nie przyszła tu na pogawędkę, ale po informacje. Tylko dlaczego były jej one potrzebne?
- Tak pytam…No wiesz, dziewczyny zazwyczaj rozmawiają o chłopakach.
- I nie masz w tym żadnego, absolutnie żadnego ukrytego celu? – Gray uśmiechnęła się i spojrzała z wyczekiwaniem na rudowłosą. Ona także nie wierzyła w jej niewinność.
- Oczywiście, że nie mam. A teraz, powiedz mi Zo…Jaki jest twój ulubiony kolor, przedmiot i potrawa!

            Wieczorem nadszedł czas na odrobienie szlabanu, który zarobiliśmy za nasze wielkie wejście do szkoły. Grupka uczniów zebrała się przed gabinetem dyrektorki, mierząc się niechętnymi spojrzeniami i zastanawiając jaką karę wymyśliła stara McGonagall.
            Albus stał pod ścianą i uśmiechał się w moją stronę. Starałam się na niego nie patrzeć, ale był wyjątkowo irytujący. Czułam się jakby ktoś wbijał mi w kark igły. Tak bardzo natarczywe było jego spojrzenie. Odwróciłam się i pokazałam mu środkowy palec, ale jego uśmiech tylko się powiększył. Oczywiście wiedziałam, że robił to wszystko aby zdenerwować Carrie, a nie z wyjątkowej sympatii dla mnie. Może właśnie to pozwalało mi patrzeć w jego zielone oczy i nie mdleć z tego powodu. Wręcz przeciwnie, czułam odrazę.
            Kiedy zawładnę światem dopilnuję, aby gnił w pierdlu.
            W końcu wejście do gabinetu otworzyło się i przeszła przez nie stara czarownica. Zmierzyła nas wszystkich surowym i poważnym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się z zadowoleniem, zapewne z powodu, że wszyscy stawili się na czas. Albo na myśl o ciężkich i okrutnych karach jakie dla nas wymyśliła.
            Prawdopodobnie to drugie.
- Uznałam, że to nie będzie sprawiedliwe, jeśli wszyscy poniesiecie takie same kary. Większość z was stała się jedynie ofiarami całej nieszczęsnej sytuacji. Dlatego postanowiłam podzielić was w pary i zlecić zadania adekwatne do udziału w całym zdarzeniu.
            Wyglądała jakby gwiazdka przyszła wcześniej. I nie dziwne. Całą przyczyną incydentu był Scorpius Malfoy, a jego relacje z nauczycielką nie przedstawiały się w różowym świetle. Właściwie w żadnym. Spowijał je mrok tak gęsty, że nawet dementor miałby problem by się przez nie przedrzeć.
- Panie Malfoy, do ciebie, mój drogi, należą stajnie hipogryfów i testrali.
            Parę osób wciągnęło powietrze, a Malfoy pobladł i oparł się o ścianę.
- Sam? Obie? I…i…tak całe?
- Owszem, powodzenia – radość promieniowała z jej starego, sflaczałego ciała. - Potter, Blake…Wy wyczyścicie CAŁE czwarte piętro. Oczywiście nie muszę nikomu przypominać, że prace wykonujemy bez magii!
            Uśmiech Albusa poszerzył się i mrugnął do mnie zawadiacko, kiedy zauważył, że na niego patrzę. No proszę was…To było tak zabawne, że niemal parsknęłam śmiechem. Wiem, że planował być seksowny, ale za cholerę mu nie wyszło. Wyglądał jakby dostał udaru słonecznego.
            Z tego wszystkiego nie usłyszałam jakie zadanie dostała Carrie. Zdążyłam ją tylko zauważyć, kiedy z cierpiętniczą miną podążała razem z Jamesem Potterem w kierunku łazienek. Jak widać nie tylko ja trafiłam na potomka Chłopca-Który-Niestety-Przeżył-I-Spłodził-Trójkę-Demonów.
- To co, kochanie? – młodszy syn Wybrańca pojawił się przy moim boku. – Ruszamy?
- Naprawdę tak ci się spieszy sprzątać zakurzone i zapleśniałe sale lekcyjne? – skrzywiłam się, marszcząc nos jakby coś śmierdziało. Albus schylił się i dotknął ustami mojego ucha.
- Spieszy mi się, aby w końcu zostać tylko i wyłącznie z tobą.
            I mogłam być twarda i naprawdę mogłam nie znosić tego człowieka, ale kiedy chłopak, jakikolwiek, mówi ci coś takiego i to w taki właśnie sposób, przemawiając szeptem do twojej duszy, a nie ciała, to po prostu niemożliwe jest wydusić z siebie cokolwiek. Stałam więc jak sparaliżowana, próbując przetrawić każde jego słowo, a on z widocznym zadowoleniem wyprostował się, spoglądając na mnie z góry.
-  Myślałem o tobie, wiesz?
            Był zarozumiałym dupkiem. Ludzie uważali, że to James bawi się dziewczynami, ale prawda była taka, że Albus był identyczny. Mieli po prostu różne style bycia. Podczas gdy James był spontaniczny, bezpośredni i uwielbiał błyszczeć, Al wszystko analizował i planował. Należał to gatunku ludzi, którzy są subtelni i delikatni, i nawet nie zauważysz, kiedy uda im się chwycić cię w ciasną sieć. Ale obaj byli skuteczni w prawie każdym przypadku.
            Prawie, bo ja zamierzałam być tym nielicznym odsetkiem, który nie planował dać się nabrać.
- Ja o tobie też – mruknęłam, uśmiechając się kusząco. Niby od niechcenia chwyciłam jego zielony krawat Slytherinu i zaczęłam się nim bawić. Chłopak uniósł do góry jedną brew, widocznie zdziwiony moją nagłą zmianą. – Myślałam o tym, jak fantastycznie było by cię zrzucić z wieży astronomicznej i obserwować, jak twoje ciało roztrzaskuje się pod wpływem uderzenia, a potem dopadają do niego dzikie sklątki i rozszarpują na malutkie kawałeczki…Nie uważasz, że grawitacja to cudowna rzecz?
            Chłopak zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu niczym małe dziecko.
- Niezłe, Zo. Kreatywne. Naprawdę – zachichotał cicho. Zmrużyłam oczy. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Ale Potter tylko chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę czwartego piętra. Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny. Moje crucio jakie najchętniej bym na niego rzuciła, było by jednak mocniejsze.
- Puszczaj mnie! – syknęłam i kopnęłam go gdzieś na wysokości kolana. Al lekko się skrzywił, ale nie poluzował chwytu.
- Czy ty musisz być taka wredna? – jęknął.
- Jestem ślizgonką – powiedziałam chłodno, a on po raz kolejny zaśmiał się cicho.
- I to z krwi i kości – przytaknął. – Bardziej niż Carrie. Ty jesteś prawowitą mieszkanką domu Węża. A ona jest zwykłą suką.
            Carrie była jaka była, ale on nie miał prawa jej tak nazywać. Zacisnęłam usta w wąską linię.
- Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy wymieniałeś z nią ślinę w czwartej klasie.
            To zdanie sprawiło, że zatrzymał się gwałtownie, sprawiając, że na niego wpadłam. Chwycił mnie za ramiona, a ja poczułam chłód rozchodzący się po całym ciele. Żadnego przyjemnego ciepła, wierzcie mi. Tylko wrażenie, że moja krew zamienia się w płynny lód. Staliśmy strasznie blisko siebie i najchętniej bym uciekła, gdyby oczywiście nie fakt, że mocno mnie trzymał.
- A co? Jesteś zazdrosna?
- Tak. No jasne – prychnęłam pogardliwie. – Oczywiście. Całymi nocami planuję jak zgładzić Carrie, moją rywalkę do twojego serca. Och, bierz mnie…- mruknęłam głosem wypranym z emocji i przewróciłam oczami.
- Chcesz żebym cię teraz pocałował – nie zapytał, ale stwierdził fakt. Błędny fakt.
- Pragnę tego niemal tak samo mocno jak opieki nad sklątką tylnowybuchową Hagrida – uśmiechnęłam się słodko.
            A potem…Potem stało się coś czego nigdy, przenigdy bym się nie spodziewała.  Albus Severus Potter naprawdę mnie pocałował. A co dziwniejsze ja się nie odsunęłam, a wręcz przeciwnie, oddałam pocałunek.
            I NAPRAWDĘ nie wiedziałam jak to się stało. Ale on zrobił to w tak zapierający dech w piersiach sposób, całym swoim ciałem przyciskając mnie do ściany, trzymając mocno i zdecydowanie, całkowicie zatracając się w swoim pocałunku.
            Zacisnęłam dłonie na jego koszuli, przeklinając się w myślach. Z zamkniętymi oczami i jego ustami na moich, strasznie łatwo było zapomnieć, że oto chłopak, którym tak strasznie gardziłam. Utworzyliśmy swego rodzaju złudzenie. Bańkę, która miała pęknąć razem z otwarciem oczu. Po tym miał przyjść tylko wstyd i tęsknota za utraconą godnością.
            Chłopak przygryzł moją wargę, a ja jęknęłam cicho, co tylko dodatkowo go pobudziło. W tym momencie przez głowę przewinęli się wszyscy moi byli i musiałam z bólem serca przyznać sama przed sobą, że nikt nie całował równie dobrze.
            Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, jego ręce znajdowały się pod moją koszulką, a szmaragdowozielone oczy wpatrywały się z zaciekawieniem w moją twarz. Poczułam jak się czerwienię i dotknęłam ust dłonią, ale nie w ten romantyczny sposób, rodem z mugolskich filmów w stylu „czy to się naprawdę wydarzyło? czy naprawdę pocałowałam chłopaka moich marzeń, a między nami przepłynął prąd porozumienia, namiętności i obietnicy wspólnej przyszłości w białym domku z trójką dzieci i psem?” Nie. Nic z tego.
- Chyba zaraz zwymiotuję – jęknęłam i odbiegłam w kierunku najbliższych toalet, zostawiając chłopaka samego, z całym czwartym piętrem do posprzątania.

[Chloe]

            - Chloe Narcyzo Malfoy! – usłyszałam rozwścieczony głos mojego braciszka. Uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy próbował przepchać się w moją stronę przez tłum tańczących gryfonów. Spokojnie upiłam łyk dyniowego soku, a chłopak potknął się o czyjąś nogę i wylądował rozpłaszczony na podłodze.
- Szukałam cię – mruknęłam, kiedy on próbował się podnieść. Był wściekły. Wpatrywał się we mnie z chęcią mordu w oczach i naprawdę przypominał naszego ojca kiedy wspomni mu się coś o hipogryfach lub fretkach. Nie wiadomo dlaczego, ale Draco panicznie bał się tych zwierząt.
- Tak? – zmrużył oczy i usiadł obok mnie na kanapie. Przez chwilę milczałam, rozkoszując się torturowaniem go, aż w końcu westchnęłam.
– No niech ci będzie…
- Z KIM DO CHOLERY MNIE UMÓWIŁAŚ?!
            Najbardziej miałam ochotę na Lucy, bo z całej trójki to ona była najzabawniejsza i najbardziej zwariowana na punkcie Scora. Rose i Lily nie były jednak takie głupie i w ogóle nie powiedziały jej o konkursie jaki ogłosiłam. Szkoda, chętnie popatrzyłabym na zwijającego się w nieszczęściu Scorpiusa. Niestety.
            Lily jako typowa mieszkanka domu Godryka uderzyła odważnie w sam cel, co zresztą zadziałało na jej korzyść. Wszyscy wiedzą, że najważniejsze i najbardziej wiarygodne informacje pochodzą z samego źródła. Prawda jest jednak taka, że nie wierzyłam w spryt Potter. Była gryfonką, więc nawet go od niej nie wymagałam. Wątpiłam czy udało jej się subtelnie podejść Zoey. Prawdopodobnie ślizgonka od razu wyczuła podstęp, co zmniejszyło wiarygodność informacji.
            Za to Rose, krukonka z krwi i kości, zrobiła prawdziwy wywiad środowiskowy. Widziano ją dzisiaj w bibliotece przeglądającą stare gazety, wymykającą się z gabinetu dyrektorki gdzie swobodnie przejrzała teczkę Blake i rozmawiającą z połową domu węża. Ale zapewne jedyne czego się dowiedziała to suche fakty i plotki, które mnie zresztą nie interesowały. Nie potrzebowałam jej wzrostu, czy wiadomości z „Proroka Codziennego” na temat jej znanych rodziców. To nie było przydatne Albusowi.
- Widziałeś gdzieś Pottera? – mruknęłam, odwracając głowę w kierunku brata.
- Miałem fatalny dzień, musiałem sprzątać obie stajnie i przynajmniej kilka razy wleciałem w gówno, prawdopodobnie nadal jeszcze śmierdzę i tak będzie przez najbliższy tydzień, moja psychiczna siostra i mój jeszcze bardziej psychiczny przyjaciel wkręcili mnie w jakiś pieprzony konkurs, w którym biorą udział najbardziej popieprzone laski w szkole, a nagrodą jest pójście ze mną na randkę. Chcę się tylko dowiedzieć z kim będę musiał się jutro pomęczyć. Naprawdę nie proszę o zbyt wiele, więc czy ty, Córko Szatana, możesz mi łaskawie ulżyć w cierpieniu, bo inaczej strzelę w kogoś zaraz Avadą.
            Zamrugałam kilka razy oczami, wpatrując się zdziwiona w postać brata.
- Okej – prychnęłam. – Wybierz sobie sam. Między Potter a Weasley. Mnie to nie obchodzi – wzruszyłam ramionami. Chłopak przez chwilę otwierał i zamykał usta, niczym ryba wyciągnięta z wody. Zacisnął pięść i wykonał ruch jakby chciał mnie uderzyć, ale w końcu opuścił ją na kolana. Wziął kilka wdechów i mogę przysiąc, że policzył w myślach do dziesięciu.
- A mogę wyskoczyć z okna?
- Nie.
- Kurwa.
            Uśmiechnęłam się lekko.
- Powiesz mi teraz gdzie jest Al? Będziesz mógł w spokoju przemyśleć życiową decyzję.
            Posłał mi powątpiewające spojrzenie i wskazał ręką stolik z alkoholem, gdzie faktycznie stał Potter.
            Uderzyłam chłopaka mocno w plecy.
- Malfoy? Co ty tu robisz? – zmarszczył brwi wpatrując się we mnie.
- A co ty tu robisz? – położyłam specjalny nacisk na słowie „ty”.
- To urodziny Roxy, mojej kuzynki. Logiczne, że mnie zaprosiła. Ale ty? To jest wieża Gryffindoru.
- Po pierwsze, wcale nie takie logiczne. Gdybyś był moją rodziną nie przyznawałabym się do ciebie tak chętnie. Po drugie, ja wszędzie wejdę. Zapominasz, że mam władzę nad wszystkimi ludźmi w tej szkole? – uśmiechnęłam się uroczo. Chłopak przeczesał ręką swoje ciemne włosy i westchnął głęboko. Unikał mojego wzroku i pił już drugą szklankę Ognistej.
- Dobra, mów co zrobiłeś – jęknęłam. Uniósł zdziwiony brew do góry, ale nie zapytał skąd wiem.
- Spieprzyłem.
- Przypuszczam – warknęłam chłodno. – A może więcej szczegółów, żebym wiedziała czy mam jeszcze co naprawiać czy jedynie płakać nad twoją głupotą?
            Przez chwilę wpatrywał się w swoje buty, wyraźnie zmieszany, ale też rozgoryczony. Kiedy w końcu spojrzałam w jego zielone oczy zobaczyłam w nich również wściekłość.
- Pocałowałem ją – o mało nie zachłysnęłam się swoim dyniowym sokiem. – A ona zwymiotowała.
            Mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Zwróciłam na siebie uwagę kilku osób, którzy z niepokojem na mnie spoglądali, ale mało mnie to obchodziło. Oparłam się o ścianę i zgięłam w pół. Wszystkie mięśnie mnie bolały, ale nie mogłam przestać. Albus przewrócił oczami i cierpliwie czekał aż skończę.
- Zwy…zwy…mio…Zwymiotowała? – bezskutecznie spróbowałam złapać oddech.
            Potter odwrócił się na pięcie i odszedł, wyraźnie mając mnie dość. Ja też już miałam. Łzy spływały po moich policzkach, ale nadal nie potrafiłam się uspokoić. Zoey Blake znalazła się na bardzo krótkiej liście ludzi, których lubiłam.  

[Carrie]

            Nigdy nie przegapiłam żadnej imprezy. Niezależnie, w którym domu się odbywała, ja, Carrie Gray, zawsze na niej byłam. Zoey zazwyczaj mi towarzyszyła, ale dzisiaj wymówiła się chorobą. Faktycznie, kiedy wychodziłam z dormitorium siedziała przy toalecie i rzygała jak kot, więc prawdopodobnie czymś się zatruła.
            Nie miałam jednak zamiaru olać przez to urodzin Roxanne Weasley, więc po tym jak upewniłam się, że z moją przyjaciółką wszystko w porządku, znalazłam się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
            Czego nie powiedzieć by o Domu Lwa, a parę tych rzeczy by się uzbierało, z bólem serca musiałam przyznać, że organizowali niesamowite przyjęcia. Alkohol lał się strumieniami, muzyka ogłuszała i można było paść z przejedzenia. Światła nadawały niesamowity klimat pomieszczeniu, a ludzie byli wyjątkowo zlani i chętni do zabawy.
            Ale skąd się tu wzięła ta piana? Parę bardziej rozrywkowych dziewczyn, zapewnie już zaprzyjaźnionych ze starym Ogdenem, ściągnęło swoje i tak wiele odsłaniające koszulki, czym wywołały aplauz męskiej części publiczności i zaczęły się nią obrzucać.
            I jak tu można nie kochać Hogwartu?
- Gray…Mogłem się spodziewać, że też przyjdziesz – Albus Potter wyłonił się niemal z cienia. Chwyciłam się za serce w teatralnym geście.
- Człowieku, nigdy więcej tak nie rób! – jęknęłam. Chłopak uśmiechnął się tylko, unosząc jeden kącik ust do góry.
- Czy jeśli obiecam, że nie jest to żaden podstęp, który ma na celu skompromitowanie cię i sprowadzenie hańby na twoją rodzinę to…zatańczysz ze mną?
            Zamrugałam kilka razy, zdziwiona. Potter albo musiał być już BARDZO zalany, albo porządnie uderzył się w głowie. To była najbardziej normalna, wolna od sarkazmu i złośliwości, jego wypowiedź skierowana do mnie od…cóż, bardzo dawna. Musiałam chyba wyglądać na skonfundowaną, bo w końcu chwycił mnie za rękę i nie czekając na odpowiedź po prostu pociągnął na prowizoryczny parkiet.
            Mimowolnie zaczęłam tańczyć, wciąż podejrzliwie go obserwując. W co on grał? Jaką pieprzoną gierkę wymyślił sobie tym razem?
- No więc…- zaczął, przybliżając się do mnie, abym lepiej go słyszała. – Zoey.
            Przewróciłam oczami i parsknęłam śmiechem.
- Ta sprawa jest już dawno przegrana, Potter.
            Chłopak zmarszczył brwi.
- Czyżbyś mnie nie doceniała? Przecież sama także dałaś się nabrać na słynną magię Potterów.
            Uśmiech na jego twarzy był tak złośliwy, że prawdopodobnie pokonałby nawet Lorda V.
- Pierdol się, Potter. Poważnie. Nie masz szans u Zo. Dopilnuję tego.
- A co jeśli mi naprawdę na niej zależy? – zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. Brzmiał poważnie, ale za dobrze go znałam. Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.
- A jest tak?
- Nie – zaśmiał się wesoło.
- Tak myślałam. Więc nie wplątuj w to Zoey - miałam nadzieję, że desperacja w moim głosie nie jest za bardzo wyczuwalna. - To jest NASZA wojna. Między tobą, a mną.
- Och, tak! I wiesz, że ją uwielbiam – mruknął. – Ale chyba już z niej wyrosłem. Przykro mi. Teraz to TWOJA wojna. A ja…pójdę poszukać Zo.
            Odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając mnie samą na parkiecie. Natychmiast otoczyło mnie kilku gryfonów, ale ja nie ruszyłam się, obserwując plecy mojego wroga, oddalającego się coraz szybciej. Poczułam się, jakby ktoś przebił mi brzuch soplem lodu.
            „Teraz to twoja wojna.”
            ALE JAK TO?!

***

Chyba najdłuższy ze wszystkich! Aż jestem z siebie dumna. 
Ta historia rozwija się coraz szybciej i mam tyle pomysłów, że nie wiem za który się zabrać. 
Dawno czegoś takiego nie czułam. 
Zapraszam na mój drugi blog, tym razem nie o świecie Harry'ego Pottera: Tym, których kochałam.
Dziękuję za wszystkie komentarze :)
Zdemoralizowana