czwartek, 29 maja 2014

prolog

            Dzień, w którym Carrie Gray przyszła na świat, nie był najszczęśliwszym dniem w dziejach ludzkości. Albus Severus Potter był nawet skłonny stwierdzić, że był najgorszym dniem w całym jego życiu, a przecież on był ważniejszy od całego człowieczeństwa. Sentymentalnie uważał, że nienawidził jej, gdy jeszcze się nie znali, podświadomie przeczuwając, że gdzieś tam istnieje czyste zło i ogromny wrzód na tyłku, jakim niewątpliwie była dla niego dziewczyna.
            Z tego powodu, gdy pierwszym co zobaczył na peronie dziewiątym i trzy czwarte były jej jasne włosy o konsystencji siana, miał ochotę wskoczyć pod pociąg. I gdyby pojazd nie stał, zapewne by to zrobił. Szczerze mówiąc wolałby zrobić cokolwiek, dosłownie cokolwiek innego, byle tylko nie musieć się z nią widzieć.
            Kąpiel w jeziorze z Wielką Kałamarnicą? Proszę bardzo. Skok z wierzy astronomicznej? Natychmiast. Randka z profesor McGonagall? Oczywiście, chętnie. Spotkanie z Carrie Gray? Niekoniecznie.
            W panice rozejrzał się dookoła, ale został otoczony przez przerażonych  pierwszoklasistów, którzy byli zdecydowanie irytujący, ale z pewnością mało pomocni.
- Potter! – za późno, już go zauważyła. W myślach szybko zmówił modlitwę do Lorda V i błagał o przebaczenie wszystkich grzechów, których było zbyt wiele by wymieniać.
            Carrie wyglądała denerwująco niewinnie, przez co stawała się jeszcze bardziej niebezpieczna. W tych błękitnych oczach kryło się prawdziwe, cholerne zło, najczęściej wymierzone w biednego, pokrzywdzonego Ala. Czym on sobie na to zasłużył?
- Wróciłeś – zmrużyła oczy i dźgnęła go końcem różdżki w klatkę piersiową. Użyła karcącego tonu, jakby stawienie się na początek roku szkolnego było ogromnym błędem.
- Tak, Grey. To jest szkoła – powiedział spokojnie odsuwając jej magiczny patyczek na bezpieczną odległość. - Ona już tak działa, że co roku do niej wracamy.
- Naprawdę fascynujące, powiedz mi więcej – prychnęła niezadowolona. – Czy twój zidiociały przyjaciel już jest?
            Scorpius Malfoy był idiotą i była to jedyna rzecz, w której się zgadzali.
- Nie. Carrie…- Potter uśmiechnął się złośliwie, przeciągając jej imię. – Dlaczego pytasz? Czyżby okazało się, że nie jesteś zbudowana jedynie z kości, ale również ze zlodowaciałego serca?
            Blondynka pokazała mu środkowy palec.
- Mam interes do jego siostry.
            Albus zbladł i poczuł jak miękną mu kolana.
- Nie wiem w co się wpakowałaś, ale sytuacja na pewno nie jest aż tak beznadziejna. Dasz sobie radę! Mogę ci oddać wątrobę, jeśli potrzebujesz i…
            Uderzenie Carrie było tak szybkie, że nawet nie zauważył kiedy podniosła rękę. Po prostu chwilę później zobaczył gwiazdy przed oczami i poczuł ból w potylicy.
- Twojej wątroby i tak nikt by nie chciał, alkoholiku – skrzywiła się Gray.
- Niezły refleks. Szkoda, że nie pokazujesz go na boisku – blondynka była najlepszą szukającą Slytherinu od dobrych dziesięciu lat, ale Albus, jako kapitan nie zamierzał jej tego mówić.
- Ostry języczek – zbliżyła się, tak aby tylko on ją usłyszał. W błękitnych oczach płonął ogień wściekłości. Nic nowego. Zapalał się zawsze na widok syna Wybrańca. – Szkoda, że nie był tak sprawny w czwartej klasie.
            NIE. ONA TEGO NIE POWIEDZIAŁA.
            A jednak. Złośliwy, pełny szatańskiej satysfakcji uśmiech pojawił się na jej ustach. Dumnie unosząc głowę do góry, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie uczniów. Chwilę potem wpadła w ramiona swojej najlepszej przyjaciółki Zoey i razem weszły do pociągu.
            A Albus nadal stał jak wmurowany idiota, przetwarzając to, co powiedziała, czując się ogłupiały jak wujek Seamus po rozpalaniu grilla.
            NIE POWINNA WYCIĄGAĆ TEGO NA ŚWIATŁO DZIENNE.
            Każdy ma jakieś błędy młodości. Często są one skutkiem presji otoczenia. W przypadku Ala tak właśnie było.
            Przecież sam z siebie nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
            Z własnej, nieprzymuszonej woli, w pełni władzy umysłowej, nigdy…Ale to NIGDY nie pocałował by Carrie Gray. I nie musiałby ponosić konsekwencji.
            Wszystko to było winą Scora, dlatego kiedy tylko chłopak się pojawił został przywitany mocnym uderzeniem w brzuch.
- Też tęskniłem, kochanie – jęknął, zwijając się w pół. – Cóż żem ci uczynił?!
            Młody Potter poklepał go po plecach i ruszył w kierunku pociągu. Malfoy człapał za nim z nieszczęśliwą miną, i co gorsza oklapniętą fryzurą. Postanowił nie zadawać więcej pytań. Już dawno zorientował się, że Al jest za bardzo popieprzony jak na jego boską głowę.
- Musiałeś się tak guzdrać? – syn Wybrańca mruczał coś niezadowolony, otwierając drzwi do kolejnych przedziałów. – Jeszcze zaraz okaże się, że jedyne wolne miejsca są…
            Trafił. Dwie pary oczu zmierzyły ich od góry do dołu i zmrużyły się zawzięte. Albus mocniej zacisnął dłoń na klamce, podjąwszy decyzję, że woli spędzić podróż na korytarzu, albo nawet w przedziale Gryfonów, byle nie z tymi dwoma czarownicami. Scor miał jednak na ten temat odmienne zdanie. Wyminął Ala i z uśmiechem zajął miejsce obok Zoey Blake.
- Wszystkie miejsca są zajęte! Chyba nas nie wyrzucicie? – próbował zrobić minę zbitego pieska, ale przypominał bardziej kota srającego na pustyni.
- Owszem wyrzucimy – Carrie wskazała ręką drzwi. – Akysz! Won! Poszedł pies!
            Albus przewrócił oczami i z westchnieniem opadł na siedzenie, narażając się na radioaktywne spojrzenie dwóch dziewczyn.
            To będzie długa podróż…