czwartek, 12 maja 2016

jedenaście: myślodsiewnia

[Carrie]

            W Hogwarcie dawno nie było tak cicho. Duchy przestały jęczeć, obrazy szeptać po kątach, pierwszaki piszczeć jak myszy przy zamianie w kielich i nawet sowy zamknęły się w sobie, a stadko hipogryfów Hagrida w popłochu uciekło do Zakazanego Lasu. Powodem była trójka uczniów i nikt jakoś nie był zaskoczony, że wszyscy wyjątkowo pyskaci i ze Slytherinu. A jednym z nich byłam ja. Tym najbardziej bezczelnym i ślizgońskim, jakby ktoś pytał.
- Czy mogłabyś łaskawie przestać mordować mojego brata spojrzeniem?
            Zerknęłam na Jamesa kątem oka, by zauważyć, że uśmiecha się niewinnie.
- Nie moja wina, że robi z siebie kretyna przed całą szkołą – wzruszyłam ramionami, przeklinając się w myślach, za zostanie przyłapaną przez starszego Pottera, który był chyba najmniej spostrzegawczą osobą jaką znałam.
            Spacerowaliśmy po błoniach, próbując nie ugrząźć w błocie i odetchnąć trochę od wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Odkąd Zoey i ja nie rozmawiałyśmy, chłopak był jedyną osobą, z którą mogłam spędzić czas i nie zaryzykować przy tym utraty życia, co tyczyło się Chloe Malfoy. Okazjonalnie gawędziłam z Roxanne, ale wolałam trzymać się na dystans. Alkohol zbliża ludzi, jasne, ale ja wcale nie potrzebowałam nowej przyjaciółki. Chciałam tylko odzyskać starą.
            Tą samą, która teraz odbierała mi resztki spokoju, siedząc na mokrej trawie razem z Albusem Potterem i Scorpiusem Malfoyem. Pierwszy z nich nonszalancko przerzucił ramię przez jej barki, co wydawało jej się nie przeszkadzać. Byłam niemal pewna, że zauważyłam pełne satysfakcji spojrzenie, które z dala mi rzuciła. Miała wrażenie, że wygrała, ale zapomniała o jednej rzeczy.
            Ja nigdy nie przegrywałam.
- Jakiego kretyna? – ociekający słodyczą głos Jamesa przerwał moje rozmyślania. – Przecież tylko sobie siedzą, rozmawiają, przytulają się...Robią wszystko to, co normalna PARA.
            Wiedziałam co próbował wywołać, więc zmrużyłam oczy i wbiłam mu różdżkę w brzuch.
- Chcesz mnie sprowokować, ale nie ma do czego, jasne?
            Przez chwilę walczył sam ze sobą, jednak widać pozostały mu jakieś resztki instynktu samozachowawczego, bo postanowił milczeć. Podał mi ramię, które chwyciłam, dzięki czemu łatwiej było mi utrzymać równowagę na śliskiej trawie i pociągnął w przód. Dopiero po minucie zorientowałam się gdzie chłopak idzie, więc spróbowałam się wyrwać, ale nic z tego. Skurczybyk trzymał mnie mocno oraz zdecydowanie, z uśmiechem wlekąc do tych trzech pomyłek genetycznych. No dwóch i pół. Dla Blake nadal była jeszcze nadzieja. Pod warunkiem przeprosin, oczywiście.
            Albus podniósł głowę, widocznie zaskoczony naszym widokiem. Jego oczy były strasznie zielone i zawsze kojarzyły mi się ze smarkami trolla.
- Czego chcecie?
- Tak się wybraliśmy z Blondi na spacer – James objął mnie ramieniem, przez co natychmiast poczułam ochotę, by się odsunąć, ale on dość mocno wbił mi paznokcie w ramię. – I przy okazji stwierdziłem, że przekażę ci list od rodziców. Masz się zachowywać i tak dalej – przewrócił oczami, wyciągając z kieszeni czarnego płaszcza złożoną kartkę papieru. – Nie przeszkadzamy więcej, mamy ciekawsze rzeczy do roboty – puścił zgromadzonej trójce oczko, a następnie odciągnął mnie od nich jak worek ziemniaków. Co nie było dość trudne, ponieważ po raz pierwszy w życiu czułam się zdecydowanie niekomfortowo i jak...sparaliżowana. Nie mogłam wykrztusić słowa, nie wiedziałam jak się zachować. Dopiero po odejściu kilku metrów odzyskałam zdolność racjonalnego myślenia i uderzyłam Pottera w żebra.
- Co to miało być?
- Och, nie ma za co – skrzywił się, masując bolące miejsce. – Carrie, wyświadczyłem ci przysługę. Stałaś tam jak totalna kretynka.
            Nie miałam zamiaru przyznać mu racji. Jeszcze tak nisko nie upadłam.
- A ty niby co takiego zrobiłeś? Przekazałeś mu list od mamusi, no naprawdę szczyt złowieszczego geniuszu! – syknęłam, nagle mając dość zarówno chłopaka jak i całego spaceru.
- Spowodowałem z nim zazdrość, ty moje jasnowłose kochanie.
            Po błoniach rozniósł się mój mroczny śmiech. Nie mając ochoty dłużej dyskutować z kimś o poziomie inteligencji pomarańczy, odwróciłam się na pięcie i zamiatając płaszczem po trawie, ruszyłam w kierunku zamku. Potter był jednak wyjątkowo uparty i pobiegł za mną, chwytając mnie za nadgarstek.
- O co ci chodzi?
- Albus nie jest o mnie zazdrosny! Ja o niego też nie – rzuciłam na jednym wydechu, patrząc prosto w czekoladowe tęczówki. – Nie baw się w intrygi, Jamie. Nie wychodzą ci.
- I chodzi ci tylko o odzyskanie przyjaciółki?
            I wroga, ale tego już nie musiałam dopowiadać na głos.
- Wydaje mi się, że już to ustaliliśmy.
            Gryfon uśmiechnął się przebiegle, po czym gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, zamykając w ciasnym uścisku. Już zbierałam się, żeby pozbawić go płodności, gdy poczułam ciepły szept przy uchu.
- Ty jesteś twarda. Ale faceci z reguły bywają bardziej impulsywni, kiedy ktoś zabiera im ich ulubioną zabawkę.
- Co to ma znaczyć? – jęknęłam w jego koszulę, ponieważ dosłownie nie dawał mi oddychać, a coś wbijało mi się w brzuch. Chyba nie chciałam wiedzieć co.
- Mogę założyć się z tobą o dwadzieścia galeonów, że ten kretyn teraz patrzy w naszą stronę.
- Stoi.
            Oboje zaciekawieni zerknęliśmy w kierunku jeziora, po to, by zobaczyć jak cała trójca ślizgonów wpatruje się w nas ze zmarszczonymi czołami. James z zadowoleniem ścisnął moją dłoń.
- Pieniądze przyjmuję dostarczone osobiście, do swojej sypialni, najlepiej w stroju sprośnej pielęgniarki.
- To nic nie znaczy, Potter.
            Bo przecież tak było. Ja też wpatrywałam się w Chloe i Alexa, albo chociażby w Niego i Zoey zawsze, gdy na nich wpadałam. Nie dlatego, że byłam zazdrosna. Po prostu zirytowana lub zaciekawiona. Mój widok z jego starszym bratem z pewnością też musiał być dość zaskakujący. To tyle.
- Więc dlaczego nadal wstrzymujesz oddech?
            Machnęłam różdżką, rzucając silencio i wściekła skierowałam się w stronę zamku. Cholerni Potterowie.

[Al]

            - No wiesz...James nie jest zły. Serio dobra z niego dupa – Zoey spisywała się doprawdy rewelacyjnie, próbując poprawić mi humor. Zmrużyłem oczy.
- Taka doza empatii, to specjalny dar, czy gdzieś się tego nauczyłaś?
            Uśmiechnęła się szeroko. Jak się jej nie znało, wyglądała naprawdę niewinnie.
- Al...Kumplują się. Co ci to przeszkadza?
- Przeszkadza mi to, że James zawsze się wpieprza nie tam gdzie powinien. To nasza wojna...
- Podobno już jej nie ma.
            Och, ta dziewczyna uwielbiała chwytać mnie za słówka. Byłaby idealnym prawnikiem.
- Daj spokój, Zo...- westchnąłem, obejmując dziewczynę ramieniem.
- Wiem, że jestem narzędziem do wkurzenia Carrie – mruknęła w końcu, obracając się do mnie twarzą. Jej oczy były tak duże oraz brązowe i można było całkowicie w nich utonąć, mimo, że nie przypominały krystalicznie czystej, niebieskiej wody. – Ale nie lubię być okłamywana, jasne?
            Skinąłem głową, na co dziewczyna uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek, ponownie radosna, wchodząc do Pokoju Wspólnego. Miała całkowite rozdwojenie jaźni.
- Problemy w raju?
            Mój jedyny aktualny problem zaśmiał się cicho, opierając się o ścianę przy wejściu do Slytherinu. Zacisnąłem zęby, chowając pięści do kieszeni. Mama nie byłaby zadowolona, gdyby jej jeden ukochany synek przywalił drugiemu w zęby.
- Czego chcesz?
- Zobaczyć jak się trzymasz. Pożarliście się z Zo? Przykro mi. Mam nadzieję, że nie o mnie i Carrie? A właśnie! Mógłbyś ją zawołać? Zostawiła ostatnio sweter w moim dormitorium...Ale sam wiesz...Było gorąco.
            Jeżeli miałbym wybrać jedną osobę, która potrafiła mnie rozwścieczyć do czerwoności, bez wątpienia wybrałbym właśnie starszego brata. Żyłem z nim przez dziesięć lat pod jednym dachem i doskonale wiedział co powiedzieć, by sprowokować mnie do walki. Ale nie tym razem. Nie miałem zamiaru dać mu satysfakcji.
- Zbierasz po mnie resztki? Jak miło...- nonszalancko oparłem się o ścianę naprzeciwko, ani na chwilę nie tracąc czujności. James zaśmiał się głośno.
- Nie musisz być zazdrosny...- nie byłem. – Bawiliście się razem przez ponad pięć lat. Ale teraz cała szkoła widzi, że zmieniłeś piaskownicę, więc co złego jest w tym, że ja wszedłem do twojej?
            Teoretycznie nic. Ale zrozumiałem co tak naprawdę musiała czuć Gray, gdy ukradłem jej Zoey. Ponieważ mój brat zrobił dokładnie to samo. Zabrał coś co było moje. Zawsze.
- Bierz co chcesz – mój głos był lodowaty, ale gryfon i tak uśmiechał się kpiąco. – Mnie już ona nie obchodzi.
            Wyminąłem brata, by wejść do Pokoju Wspólnego i w ten sposób powstrzymać cisnące się na usta słowa. Po co do cholery wpakowywałem się w całą tą sytuację?
- Wszystko okej? – Zoey pojawiła się znikąd i położyła mi rękę na ramieniu. Kiwnąłem głową.
- Ta...Muszę tylko...wysłać list - bzdura, ale nie dbałem o to, jak słaba jest ta wymówka. - Wrócę za pół godziny.
            Skierowałem się w stronę sowiarni, licząc, że będzie to miejsce, w którym swobodnie pomyślę. W końcu nikt z własnej nieprzymuszonej woli nie spędzał czasu wśród odchodów tych cholernych insektów. Minusem były schody, cholernie wysokie, i kiedy w końcu dotarłem na górę, czułem, że wypluję płuca. Co z resztą byłoby dla mnie pewnym ratunkiem, biorąc pod uwagę, w co się władowałem. Ponieważ sowiarnia była zajęta. I to przez ostatnią osobę, którą chciałem teraz widzieć.
            Carrie jak gdyby nigdy nic siedziała na parapecie, z nogami wywieszonymi za okno. Oparłem się o framugę drzwi i przez chwilę po prostu patrzyłem. Włosy o konsystencji siana, kości wystające dosłownie wszędzie, rozciągnięty sweter, który wyglądał jakby zrobiła go babcia Molly. Obraz nędzy i rozpaczy.
- Skacz, skacz, skacz! – zawołałem kilka razy, na co ona przestraszona wzdrygnęła się i przez sekundę naprawdę myślałem, że spadnie w dół. Powoli obróciła się w moją stronę, przyciągając kolana do klatki piersiowej i siadając bokiem. Dopiero teraz dostrzegłem cienkiego papierosa, którego trzymała w ręku.
- Och, jeszcze ciebie tu brakowało!
            Ukłoniłem się teatralnie, zastanawiając w myślach, dlaczego nadal tam stałem. Mogłem przecież szybko uciec, nie zostając nawet dostrzeżonym, a zamiast tego sam wpakowałem się w sytuację, która wymagała od nas rozmowy.
- Jak ci się układa z moim bratem? - nie mogłem się powstrzymać. Dziewczyna, jak zwykle nie okazała żadnych emocji, ale czego się spodziewać po eksperymencie biologicznym? Naprawdę, chciałbym zobaczyć jej akt urodzenia, potwierdzający, że jest człowiekiem.
- Jak ci się układa z Zoey? – odpyskowała, jednak postanowiłem ją zignorować.
- Przyniósł ci sweter. Podobno wasze ostatnie spotkanie było gorące.
            Ku mojemu zaskoczeniu Carrie zaśmiała się głośno i szczerze mówiąc nie przypominałem sobie sytuacji, w której słyszałbym ten dźwięk. Chyba jeszcze nigdy nie udało mi się jej rozbawić, będąc zbyt zajętym wyszukiwaniem kąśliwych uwag.
- Podpaliłam mu kołdrę, jeśli o to ci chodzi.
            Nie powiem, że odczułem ulgę, bo nie miałem do tego powodu. Ale poczułem się nagle jakoś bardziej swobodnie w jej towarzystwie, wiedząc, że nie puszcza się z moim bratem.
- Zważywszy na to co mi ostatnio powiedziałaś...
            W jej oczach pojawił się ostrzegawczy błysk i zmrużyła je w wąskie szparki. Nadal dręczyło ją to pijackie wyznanie, które szczerze mówiąc mnie też nie dawało spokoju. Cały czas knułem jak je najbardziej wykorzystać i co ono tak właściwie znaczyło.
            Nie nienawidziła mnie. To w jej wykonaniu było praktycznie wyznanie miłości i nikt nigdy nie mógłby oczekiwać niczego więcej. Ale przecież to była Gray! Nie zdziwiłbym się, jakby wszystko ukartowała, udawała pijaną i pozwoliła mi wierzyć, że coś do mnie czuje, tylko po to by zrobić ze mnie kretyna. Musiałem pozostać czujny.
            Jeśli faktycznie była to tylko ściema, to dziewczyna dokładnie ją przemyślała. Miała prawdziwy talent aktorski, ale o tym przekonałem się już dawno, kiedy w czwartej klasie próbowała wrobić mnie w molestowanie seksualne. Fotoreporterzy łazili za mną z dwa miesiące.
            Być może doszukiwałem się we wszystkim podstępu i konspiracji, ale przecież to było bardziej wiarygodne niż to, że faktycznie mogłaby coś do mnie czuć.
- Nieważne co ci nagadałam – warknęła w końcu. – Byłam pijana, nie kontrolowałam się, teraz nawet tego nie pamiętam, więc musiało nie mieć znaczenia. Lepiej zostaw mnie w spokoju i wracaj do Zo. Nasza wojna się już skończyła. Nie masz prawa ze mną rozmawiać.
            Zeskoczyła z parapetu i z dumnie uniesionym podbródkiem spróbowała mnie wyminąć. Mnie jednak dużo satysfakcji sprawiło zastawienie drzwi swoją osobą, mimo, że podchodziło to pewnie pod zachowanie pierwszoklasisty. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Daj mi spokój, Potter. Zabrałeś mi Zo, zabrałeś mi zabawę, teraz jeszcze się czepiasz mojej relacji z Jamesem... – czy ona naprawdę powiedziała do niego po imieniu? Nie. Przecież to niemożliwe. Jedynymi osobami do których mówiła po imieniu była Zoey i Chloe, przy czym do tej drugiej tylko z szacunku przemieszanym ze strachem. Ale nigdy do nikogo z całej naszej rodziny nie powiedziała inaczej niż po nazwisku.
- Po prostu uważam, że jako nasza nieoficjalna królowa Slytherinu nie powinnaś puszczać się z Gryfonem...
            Trzask. To zabolało. Moja twarz piekła i mogłem przysiąc, że widniał na niej czerwony odcisk dłoni. W oczach Carrie jak zwykle nie pojawił się ani mały przejaw posiadania emocji.
- Każdy jest lepszy od ciebie.
- Jeszcze nie tak dawno ci to nie przeszkadzało...
            Prychnęła rozbawiona.
- Oboje dobrze wiemy, że robiłam to tylko po to, by trzymać cię z dala od Zo. Nie tknęłabym cię nawet widłami.
            Cóż, to był prawdopodobnie dobry moment, by wykorzystać teoretyczną przewagę.
- To nie dokładnie to, co powiedziałaś mi na urodzinach babci Molly.
            Dziewczyna wyminęła mnie, boleśnie uderzając barkiem o moją rękę, w pośpiechu zbiegając po schodach. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, czując satysfakcję rozlewającą się po moim ciele, ale to uczucie szybko zniknęło. Szybciej niżbym się spodziewał. Bo nadal nie wiedziałem co się dzieje, Carrie wyglądała naprawdę beznadziejnie, a ja musiałem wrócić do Zo. Oparłem się o zimny mur zamku, przymykając oczy.
            Wpakowałeś się w to na własne życzenie, Potter.

[Chloe]

            - Malfoy – Carrie stanęła przede mną z taką miną, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyglądała na bardzo zdesperowaną i gotową paść na kolana, błagając o pomoc, a to przecież lubiłam najbardziej. Odłożyłam książkę od eliksirów zaawansowanych, i wbiłam w nią oczekujące spojrzenie.
- Czego?
- Potrzebuję pomocy.
- Tyle to ja wiem – przewróciłam oczami, całą siłą woli powstrzymując się przed napływającą falą irytacji.
            Do Carrie dołączył James Potter, kładąc dłoń na dole pleców dziewczyny, jakby próbując jej w ten sposób pokazać, że ma w nim wsparcie. Och, to było urocze. Ich przyjaźń fascynowała mnie i przerażała jednocześnie. Trochę jak szopy. Od zawsze marzyłam o szopie.
- Musimy włamać się do gabinetu McGonagall.
            W końcu jakaś porządna prośba! Dawno nie brałam udziału w żadnej większej akcji, która wymagała konkretnego działania i poczułam się jakby gwiazdka w tym roku przyszła wcześniej. Mój uśmiech powiększył się i machnęłam różdżką w stronę stojącego nieopodal fotela. Zrzuciłam siedzącego na nim siódmoklasistę i przywołałam mebel do siebie.
- Siadajcie. Jaki jest plan? No tak, wasz jest beznadziejny, albo w ogóle go nie macie, więc ja rządzę. Zrobimy tak...

[Carrie]

            - Kiepsko wyglądasz – rzuciła Chloe, przypatrując mi się z ciekawością, a ja nerwowym ruchem poprawiłam włosy, które jak zwykle odstawały we wszystkie strony świata. Ostatnio słyszałam tę uwagę coraz częściej, zwłaszcza od Jamesa, który pilnował by słowa te padły minimum pięć razy dziennie. Prychnęłam jednak lekceważąco, nie zamierzając przejmować się zdaniem ani małego belzebuba, ani kogoś, kto nieustannie przypominał mi wesołego szczeniaka.
- Może dlatego, że jeszcze nigdy nie rozwaliłam połowy zamku? – syknęłam cicho, opierając się o zimną ścianę. Tkwiłyśmy w tajemnym przejściu na pierwszym piętrze, czekając na Jamesa, który miał porozmieszczać udoskonalone przez Malfoy łajnobomby w wieży astronomicznej. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- A w czwartej klasie?
- To nie było specjalnie!
            Blondynka zaśmiała się cicho i bardzo złowieszczo, sprawiając, że dostałam gęsiej skórki, a włosy na karku stanęły mi dęba. Cholerny czwarty rok...uśmiechnęłam się lekko, na myśl o tym szaleńczym spięciu z Potterem, które faktycznie doprowadziło do niewielkiego wybuchu w wieży zegarowej. Chyba nigdy nie pokłóciliśmy się tak jak wtedy...
            Wejście otworzyło się i pojawił się w nim jak zawsze uśmiechnięty oraz szczęśliwy James. Przeczesał swoje ciemne włosy dłonią, wyglądając zupełnie jak niesforny dzieciak, który coś zepsuł.
- Gotowe, można odpalać.
            Nie byłam przekonana co do słuszności planu Chloe. Potrzebowałam tylko pięciu minut z myślodsiewnią, by dowiedzieć się co tak naprawdę nagadałam tej pękniętej prezerwatywie oraz kogoś, kto będzie stał na czatach i zadziała w przypadku zagrożenia. Zapomniałam jednak, że Młoda nie robi nic na małą skalę.
- Gray? – Malfoy spojrzała na mnie karcąco. – Skoncentruj się, proszę. Zrób co masz zrobić i wychodź, jasne? Trochę im tam zajmie, ale lepiej się pośpiesz.
            Przytaknęłam, czując ekscytację rozlewającą się po żołądku, a blondynka podciągnęła rękawy szkolnej szaty. Machnęła kilkakrotnie różdżką, z której uciekł fioletowy błysk, następnie ginąc w grubym murze.
- Za pięć, cztery...- dziewczyna zaczęła odliczanie, a w jej lodowatych oczach pojawiła się iskra, która zdecydowanie wzbudziła moje przerażenie. Z każdą kolejną cyfrą jej głos się ściszał, aż w końcu ostatnią wyartykułowała całkowicie bezgłośnie. Sekundę później rozległo się wielkie „bum”.
- Cholera, to miało mieć aż taką siłę? – pisnął James, przypominając trochę pięcioletnią dziewczynkę, na co Malfoy tylko wzruszyła ramionami. Machnęła różdżką po raz kolejny, rzucając zaklęcie przenikalności na gruby mur, w idealnym momencie, byśmy zobaczyli wybiegającą ze swojego gabinetu profesor Junonę.
- Leć – mruknął James, szturchając mnie delikatnie w ramię, a ja natychmiast zrobiłam to, co mi kazał. Otworzyłam ciężkie drzwi i wpakowałam się do pomieszczenia, przeklinając się w myślach za głupotę. Nigdy więcej alkoholu, przysięgam. Jeżeli potem musiałam się pakować w takie sytuacje...Swoją drogą wybuch naprawdę był potężny. Być może nawet gorszy niż ten w czwartej klasie...Dopadłam do szafy nauczycielki transmutacji i zaczęłam ją przeszukiwać...Ale czy cokolwiek może być gorszego niż czwarty rok?...Znalazłam. Myślodsiewnia stała sobie jak gdyby nigdy nic w najniższej szafce, emanując srebrnym blaskiem. Odetchnęłam z ulgą, sięgając różdżką do skroni, by wyciągnąć wspomnienie. Musiałam się pośpieszyć...
            Wrzuciłam myśl do naczynia, a następnie delikatnie dotknęłam palcem powierzchni powstałej substancji. Poczułam ścisk w żołądku oraz uczucie podobne do tego, które towarzyszy podczas teleportacji. Zacisnęłam oczy, odnosząc wrażenie, że pochłania mnie wir powietrza i dopiero kiedy świat przestał się kręcić, postanowiłam uchylić powieki. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam się jednak na wystawnym przyjęciu państwa Potterów, ale na szkolnym korytarzu. Rozejrzałam się dookoła, nie za bardzo rozumiejąc co się stało. Przecież myślałam o...Nie. Wcale nie myślałam o urodzinach babci Weasley, tylko o tej cholernej czwartej klasie. Z mojego gardła samoistnie uciekło głośne „kurwa”.
            Jak to zmienić? Muszę wyjść? Zmienić wspomnienie? Przełączyć kanał?
- Nienawidzę cię! – do moich uszu dobiegł piskliwy głos i dopiero po chwili zorientowałam się, że należał do mnie. Konkretniej: do czternastoletniej mnie. W przerażeniu rozejrzałam się za miejscem do schowania się, dopiero potem przypominając sobie, że przecież jestem niewidzialna.
            Zza rogu wyszły dwie postacie, na których widok poczułam się nagle chora. Merlinie, jak ja wyglądałam! Moje włosy od zawsze były fatalne, ale nie sądziłam że aż tak. A ten sweter? Jakbym należała do Weasleyów! Przeniosłam spojrzenie na drugą postać i zaśmiałam się głośno, nie mogąc się powstrzymać. Czternastoletni Potter był widokiem wartym każdej ceny. Wysoki, chudy, o długich kończynach, których za bardzo nie kontrolował. Do końca trzeciej klasy mierzył tyle ile ogrodowy gnom, ale w tamte wakacje bardzo szybko urósł, zupełnie jakby ktoś wydłużył go zaklęciem. Ciemne włosy zostały przystrzyżone o wiele krócej niż robił to teraz i w sumie tylko jego oczy się nie zmieniły. Tak jak wtedy, tak i teraz, pozostawały szmaragdowe i piekielne.  
- Oboje dobrze wiemy, że to nie prawda – chłopak przewrócił oczami, chwytając młodszą mnie za nadgarstek. Usiadłam na parapecie, zapominając, że mi się spieszy i żałując, że nie wzięłam popcornu.
- Zawsze kiedy dostaję szlaban...Zawsze!...Dostaję go przez ciebie! – warknęła mała Carrie, uderzając go w klatkę piersiową. Potter nie przyjmował tej wersji wydarzeń.
- Przypominam ci, że to ty pierwsza rzuciłaś zaklęcie!
- Bo ty wysłałeś Troya do szpitala!
- Bo jest pizdą i nie umie się bronić!
            Mój wzrok wędrował od jednego do drugiego jak na meczu quidditcha. Nagle przypomniałam sobie wszystko i pisnęłam cicho, orientując się, co za chwilę się wydarzy. Nie, nie, nie...Nie chciałam na to patrzeć! Ale też nie mogłam odwrócić wzroku...To jak z bólem zęba. Bolało kiedy dotykałam, jednak nie potrafiłam przestać...
- Sam jesteś pizdą! – warknęła dziewczyna, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez chwilę po prostu milczeli, oboje obrażeni, mordując się wzrokiem, aż w końcu Potter westchnął malowniczo.
- Jesteś jedyną osobą, która mnie tak wkurza...
- I nawzajem.
            Och, to nam pozostało. Wciąż doprowadzał mnie na skraj zdrowia psychicznego. Przygryzłam usta, w oczekiwaniu na to, co się miało wydarzyć, czując jak robi mi się słabo.
- Jeszcze nigdy nie zrobiliśmy takiego burdelu – mruknęła mała Carrie, zakładając niesforne włosy za ucho, a ślizgon wzruszył ramionami.
- A eliksiry w zeszłym roku? Było blisko...
            Obie uśmiechnęłyśmy się lekko na wspomnienie tej nieszczęsnej lekcji.
- My chyba nigdy nie przestaniemy się kłócić, no nie? – westchnęła dziewczyna, opierając się o chłodny mur. Potter nieznacznie przysunął się w jej stronę, co teraz natychmiast zaobserwowałam. Zmrużyłam oczy, nasilając swoją czujność. Mogłam dowiedzieć się z tej sceny więcej niż pamiętałam...
- Chyba nie – poparł ją chłopak. – To niezła rozrywka, a poza tym...Czym byśmy byli jak nie swoimi wrogami?
            Dobre pytanie. Rewelacyjne. Kim mógłby być Albus Severus Potter, jeśli nie moim nemezis? Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując głupie myśli. Prawda była taka, że nikim, ponieważ nie przeżylibyśmy bez nieustannych kłótni. One są po prostu wpisane w nasze DNA. Ponownie skupiłam się na czternastolatkach, którzy stali w milczeniu, po prostu na siebie patrząc. A potem to się stało.
            Chłopak nachylił się w stronę dziewczyny i delikatnie pocałował, a ona ten pocałunek oddała. Swój pierwszy pocałunek w życiu. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść tego widoku i skupiłam się na tym by wrócić do rzeczywistości.
            Wracaj, wracaj, wracaj!
            Strumień powietrza mocno mnie szarpnął i po chwili oddychałam już ciężko, leżąc na podłodze profesor Junony. Nie takiej wycieczki się nie spodziewałam. Drzwi otworzyły się nagle, ukazując przerażonego Jamesa.
- Co się stało? Usłyszeliśmy hałas? Wszystko w porządku?
            Powoli skinęłam głową, próbując wyrzucić z głowy widziany we wspomnieniu obraz. To było ohydne. Odrażające. Wstrętne. Obrzydliwe.
- Potrzebuję jeszcze pięciu minut, okej? – mruknęłam, nagle przypominając sobie, dlaczego w ogóle znalazłam się w gabinecie. James uśmiechnął się lekko, przytakując.
- Spokojnie, mają kupę zamieszania. Nie sądzę, by szybko się z tym uporali.
            Ponownie nachyliłam się nad naczyniem, tym razem skupiając się tylko na odpowiedniej myśli. Do różdżki przyczepiła się srebrzysta nitka wspomnień i łagodnie opadła, zanurzając się w substancji. Westchnęłam, nie do końca gotowa zarówno na ponowne nieprzyjemne uczucie wciągania, jak i również na to, co usłyszę i zobaczę.
            Przynajmniej udało mi się znaleźć w dobrym miejscu. Odetchnęłam z ulgą, rozpoznając elegancki hotelowy korytarz. Albus stał pod drzwiami, trzymając mnie na rękach i próbował je otworzyć, nie używając różdżki. Poszło mu to zadziwiająco łatwo, być może przez alkohol buzujący w krwi, którego z pewnością miał mniej niż ja. O Merlinie, wyglądałam źle i dosłownie nie trzymałam się na nogach. Nic dziwnego, że rano nic nie pamiętałam. Praktycznie nie potrafiłam już się wypowiedzieć. Skrzywiłam się malowniczo, obiecując sobie w myślach, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu i ruszyłam do środka sypialni, ciekawa, co wydarzy się dalej. Potter rzucił moje ciało na łóżko z całkowitym brakiem poszanowania, więc podeszłam do niego i zamachnęłam się z całej siły, chcąc uderzyć go w tył głowy. Szkoda tylko, że moja ręka przeszła przez niego jak przez powietrze, sprawiając tylko, że chwilowo straciłam równowagę. Cholerny Potter. Same z nim problemy.
- Wracasz do Zo? – odezwał się jakiś piszczący, przepity głos, do którego nigdy bym się nie przyznała.
- Tak. Dlaczego pytasz? Zazdrosna? – na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny złośliwy uśmieszek, a ja poczułam znajomą ochotę by mu go zetrzeć. Najlepiej papierem ściernym. Jednak w tym momencie ponownie odezwała się pijana Carrie, a ja zrozumiałam, że to z jej ustami należało by coś zrobić. Na przykład zakleić.
- Nie nienawidzę cię.
            Nie. Ja tego nie powiedziałam. Nie mogłam tego powiedzieć! Co to w ogóle było?! Szlaban na alkohol, Gray! Szlaban do końca życia. Przeklęłam głośno i bardzo niecenzuralnie, ciesząc się, że nikt mnie nie słyszy. Zerknęłam na Pottera, który wyglądał na równie zaskoczonego jak ja.
- Co? – wydukał, nie odwracając ode mnie wzroku. Od tej drugiej mnie. Tej durnej.
- Nie nienawidzę cię.
            Och, ile razy to jeszcze powtórzę?! Poczułam pieczenie pod powiekami, co nie zdarzyło mi się chyba nigdy wcześniej i dopiero po chwili zrozumiałam, że w oczach zbierały mi się łzy. Co było niemożliwe, ponieważ nigdy wcześniej nie płakałam. A jednak teraz czułam taką mieszankę wściekłości, nienawiści i żalu do samej siebie, że nie mogłam tego powstrzymać. Zaczęłam oddychać spazmatycznie, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Na całe szczęście Carrie zamknęła oczy i wtuliła się w poduszkę, co mogło oznaczać tylko jedno: zasypiała, a tym samym wspomnienie dobiegało końca. Następnym co pamiętam, była twarz zaniepokojonego Jamesa, który przyciskał mnie do swojej klatki piersiowej.
- Gray? Hej, mała! Co tam się stało? Powoli! Wdech, wydech, wdech...
            Słuchałam jego instrukcji, czując jak powoli się uspokajam. Przymknęłam oczy, czując jak wściekłość w moim ciele wolno zastygała. Żołądek palił żywym ogniem poczucia winy i rozgoryczenia, a coś po lewej stronie klatki piersiowej bolało jak cholera.
- To najgorszy dzień w moim życiu.

***

Wohoho!
Maturki dobiegają końca, więc jestem. Zaskoczeni? Nie bardziej niż ja :p 
Jak już pisałam - od teraz nie będzie aż tyle humoru (chyba straciłam go bezpowrotnie ;-; ), ale przynajmniej będą rozdziały i dokończę tą historię. Na 100%. Długo się zastanawiałam czy jest sens, ale to miał być hołd i nie ma opcji, bym go porzuciła w ten sposób.
Więc enjoy.
I postaram się, by następny rozdział był lepszy.
A wy trzymajcie kciuki za moje egzaminy.


A! I zrobiłam krótki filmik dla fanów Alrrie ;) Są jacyś fani innych paringów? Może coś wykombinuję jak dostanę weny :p w końcu niedługo zaczynam najdłuższe wakacje życia!


wtorek, 26 stycznia 2016

Informacja

Jak mogliście zauważyć w poprzednim rozdziale: mój humor umarł i został zakopany sześć stóp pod Weną.
Zgaduję, że klasa maturalna wysysa z człowieka całą radość, jaką on w sobie posiada.
W związku z tym stanęłam przed poważnym dylematem:
czy
a) pozostawić to opowiadanie i nie rozczarować was beznadziejnym poziomem kolejnych rozdziałów?
czy też
b) rozczarować was brakiem humoru, ale dokończyć historię, bo kocham Ala, Carrie, Zo, Chloe i Scora?

No i wybrałam odpowiedź b.
Tak więc do końca tego tygodnia spodziewajcie się rozdziału.
Au revoir!

Zdemoralizowana