piątek, 20 czerwca 2014

trzy: rozpoczęcie wojny

[Chloe]

            Nie wiem dlaczego, ale ludzie się mnie bali. Czuli respekt i zazwyczaj na mój widok prostowali się, jakby ktoś włożył im miotłę w tyłek.
            Nie żeby mi to przeszkadzało. Uwielbiałam władzę, jaką posiadałam. Mój reżim dawał mi dostęp do wielu ciekawych informacji, które mogłam potem w dowolny sposób, dla własnej przyjemności wykorzystać. Do mojej potęgi doszłam przy pomocy jednej ważnej umiejętności: obserwowania. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na daną osobę by wiedzieć czy skrywa jakiś sekret, czy jest czemuś winna i czego ona pragnie. A potem wkraczałam do akcji.
            I tak samo było z Albusem Potterem.
            Kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali, od razu to dostrzegłam. Błysk w oku, podniecenie, sprężysty krok i nerwowe ruchy. Stanowił ciekawy kontrast dla mojego braciszka, który półprzytomny wlókł się obok niego.
- Cześć – uśmiechnęłam się lekko, kiedy zbliżyli się do stołu. Wymienili zdziwione i trochę przerażone spojrzenia, a ja upiłam łyk zielonej herbaty z eleganckiej filiżanki. – Siadajcie.
            Trochę zdezorientowani spełnili rozkaz i usiedli naprzeciwko mnie.
- Cześć…? – Potter przełknął głośno ślinę. – Przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy!
            Przygryzłam wargę, aby nie parsknąć śmiechem.  Strach, który budziłam w starszych od siebie osobach zawsze mnie rozbawiał.
- Nic nie zrobiliście, ale planujecie.
            Oczy Albusa otworzyły się szeroko zdziwione, a usta otworzyły w nieme „o”. Potem zacisnęły się w wąską linię, a on sam zgarbił lekko, jakby zmieszany. Mój brat za to nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem.
- Twój plan padł zanim się rozpoczął.
            Posłałam mu mordercze spojrzenie, które sprawiło, że nie powiedział nic więcej, ale rozbawiony szturchnął swojego przyjaciela przekazując mu jakąś tajną informację.
- Mów. Mogę ci pomóc – odgryzłam koniuszek chrupiącej grzanki.
- I potem będziesz mnie ścigać i żądać ode mnie niebezpiecznej, nielegalnej przysługi, która wpakuje mnie w kłopoty i sprawi fizyczny ból?
- Prawdopodobnie – ze słodkim uśmiechem skinęłam głową. – Ale z drugiej strony…Jeśli mi nie powiesz…Sama się dowiem. I wtedy nie tylko wpakuję cię w kłopoty i sprawię ból, ale również nie osiągniesz swojego celu, jakikolwiek by on nie był.
            Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Albus, być może przez przyjaźń z moim bratem, a być może przez wrodzoną twardość charakteru, nie dawał się podporządkowywać tak łatwo jak cała reszta zamku.
- Znając ciebie zapewne chodzi o Carrie Gray.
            Niechętnie skinął głową, a ja uśmiechnęłam się promiennie.
- Szczegóły! – klasnęłam radośnie. Nic nie nastrajało mnie tak jak dobra afera! Potter nachylił się do mnie i szeptem zaczął opowiadać swój plan. Nie był on wyjątkowo dobry. Prawdę mówiąc, poczułam się rozczarowana tym jak banalny on był, ale doceniałam starania. Nie każdy może mieć taki umysł jak ja. Westchnęłam.
- Pomogę ci. OCZYWIŚCIE.
            Zerknęłam nad jego ramieniem, akurat kiedy Zoey Blake i Carrie Gray weszły do Wielkiej Sali. Nawet je lubiłam. Ale nie aż tak, aby odpuścić sobie intrygę. Poza tym, cóż, ten plan mógł mieć niesamowicie ciekawe konsekwencje, bardzo trudne do przewidzenia.
            W końcu rozchodziło się o zabawę uczuciami, a z nimi nigdy nic nie wiadomo.
            Carrie i Albus się nienawidzili, ale znany był fakt, że w ogromnej ilości przypadków, wrogość to tylko wysublimowany pociąg seksualny. Dlaczego bez ustanku toczyli wojnę i uprzykrzali sobie życie skoro mogli po prostu się ignorować?
            Zoey była za to urocza i idealnie, wręcz podręcznikowo ślizgońska. Sprytna, przebiegła i złośliwa. Każdy chłopak mógł swobodnie się w niej zakochać, jeśli tylko spędziłby z nią odrobinę czasu.
            To, że dziewczyny były przyjaciółkami dodawało smaczku całej sytuacji.
            Zatarłam ręce, podekscytowana. Wszystko mogło się zdarzyć i była to przede wszystkim kwestia losu, ale ja zamierzałam dodatkowo namieszać. Może zaczęłabym robić zakłady, na którą z dziewczyn obstawiają uczniowie?
            Ale najpierw trzeba było dojść do punktu kulminacyjnego i sprawić by Zoey Blake zakochała się w Albusie Potterze. Już moja w tym głowa.

[Al]

            Choć na początku nie chciałem jej zaufać, przekonałem się, że przy pomocy Chloe Malfoy, nie ma opcji by plan nie wypalił. Trzynastoletni demon nie znał takiego słowa jak „porażka” co dodało mi dodatkowej pewności siebie.
            Kiedy wszedłem do klasy od eliksirów, wyjątkowo punktualnie, ciągnąc Scora za krawat, z radością zauważyłem, że dwa wolne miejsca są tuż obok mojego celu. A może celów? Bo choć planuję uderzyć w Zoey, to cała intryga dotyczy tylko i wyłącznie Carrie. Blake jest tylko ofiarą wojny, pomyślałem i przez dwie sekundy poczułem wyrzuty sumienia, kiedy patrzyłem jak niewinnym ruchem zakłada włosy za ucho. Ale potem mi przeszło. Jako ślizgon miałem wprawę w odsuwaniu resztek moralności na bok.
- Cześć Zo – uśmiechnąłem się najbardziej uroczo, jak tylko potrafiłem. Potem całkowicie zmieniłem wyraz twarzy, ukazując swoją pogardę i obrzydzenie. – Cześć, Gray.
            Obie zmierzyły spojrzeniem zarówno mnie jak i Scorpiusa.
- Możemy tu usiąść? – zapytał blondyn i nie czekając na odpowiedź zaczął wyciągać z torby potrzebne podręczniki i pergaminy.
- Nie – prychnęła Zoey, marszcząc nos jakby coś śmierdziało. Malfoy wzruszył ramionami i całkowicie ją zignorował. Oczy Gray ściemniały niczym niebo przed burzą, kiedy intensywnie się we mnie wpatrywała.
- Uroczo marszysz nos – dotknąłem palcem wymienionego miejsca na twarzy Zo. – Mówił ci to już ktoś?
- Robię to kiedy ktoś mnie irytuje. Wszyscy którzy mogli by mi to zrobić…już nie są w stanie się wypowiedzieć – skrzywiła się i odwróciła do mnie plecami, a jej włosy musnęły moją twarz.
            Jabłkowy szampon?
 - Nie jesteś taka ostra, jak chciałabyś być, wiesz? – szturchnąłem ją lekko palcem między łopatki, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – To tylko ta zołza tak na ciebie działa – wskazałem głową Carrie.
            Blondynka uniosła jedną brew do góry.
- Pieprz się – prychnęła.
- Wybacz, Gray, ale w tym momencie wolałbym pieprzyć Zoey.
            Carrie zmrużyła oczy, a Blake obdarzyła mnie pogardliwym spojrzeniem.
- Jesteś ohydny – prychnęła Zo odsuwając się ode mnie. – Zboczeniec.
            Odeszła w stronę szafek ze składnikami, nadal ze zniesmaczeniem wypisanym na twarzy. Ale mimo tego jak bardzo starała się to ukryć, w jej oczach zobaczyłem zaciekawienie. I to było to czego potrzebowałem.
            Gray podeszła do mnie i wbiła palec w moją klatkę piersiową.
- Nie myśl, że nie wiem co kombinujesz. Nie uda ci się. Zaatakowałeś mój czuły punkt – nie mogłem powstrzymać uśmiechu pełnego samozadowolenia i triumfu. – Ona ci nie ulegnie. Jest dla ciebie za dobra. A jeśli uda ci się i złamiesz jej serce, to obiecuję, że ja złamię wszystkie twoje kości i zrobię to z największą przyjemnością.
            Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, a atmosfera wokół nas zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Jasnoniebieskie tęczówki lśniły złością, ale również, co mnie zaskoczyło, smutkiem. Ona naprawdę martwiła się o Zo. Udało mi się trafić w jej największą słabość. Uśmiechnąłem się, na co Carrie głośno wciągnęła powietrze.
- Cóż, Gray…Wojna właśnie się rozpoczęła.

[Scor]

            Albus był w wyśmienitym nastroju. Carrie niekoniecznie.
            Kątem oka zerknąłem w kierunku blondynki, która mordowała właśnie kawałek mięsa na talerzu.
- Boję się jej – szepnąłem do Al’a, który zaśmiał się radośnie. Skrzywiłem się. – Ostatni raz byłeś taki wesoły…W sumie to nie pamiętam. A znamy się sześć lat.
            Potter wzruszył ramionami.
- Mam powody to świętowania!
- Gratulacje!
            Oboje podskoczyliśmy gwałtownie na dźwięk głosu mojej siostry. Teatralnie złapałem się za serce.
- Nigdy. Więcej. Tak. NIE RÓB! – syknąłem, ale ona tylko prychnęła. Skinęła głową siedzącej obok Al’a czwartoklasistce, która natychmiast wstała i zwolniła jej swoje miejsce.
- Gray wygląda jak dziadek Lucjusz, przy którym powie się twoje nazwisko. Czyli ma ochotę przeklinać i rozwalać wszystko na swojej drodze. Rozumiem, że lekcja eliksirów się udała?
            Albus zaczął opowiadać jej o rozmowie z Gray, a ja znudzony grzebałem widelcem w swojej sałatce. Osobiście sceptycznie podchodziłem do całego planu, ale wspierałem Pottera, bo przecież na tym polega BroCode, czyli kodeks jakim posługują się faceci w przypadku przyjaźni.
            Co ja sobie myślałem, żeby zaprzyjaźniać się akurat z tym tutaj? Chciałem wkurzyć ojca. Wychodzi na to, że on jest wszystkiemu winny, czyli jak zawsze. Od samego początku rujnował mi życie. Wystarczy spojrzeć na moje imię. Scorpius Hyperion…Brzmi jak choroba skóry, trujący grzyb albo środek na zatwardzenie.
             - Skończyłeś? – Al szturchnął mnie lekko. Razem z moją siostrą wstali i skierowali się w kierunku wyjścia. To, że Chloe postanowiła pomóc Potterowi nie mogło być niczym dobrym. Miałem przeczucie, że kierujemy się ku katastrofie, kiedy obserwowałem jak czynili szatańskie plany. Ale potem przestałem się przejmować, bo zza zakrętu wyszła Lily Potter razem z kuzynką Rose Weasley.
            Były niebezpieczne już w pojedynkę. A w grupie? Niezniszczalne.
- Scorpius! – zawołały równocześnie, a ja w myślach zmówiłem modlitwę do Lorda V, którą wymyśliliśmy razem z Al’em w drugiej klasie. Co do mojego przyjaciela, zatrzymał się gwałtownie i przewrócił oczami na widok rodziny.
            Nie miałem pojęcia, dlaczego trójka rudowłosych, dwie dziewczyny stojące przede mną i ich kuzynka Lucy, na mnie leci. Jasne, moje oczy są niczym ocean, a włosy błyszczą płynnym złotem i… cóż, jestem Malfoyem. Ale wszystko ma swój umiar. A dwie Weasley i Potter nie potrafiły go zachować.
            Na całe szczęście miałem moją obronę, na którą mogłem liczyć w przypadku potrójnego ataku rudych genów. Moją siostrę.
            Chloe stanęła przede mną, a moje adoratorki zrobiły krok do tyłu. Przestrzeń osobista, moje drogie.
- Zróbmy deal – uśmiechnęła się moja żywa tarcza. – Potrzebujemy informacji o Zoey Blake. Z kim się umawiała, jakich chłopaków lubi, w jakich przedmiotach radzi sobie najlepiej a jakich nienawidzi, co lubi robić w wolnym czasie…Wszystko.
            Dwie dziewczyny wpatrywały się w nią, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. Ja niestety domyśliłem się jej intencji, ale nie zdążyłem zareagować.
- Która z was wykona lepiej swoją pracę, pójdzie na randkę z moim bratem i zdobędzie szansę by żyć długo i szczęśliwie – wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Ja w tym czasie przeżywałem mini atak serca, no ale przecież kto przejmie się biednym Scorpiusem.
- Zoey Blake? – upewniła się Lily i wymieniła spojrzenia z kuzynką. – Do kiedy mamy czas?
- Do jutra – ton mojej siostry wskazywał, że było to bardzo głupie pytanie. – Postarajcie się.
            Wyminęła dwie rudowłose, ciągnąc za sobą mnie i Al’a.
- Genialne, Malfoy! – mój przyjaciel pochwalił Chloe, a ja miałem ochotę uderzyć głową w ścianę. Czy naprawdę…? Czy to…?
- Czy pójdę na randkę z kimś z twojej rodziny? – wyjąkałem słabo, wpatrując się w Pottera. Ten pokiwał zadowolony głową, mówiąc coś o byciu genialnym i idealnym planie. Ale ja nie słuchałem. Pogrążałem się w odmętach mojego cierpienia.
- Czy możecie, proszę, mnie zabić? 

czwartek, 12 czerwca 2014

dwa: plan spalenia

            [Carrie]

               Nienawidziłam w swoim życiu naprawdę wielu ludzi i co dziwne, połowa z nich należała do rodziny Weasleyów. Oczywiście na samym szczycie listy znajdował się Albus, który mimo, że Potter, posiadał te same szatańskie, rude geny. Ciemny kolor włosów był tylko dla zmyłki. Wcielone zło.
            Ale reszta rodu nie była o wiele lepsza i nie chciałam mieć z nimi nic…ABSOLUTNIE NIC wspólnego. Tyle, że moje życie to jeden wielki piątek trzynastego, więc musiałam iść z nimi niewiadomo ile kilometrów przez pieprzone lasy i bagna.
            Maszerowaliśmy długo, nawet bardzo i jedyne o czym myślałam to ciepłe łóżko. Nie miałam nawet ochoty na ucztę, a to nie zdarzało się często.
            Razem z Zoey, która była dziwnie milcząca, szłyśmy na końcu korowodu, tuż za Malfoyem i Potterem. Wszyscy pasażerowie feralnego wagonu rzucali w naszą stronę nieprzyjemne spojrzenia, tak jakby to była nasza wina.
- Patrz, Malfoy, co narobiłeś – syknęłam do blondyna, szturchając go łokciem między żebra.
- Ja narobiłem? To wy mnie omal nie ZABILIŚCIE! – mocno zaakcentował ostatnie słowo. Wzruszyłam ramionami.
- Przesadzasz…
- Ta, Scor, wyolbrzymiasz – nieoczekiwanie Albus Potter przyznał mi rację, więc przystanęłam zaskoczona.
- Wyolbrzymia? – Zoey prychnęła i przewróciła teatralnie oczami. – Chcieliście go spuścić w toalecie! Albo wyrzucić przez okno!
            Malfoy posłał nam mordercze spojrzenie, a Potter uśmiechnął się do Zo.
- Jesteś o wiele fajniejsza, kiedy nic nie mówisz.
            Dziewczyna w odpowiedzi pokazała mu język i szturchnęła przyjaźnie.
            PRZYJAŹNIE?!
            Zmrużyłam oczy. Blake nienawidziła ludzi prawie w takim samym stopniu jak ja i było to powodem, dla którego się zaprzyjaźniłyśmy. Ona nie mogła być dla nikogo miła. A już ZWŁASZCZA nie dla Albusa Pottera.
            Kiedy w końcu doszliśmy do szkoły było już dawno ciemno i po uczcie. Weszliśmy przez bramę na szkolny dziedziniec, ciesząc się widmem wygodnego łóżka, kiedy na naszej drodze stanęła McGonagall. O cholera.
- Czy możecie mi powiedzieć dlaczego nie było was na uczcie? – brzmiała nad wyraz spokojnie, więc wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia.
- Mały…problem z pociągiem –James, jako najstarszy z grupy, odważył się odezwać.
- Mały. Problem. Z. Pociągiem – nauczycielka powtórzyła każde słowo, jakby chcąc je po kolei przetrawić. – CZY WY SOBIE ZE MNIE KPICIE?
            I wróciliśmy do normalności.
            Dziewięćdziesiąt procent szlabanów, które odbyłam na przestrzeni lat były spowodowane przez tą piekielną rodzinę. Dzisiejszy był tylko kolejnym do kompletu.
            Zostaliśmy nazwani słowami, jakich nie przytoczę ze względu na moją moralność…TAK. Mam moralność. I wrażenie, że z nozdrzy dyrektorki wybuchnie ogień, a oczy zamienią nas w kamień. Nawet tiara trochę jej się przekrzywiła ze złości.
- Wasi rodzice bardzo by się wstydzili.
            Och, czyli już koniec! Kiedy dochodziła w swoich przemowach do momentu o rodzicach, upokorzeniu i hańbie dla rodziny, był to znak, że za chwilę sobie odpuści.
- Przemyślę karę dla was i miejcie świadomość, że będzie ona bardzo surowa. A teraz spać!
            Dwa razy nie trzeba nam było powtarzać. Zmęczeni i brudni poczłapaliśmy w kierunku swoich domów, czując, że na nic nie mamy siły.
- Ej, a zna ktoś hasło – Scorpius o dziwo wykazał się intelektem. Wymieniliśmy spojrzenia, licząc, że któreś z nas za chwilę zawoła „no pewnie!”. Nic z tego.
- Świetnie – jęknęła Zo, siadając na podłodze i opierając plecy o zimną ścianę. – Na dodatek spędzimy noc na pieprzonym korytarzu.
           A na dodatek z Malfoyem, jego demoniczną siostrzyczką i Potterem, który usiadł obok Zoey. CO DO CHOLERY?
- Czasem wydaje mi się, że jestem jedyną inteligentną osobą w tym towarzystwie – westchnęła Chloe i machnęła różdżką. Niebiesko-biały strumień światła przemknął przez ścianę do Pokoju Wspólnego. Trzynastolatka potrafiła wyczarować patronusa…W jej przypadku jakoś mnie to nie zdziwiło. Chwilę później drzwi otworzyły się i wyszedł przez nie zaspany prefekt, którego imię nie jest warte zapamiętania.
- Kto do cholery…O! – na widok Chloe zamilkł. – Cześć. Co wam się…?
            Napotkał mój wzrok i nie ośmielił się dokończyć.
- No tak…Yyy…Hasło to „Lwy na drzewo”.
- Serio? – mruknął Potter. W głębi duszy przyznałam mu rację. Faktycznie, żenujące.
            Wyminęłam prefekta i z nikim się nie żegnając skierowałam w kierunku dormitorium. Łóżko, było jedyną rzeczą, o której mogłam myśleć.

[Al]

            Carrie bez słowa odeszła, nawet się nie odwracając. W tych spodniach miała całkiem niezły tyłek…
- Al – Scor szturchnął mnie lekko. – Idziesz?
- Tak – potrząsnąłem głową, żeby wyrzucić z niej przerażające myśli. W Carrie nie ma NIC fajnego. Odwróciłem się do Zoey i uśmiechnąłem. – Dobranoc, Zo. Niech ci się przyśnię.
- Och, naprawdę chcesz, żebym po takim męczącym dniu miała jeszcze koszmary – skrzywiła się. Scorpius parsknął śmiechem i nawet nie zauważył jej spojrzenia, pełnego pogardy.
- Nieważne – mruknęła, i machnęła ręką w nieokreślony sposób, odchodząc.
            Zostałem sam ze Scorem, który wpatrywał się we mnie, jakby próbował mnie zrozumieć.  
- Co ty planujesz?
            Zamrugałem kilka razy zaskoczony i wyminąłem go, wchodząc do naszego dormitorium.
- Nic?
- Proszę …Znam cię. I widzę, że coś kombinujesz.
            Czasem zapominałem jak bardzo spostrzegawczy i sprytny był Malfoy. Bądź co bądź, również ślizgon. Rzuciłem się na łóżko.
- Czego najbardziej nie lubię? – zapytałem znudzony, opierając się na łokciach.
- Proste. Gray.
- A czego ona najbardziej nie lubi?
- Jeszcze łatwiejsze. Ciebie.
            Przytaknąłem z uśmiechem. To był powód do dumy.
- A co jest dla niej najważniejsze?
- Jej miotła?...Różdżka, żeby mogła rzucać w ciebie zaklęciami?...Jej łóżko!..Yyyy...Jedzenie?...
- ZOEY! – przerwałem mu gwałtownie, przewracając oczami. – To jej najlepsza przyjaciółka. Wszystko robią razem. Więc teraz pomyśl jak bardzo by się wkurzyła, gdyby Blake się całkowicie i niepodważalnie we mnie zakochała?
            Nie mogłem ukryć pełnego satysfakcji uśmiechu. Malfoy usiadł na swoim łóżku i wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. Przez kilka minut nic nie mówił, aż w końcu pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Zabiłaby cię. To byłaby apokalipsa. Rozniosłaby cały zamek. To…Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić.
            Wzruszyłem ramionami.
- Cóż, nie musisz. Już nie długo zobaczysz to na własne oczy.

            Poranki były najgorszą częścią dnia. Zerknąłem na zegarek, według którego pilnie powinniśmy wstać. Westchnąłem głęboko, przewracając się na drugi bok i rozglądając po sypialni. Panował porządek co było dość dziwne, bo zazwyczaj już pierwszego dnia rządził tutaj bałagan. Ale możliwe, że to ja i Scor zawsze byliśmy jego prowodyrami. Zerknąłem na śpiącego przyjaciela, ale spod kołdry można było dostrzec tylko jego blond loki.
            Sturlałem się z łóżka i przeczesałem włosy ręką. Od jak dawna nie widziały one grzebienia? Na kolanach podszedłem do łóżka Scorpiusa.
- MALFOY! – zawołałem mu prosto do ucha, powodując, że wyprostował się gwałtownie i uderzył czołem w wystającą belkę.
- Jak ja cię kurwa nienawidzę – jęknął, opadając z powrotem na poduszkę. Uśmiechnąłem się.
– Wstawaj, musimy iść na śniadanie.
            Blondyn otworzył jedno oko.
- Od kiedy ty chodzisz na śniadania?
- Odkąd mam misję do spełnienia.
            Chłopak przeciągnął się leniwie i ziewnął.
- No tak. Blake. Za chwilę zamienisz się w swojego brata, który wyrywa wszystko co się rusza i nie ucieka.
- Nie obrażaj mnie – prychnąłem niezadowolony. – Poza tym ona nie jest pierwszą lepszą. Ona jest przyjaciółką Gray. I, o Merlinie, już chcę zobaczyć minę tej wywłoki kiedy Zo przekaże jej jakże radosną nowinę.
            Scor przewrócił oczami i przykrył głowę kołdrą.
- Jak chcesz to idź. Ja dzisiaj się nigdzie nie ruszam.
            Okej, pora wyłączyć miłego Ala.
- Jeśli za dwie minuty nie będziesz gotowy, wpuszczę tutaj moją siostrę i kuzynki.
            Nie musiałem powtarzać. Już dawno przekonał się, że nie żartuję. Chwilę później szliśmy w kierunku Wielkiej Sali. On, zasypiając na stojąco, a ja podekscytowany nowym złowieszczym planem.
            Zoey Blake, wkrótce stracisz dla mnie głowę.
            Carrie Gray, wkrótce spalisz się żywcem. 

***

Trochę krócej, ale jest. 
Zdemoralizowana.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

jeden: całkiem wesoła podróż

            [Zoey]

               Było nawet wesoło. O ile Armagedon można nazwać radosnym wydarzeniem.
            Carrie siedziała przyciśnięta do okna, jak najdalej od Pottera, który znudzony przekładał kolejne strony jakiejś książki. Wydawała z siebie dość dziwne odgłosy, jakby połączenie sapania, szczękania zębami i cichych przekleństw. Być może przejęłabym się bardziej, gdybym nie była do tego przyzwyczajona.
            Obok mnie siedział Malfoy, który jedyny próbował podtrzymać rozmowę i zbudować lekką atmosferę. Próżne nadzieje, paniczu!
- Malfoy, skończ ujadać – mruknął Al, nie odrywając wzroku od książki.
- Czuję się niekochany! – blondyn wydął dolną wargę i chwycił mnie za ramię. – Jesteśmy lekceważeni.
            Uniosłam lewą brew lekko do góry. Ten ślizgon był zdecydowanie za dziwny jak dla mnie, a przecież przyjaźniłam się z Gray. Kiedy już przejmę władzę nad światem mugolskim i magicznym, on będzie jednym z pierwszych, którzy pójdą do pierdla. Szare ściany, metalowa i niewygodna prycza, a obok niej brudna toaleta. I zero kosmetyków do włosów. I lustra.
            Jestem geniuszem zła.
- Malfoy, łapy przy sobie! – warknęłam, ale on tylko uwiesił się na mojej szyi, skomląc niczym rasowy cziłała.
- Moglibyśmy być najlepszymi przyjaciółmi! Mogłabyś się we mnie całkowicie zakochać…bo powiedzmy, szczerze, kto by tego nie zrobił?…i moglibyśmy mieć cudowne dzieci! Albo mieszkać razem po szkole! Albo robić nocowanki i plotkować o tych wszystkich bezguściach w naszej szkole! Ale nie…Bo oni się nie znoszą!
            Zakończył swój wywód dramatycznym westchnięciem. Używając całej swojej siły uwolniłam się z jego mocnego uścisku i odsunęłam na drugi koniec przedziału.
- To nie dlatego, że oni się nie znoszą. To dlatego, że ja cię nie znoszę – położyłam nacisk na słowie „ja”, ale Scor, bez żadnego instynktu samozachowawczego, zignorował moją wypowiedź i brnął dalej.
- Kłócicie się i nienawidzicie i to niszczy coś tak pięknego jak moją przyjaźń z Zoey!
- Nie przyjaźnimy się. I dla ciebie jestem „pani Blake” – znów zostałam zlekceważona.
- A przecież wszyscy wiemy, że wy się kochacie! Miłością szaloną i bardzo popierdoloną, bo w końcu mówimy o was, ale wy jesteście dla siebie…
            No i nie dokończył. Trzy zaklęcia uderzyły go w tym samym czasie. Chłopak jak nieżywy padł na podłogę, a my zerwaliśmy się z miejsc.
- To chyba nie powinno tak być – mruknął Potter, lekko szturchając twarz przyjaciela butem.
- No nie mów! – Carrie skrzywiła się z sarkazmem. – Kto by pomyślał, że nie można rzucić trzech zaklęć na jedną osobę jednocześnie.
            Nachyliła się nad blondynem zniesmaczona.
- Przynajmniej będzie spokój. McGonagall prawdopodobnie zorganizuje przyjęcie na naszą cześć. Załatwię dekoracje.
- Ja mogę skombinować Ognistą. Ale teraz trzeba pomyśleć, jak usunąć ślady – Albus nie odrywał wzroku od przyjaciela, na którego twarzy pojawiły się czerwone bąble.
- Można by go zmniejszyć i spłukać w toalecie…
- Albo zamienić w coś i wziąć sobie na pamiątkę…
- Serio, chciałbyś go mieć na pamiątkę?
- Niechętnie, ale przyznam ci rację, Gray. Może klasycznie wyrzucimy go przez okno?
            W takich chwilach wydawało mi się, że jestem najbardziej normalna z całego towarzystwa, a przecież planowałam zmienić świat w jeden wielki Zoeyland.
- Jesteście pojebani – westchnęłam. – Nie sądzę, żebyśmy go zabili. Po prostu wywalmy go na korytarz i zapewne obudzi się zanim dojedziemy do Hogwartu.
            Carrie i Potter wymienili znaczące spojrzenia.
- Niszczysz całą zabawę, Zo – mruknęła dziewczyna, ale skinęła głową. Przez chwilę próbowaliśmy wytoczyć ciało ślizgona z przedziału, co wcale nie było takie łatwe. Jak na kogoś kto obsesyjnie dba o wygląd był stanowczo za ciężki. W końcu jednak zatrzasnęliśmy za nim drzwi, ciesząc się ze spokojnej ciszy, która nastała, nie przejmując się za bardzo jego losem. Prawdziwy ślizgon da sobie radę w każdej sytuacji, nawet kiedy jest ogłuszony i nieprzytomny.
- Tak dla wyjaśnienia, Potter – Carrie spojrzała na niego z taką pogardą, jak ja na nauczyciela od wróżbiarstwa. – Mam cię za obleśnego gnojka, który byłby nikim, gdyby nie sławny tatuś.
            Potter nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem i przybliżył się bardziej do mojej przyjaciółki. W tym momencie poczułam się niekochana i zlekceważona i przez sekundę pożałowałam nawet Malfoya, gotowa dołączyć do niego na korytarzu i zostawić parę samą.
- I tak wiem, że jest inaczej – mruknął, niskim głosem. Zapewne większość dziewczyn padła by z wrażenia i emocji, ale Carrie była Carrie więc tylko przyłożyła mu różdżkę do gardła.
- Wyobraźnia jest szkodliwa, Potter. Twoja może doprowadzić do tego, że wylądujesz zaraz obok kolegi na korytarzu – uśmiechnęła się uroczo. Usiedli na dwóch krańcach kanapy, wściekli jak zawsze kiedy spędzali ze sobą więcej niż trzy przepisowe minuty.
            Można przywyknąć.
            Wiedząc, że nie nagadam się z Gray zamknęłam oczy i tworząc piękne wyobrażenia Zoeylandu próbowałam odpłynąć w krainę morfeusza. Czy mi się udało? Oczywiście, że nie.
            Nie mam pojęcia jak usłyszałam ten pisk. Myślałam, że tak wysokie częstotliwości odbierają tylko zwierzęta. Ale w tej szkole byłam zaskakiwana każdego dnia.
            Drzwi do przedziału otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa dziewczyna, ze łzami w oczach, w mundurku Ravenclawu i przypiętą odznaką prefekta. Lucy Weasley, no jeszcze jej tu brakowało.
- Co się stało Scorpiusowi?! – zawołała, rozglądając się rozpaczliwie po naszych twarzach. Al i Carrie przybrali niewinny wygląd z serii „my nic nie wiemy”, więc dyskusja z tą nawiedzoną dziwaczką przypadła mi. Dzięki ci Merlinie, za wsparcie i przyjaźń!
- W skrócie? Oberwał paroma zaklęciami, padł, to go wyrzuciliśmy na korytarz.
            Dziewczyna wpatrywała się we mnie jak w kosmitkę, ale hej! To ona nosiła mundurek, kiedy nie było to obowiązkowe i miała obsesję na punkcie Malfoya.
- A nie pomyśleliście, żeby go…no nie wiem…MOŻE JAKOŚ OPATRZYĆ?! – krzyknęła i jestem pewna, że usłyszeli ją już w Hogsmeade. Wymieniłam spojrzenia z Potterem i Gray.
- Nie.
- Jakoś nie wyszło…
- Nie byłem pewny czy się opłaca go ratować.
            Dziewczyna zrobiła się czerwona, co strasznie dziwnie wyglądało, zważywszy na jej ognisty kolor włosów.
- Dostaniecie za swoje! Ja rozumiem, żeby Ala…bo jego to nawet nasz domowy skrzat po wydaniu rozkazu o opatrunek by zostawił na śmierć…ale mój biedny Scor?!
            Poczułam jak Carrie szturcha mnie w nogę. Wystarczyło jedno spojrzenie na nią bym wiedziała o czym myśli: ta rodzina jest popieprzona.
            Lucy dalej ujadała, nie zwracając uwagi, że jej nie słuchamy, klęcząc przy Malfoy’u. Westchnęłam i wyciągnęłam różdżkę. Jak już musiała siedzieć, to chociaż mogła dostarczyć rozrywki. Wyrwałam z zeszytu kartkę i napisałam wiadomość. Jednym ruchem mojego magicznego patyczka zamieniłam ją w papierowego ptaka, który odfrunął w głąb pociągu.
            Nie musiałam długo czekać. Rose Weasley i Lilyanne Potter przybiegły po paru sekundach i wybuchła panika. Dla nikogo nie było tajemnicą, że cała trójka kuzynek miała obsesję na punkcie Malfoya. Widać to jakieś genetyczne schorzenie. Ale cóż…Wspólna pasja umacnia więzi rodzinne! Choć w tym przypadku raczej się to nie sprawdziło.
            Natychmiast zaczęły na siebie krzyczeć i szarpać biednym ciałem Scorpiusa, wyrywając je sobie z rąk. Cóż za profanacja zwłok. Lily kopnęła Rose w piszczel, jednocześnie próbując odczepić dłoń Lucy z własnych włosów. Ale zabawa!
            Albus nachylił się do mnie z uśmiechem.
- Jesteś geniuszem zła, wiesz o tym?
- Wiem.
            Z tej perspektywy wyglądał nawet przystojnie. Zamrugałam kilkakrotnie, nie dowierzając własnym myślom. Czy ja…Nie, to się wytnie.
- Co tu się dzieje? – słodki, dziewczęcy głosik przebił się wśród odgłosów walk. Zapadła nagła cisza, a wszyscy zastygli w aktualnych pozach.
            Chloe Malfoy stanęła nad bezwładnym ciałem brata i przewróciła oczami.
- Zapytałabym się co mu się stało, ale ktoś mógłby jeszcze odnieść wrażenie, że mnie to obchodzi.
            Obie Weasley i Potter puściły fragmenty blondyna i grzecznie ustawiły się w rządku. Chloe była przerażająca i wszyscy o tym wiedzieli. Nie można było z nią zadzierać o ile nie chciałeś wylądować w św. Mungu na oddziale psychiatrycznym.
- Zachowujecie się jak stado hipogryfów, którym Hagrid robi lewatywę – zmierzyła dziewczyny od góry do dołu. – Wy! – spojrzała na nas, a ja poczułam jak kurczę się w sobie.
- Dwa przedziały dalej siedzi związany Potter. Moglibyście go uwolnić jakby wam się nudziło.
            Albus zachichotał.
- W sensie James? Mój brat? Kto go związał?
            Chloe nie podzielała jego wesołości.
- Nie zdradzam swoich ludzi – odwróciła się do rudowłosych. – Teraz wy.
            Woleliśmy nie czekać na reprymendę małolaty, więc szybko wyminęliśmy zarówno ją jak i jej trzy nieszczęśliwe ofiary.
- Tyle razy powtarzam sobie: trzymaj się z dala od tej rodziny. A za każdym razem ląduję gdzieś w środku czegoś z tobą i twoimi krewnymi przy boku – Carrie wyglądała na przybitą. Otworzyła drzwi od wskazanego przedziału i parsknęła śmiechem. James Potter, bożyszcze wszystkich uczennic, siedział związany i zakneblowany na kanapie. Na nasz widok ożywił się lekko i zaczął coś mówić, ale materiał w ustach skutecznie mu to utrudniał.
            Carrie nachyliła się nad nim, jednak nie zrobiła nic by go uwolnić.
- Tyle możliwości…Bezbronny i zdany na naszą łaskę…
- Mówisz jakbyś chciała go zgwałcić – mruknął jego młodszy brat, a ja zachichotałam.
- A może chcę? – Carrie uśmiechnęła się złowieszczo i spojrzała Jamesowi w oczy. – A ty byś chciał?
            Chłopak był przerażony i w sumie mu się nie dziwiłam. Każdy kto zna Carrie wiedział, że takie słowa nie oznaczały nic dobrego. Próbował się odsunąć, ale tylko zmienił pozycję na jeszcze bardziej niewygodną. A na dodatek, coś wypadło z jego kieszeni. Bardzo szybko domyśliliśmy się co.
            Łajnobomba wybuchła obrzucając nas śmierdzącą substancją.
- ZAWSZE TO SAMO! – Carrie powoli dochodziła do dziesiątki w skali wściekłości i nie było to dobre, ani dla świata, ani dla mnie, no i zwłaszcza nie dla Potterów. – ZGINIECIE! OBIECUJĘ WAM BOLESNĄ POWOLNĄ ŚMIERĆ!
            I wtedy w drzwiach pojawił się Scorpius. Ledwo trzymając się na nogach, lekko nieprzytomny, rozejrzał się po pomieszczeniu i uśmiechnął.
- Widzę, że humorek nie dopisuje. Szkoda, bo mamy taki malutki problem...
            Wbiliśmy w niego zaciekawione spojrzenia. Czy mogło być gorzej? Czy naprawdę był w stanie przekazać nam wiadomość, która mogłaby zmienić sytuację na jeszcze bardziej beznadziejną?
- Al, od czego jest ta dźwignia przy wejściu?
- Łączy wagon z poprzednim. Dlaczego pytasz?
- Cóż…Przez przypadek oparłem się o nią, kiedy wstawałem…
            Wymieniliśmy przerażone spojrzenia. Chyba jednak go nie doceniałam.
- Czeka nas mała piesza wycieczka, moi kochani!
            Carrie rzuciła się na Malfoya z całą wściekłością.
- ZABIJĘ CIĘ!
            Tak jak mówiłam. Nawet całkiem wesoło.