sobota, 26 września 2015

dziesięć: partnerzy w zbrodni

[Carrie]

            Obrazy przesuwały się w mojej głowie, niczym film. Lily rzucająca zaklęciami. Ciemność. Nieprzytomna Rose pod stołem z sałatką we włosach. Ciemność. Pijana Roxy śpiewająca „Mój ty mały kociołku” do swojej różdżki. Ciemność. Zszokowana mina Albusa Pottera. Ciemność.
            O mój Merlinie. Kac.
            Uchyliłam jedno oko, ale promienie słoneczne natychmiast mnie oślepiły. Coś obok mnie produkowało dźwięki porównywalne do tych wydawanych przez druzgotki, więc z trudem przekręciłam się na drugi bok.
- Potter – szturchnęłam Jamesa jednym palcem, ale ten tylko chrapał dalej. Postanowiłam więc dźgnąć go mocniej i do tego w oko.
- Pojebało? – jęknął przez sen i odwrócił się do mnie plecami. Westchnęłam.
- Świstoklik nam ucieknie.
- Śpi, nie pierdol.
            Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie, który informował, że do powrotu do szkoły pozostała nam godzina. Prawdopodobnie powinniśmy się zbierać, ale może Potter miał rację? McGonagall nieźle wczoraj zabalowała z jednym z sędziów Wizengamotu. Mogłabym się obawiać o jej dziewictwo, ale...przecież to McGonagall. Nic się nie stanie, jeśli pojawimy się na zbiórce odrobinę później.
            Wstałam z łóżka i złośliwie ściągnęłam kołdrę z Jamesa, odrzucając ją w kąt pokoju. Nie będzie mi się tu wygodnie wylegiwał. Warknął coś niezadowolony, ale nie zdobył się nawet na najmniejszy ruch.
            Nadal byłam w sukience z wczoraj, co przypomniało mi, że nie pamiętam jak dostałam się do sypialni. Przymknęłam oczy, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego wieczoru, ale moja pamięć kończyła się na kolejnym kieliszku miodu pitnego z Roxanne. Następnie czarna dziura i jakieś przebłyski. Lily. Rose. Roxy. Al.
            Albus. Czy ja z nim rozmawiałam? Co beznadziejnie głupiego zrobiłam? Jęknęłam, usilnie próbując przypomnieć sobie coś więcej niż tylko jego zszokowaną minę w stylu przyłapanego na masturbacji piętnastolatka. Nic z tego. Przebrałam się szybko i spróbowałam doprowadzić się do porządku. Kiedy nie przyniosło to żadnego efektu, po prostu dałam sobie spokój. Moje włosy i tak były konsystencji siana.
            Na boso zeszłam na dół, gdzie obsługa hotelu sprzątała po naszych wczorajszych ekscesach. Nie wiem dlaczego niemal całe ściany wybrudzone zostały jedzeniem, a kryształowy żyrandol leżał w szczątkach na podłodze. Ozdobna, jedwabna tapeta gdzieniegdzie była pozdzierana. Sala balowa wyglądała jak po dzikich wojnach. Tak to jest jak się zaprasza elitę tego kraju na imprezę.
- Znajdę tu jakieś jedzenie? – zapytałam niskiego domowego skrzata, który na dźwięk mojego głosu podskoczył przestraszony.
- W kuchni, psze pani. Kierek panią zaprowadzi, psze pani.
- Kierek niech spierdala – warknęłam i z dumą ruszyłam we wskazanym kierunku. Nie lubiłam skrzatów domowych i nie rozumiałam ludzi, którzy się z nimi zadawali. To byli służący. Od najdawniejszych czasów. Na dodatek oni to uwielbiali, a ktoś (czytaj: Weasley), zrobił z nich ofiary, którym nagle powinniśmy okazywać szacunek. O nie. Nie w zacnej i szanowanej rodzinie Grey’ów.
            Zamaszyście otworzyłam białe drzwi i natychmiast zamarłam, kiedy moje spojrzenie spotkało się z przerażająco zielonymi, szatańskimi tęczówkami. Na moje nieszczęście nie odzyskałam możliwości ruchu na tyle szybko by powstrzymać powracające na swoje miejsce drewno. Następne co poczułam to otępiający ból w głowie.
- Nosz kurwa! – warknęłam, podnosząc się z podłogi, udając, że nie słyszę złośliwego rechotu Pottera. – Za każdym razem, gdy cię widzę, dzieje się coś złego – mruknęłam w jego stronę, a on nagle jakby się zmieszał.
- To mój specjalny dar: niosę nieszczęście.
- Nie pochlebiaj sobie. Daleko ci do Lorda V.
            Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa, co było naprawdę dość dziwne. W końcu chłopak wyciągnął coś z kieszeni i rzucił tym w moją stronę, a ja przezornie krzyknęłam i odskoczyłam jak najdalej. Tyle lat znajomości nauczyło mnie podstawowych zasad przeżycia.
- Merlinie, uspokój się. To tylko eliksir na kaca.
            Zerknęłam na toczącą się po podłodze fiolkę i faktycznie, rozpoznałam płyn, który tak często ratował mi życie. Skinęłam mu głową, co było naprawdę najwyższą formą wdzięczności jaką mogłam mu okazać. Jeden łyk życiodajnego napoju wystarczył, by poczuć się o niebo lepiej.
- Pamiętasz coś z wczoraj? – mruknął Potter, pozornie nonszalancko, ale wychwyciłam w tym jakąś złośliwą nutę. Zmrużyłam oczy.
- Czy my wczoraj rozmawialiśmy?
            Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu lekko skinął głową.
- Można to tak nazwać.
- Powiedziałam coś głupiego?
            Teraz byłam już pewna, że stało się coś złego. Na ustach chłopaka pojawił się okropny, szyderczy oraz pełny satysfakcji uśmiech i widziałam, że po prostu umiera w środku, aby mnie wyśmiać. A jednak powstrzymał się, doskonale zdając sobie sprawę, że niewiedza będzie dla mnie gorsza od świadomości co zrobiłam.
- Było bardzo interesująco – poklepał mnie po głowie i lekkim krokiem wyminął, rechocząc drwiąco.
            Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, po raz kolejny próbując sobie przypomnieć co się tam kurde wczoraj stało. CO JA MU POWIEDZIAŁAM?!

[Al]

            Wyszedłem z kuchni, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmiechu. Wiedziałem, że Carrie nie będzie nic pamiętać i odczuwałem z tego powodu pewną satysfakcję. Miałem przewagę. I to jaką! Gray praktycznie wyznała, że ma do mnie słabość. Tylko na ile? Doskonale wiedziałem, że na trzeźwo czuje do mnie pogardę i obrzydzenie, a jednak...Czyżby mój „związek” z Zo spowodował u niej nie tyle złość ile...zazdrość? Och, to zbyt dobre by było prawdziwe.
            Kiedy wszedłem do swojego pokoju, Zo siedziała na łóżku i pakowała swój niewielki bagaż.
- Zastanawiałam się, gdzie się pałętasz.
            Uroczo. Wzruszyłem ramionami, jakoś nie czując potrzeby zwierzania jej się z rozmowy z Gray. Dziewczyna zniknęła w ogromnej i bogato zdobionej łazience, aby odświeżyć się przed powrotem do zamku (ta wanna miała chyba z dwadzieścia funkcji!) a ja opadłem na miękki, złoty fotel stojący przy kominku. Zamknąłem oczy i spróbowałem się zrelaksować. Moja głowa, mimo wypicia eliksiru na kaca, i tak pulsowała bólem.
- No cześć!
            Podskoczyłem gwałtownie na dźwięk głosu mojego najlepszego przyjaciela, który dobiegł znikąd. Rozejrzałem się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegłem charakterystycznej lokowanej, blond czupryny.
- Na dole. Kominek.
            Między płomieniami widoczna była dobrze mi znana twarz, która wykrzywiała się w szerokim uśmiechu.
- Malfoy? Co ty odwalasz?
- Nudziło mi się i chciałem się dowiedzieć co u was. To bardzo nie ładnie, że nie dostałem zaproszenia.
            Tuż przed wyjazdem musiałem przez kilka godzin wysłuchiwać jego oburzenia, spowodowanego faktem pominięcia go na liście gości. Nie miałem zamiaru tego powtarzać.
- Nic się nie działo. Wyluzuj.
            Co może nie było prawdą, ale hej. Jestem ślizgonem. Nikt nie oczekuje ode mnie bycia dobrym.
- Jak mamuśka?
- Irytująca.
- Ojczulek?
- Bohater.
- James?
- Idiota.
- Czyli wszystko po staremu – pokiwał ze zrozumieniem swoją widmową głową. – A jak twoja lady?
- Zaskakująco ładnie wyglądała. Nawet z włosami coś zrobiła, choć nie sądziłem, że to możliwe z tym sianem.
            I w tym momencie zrozumiałem co powiedziałem. Scor chyba też coś wyczuł, bo zmarszczył brwi i posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
- O kim ty mówisz?
- A o kim ty mówisz?
- Zo ma ładne włosy.
            Ponowna przypominajka: nie taki głupi na jakiego wygląda. Żaden ślizgon nie zostaje ślizgonem przypadkowo. Nagle jego twarz rozjaśniła się w zrozumieniu, więc szybko postanowiłem zmienić temat.
- Skończmy co? Jestem zmęczony i mam ochotę jak najszybciej uciec od tej cholernej rodzinki...
- Ale Al...
- Koniec – uciąłem, jednak doskonale wiedziałem, że przez tą małą pomyłkę nie da mi żyć. Odwróciłem się plecami i podszedłem do barku, biorąc małą buteleczkę likieru asfodelusowego. Dlaczego to zrobiłem? Po prostu zawsze to była Carrie. Jeśli rozmawialiśmy o jakiejkolwiek dziewczynie: to była Grey. Zoey to nowa rzecz, do której jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Trudno jest wyplenić dawne, złe nawyki.
- Myślisz, że mogę ukraść te małe mydełka? – dziewczyna wyszła z łazienki, trzymając w dłoniach niewielkie opakowania. – Mam taki pomysł, który wiąże się z Gen Barocco i jej włosami...
            Chyba nie chciałem pytać. Skinąłem za to głową, uśmiechając się do niej szeroko. Zo była śliczna, złośliwa i bardzo ślizgońska. Przez ostatnie kilka tygodni naprawdę ją polubiłem. Miałem szansę na coś dobrego i to na wyciągnięcie ręki. Ale jakoś nie chciałem po nią sięgnąć.
- Cześć Zoey – zawołał ognisty Scorpius, zwracając na siebie jej uwagę. – Słyszałem, że ślicznie wyglądałaś – posłał mi złośliwe spojrzenie, ale ja tylko upiłem kolejny łyk likieru.
- Naprawdę? Potter tak powiedział? Bo myślałam, że nie zauważył, nieustannie wpatrując się w tyłek Carrie.
            Z hukiem odstawiłem pustą już butelkę na stolik i posłałem przyjaciołom mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Dacie mi spokój? – podszedłem do Blake i zaskakując wszystkich, pocałowałem ją w czoło. – Zbieraj się, bo nie zdążymy na świstoklik.
            Dziewczyna posłała mi tajemnicze spojrzenie, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu i wyminęła, chwytając swoją torbę.
- Niech ci będzie. A co do ciebie, Scor...- uśmiechnęła się tym swoim cudownym, morderczym uśmiechem. – To przepraszam. Moja wina.
            Zerknąłem na Malfoya, ale on także spoglądał na mnie z niezrozumieniem.
- Co zrobiłaś? – mruknąłem niepewnie, na co ona wzruszyła ramionami.
- Przekonacie się. No już, zbieraj się. Nie zamierzam spędzić tu więcej czasu niż potrzeba.

[Zoey]

            Powrót do zamku był wspaniały. Naprawdę stęskniłam się za tymi przerażonymi pierwszakami, wpatrującymi się we mnie z uwielbieniem czwartoklasistkami i moim własnym, miękkim, królewskim łóżkiem. No i oczywiście za miejscem bez żadnych Potterów. No prawie żadnych: Albus obejmował mnie władczo ramieniem, zupełnie tak jakbyśmy byli parą. Nie wiem co sobie ubzdurał, ale Carrie wyglądała jakby zjadła kociołek pieprznych piegusków, więc jakoś mi to nie przeszkadzało. Na dodatek ku mojej radości, trzy rudowłose potomkini Weasleyów z niewielką domieszką innych genów, postanowiły się zjednoczyć i widziałam w ich oczach mroczne cienie zemsty. Byłam dumna.
            Wszyscy goście z Hogwartu, skacowani bardziej (Roxanne Weasley) lub mniej (McGonagall) pożegnali się szybko z rodziną Wybrańca i razem dotknęliśmy świstoklika, który przeniósł nas do zamku. Starałam się wyrzucić z pamięci obraz dyrektorki, pieszczotliwie okazującej uczucia sędziemu Wizengamotu. Ja rozumiem, że druga młodość i te sprawy, ale to doprawdy obrzydliwe. Zupełnie jak dwie całujące się zasuszone śliwki.
            Korzystając z wolnego dnia, postanowiłam odespać zarwaną noc i obudziłam się dopiero następnego dnia o szóstej rano, podobnie zresztą jak większość domu Slytherina, a może nawet szkoły.  Bo ktoś krzyczał. Albo inaczej: wydzierał się jakby go obdzierano ze skóry, przypalano żywcem i męczono cruciatusem jednocześnie. Zerwałam się szybko i posyłając sobie zdezorientowane spojrzenia z Carrie, wspólnie pobiegłyśmy w stronę, z której dobiegał hałas. Jakoś się nie zdziwiłam, że kroki poprowadziły nas do dormitorium Malfoya i Pottera, ani też absolutnie nie byłam zaskoczona widząc tego drugiego leżącego na podłodze i rechoczącego na cały głos. Tym co wbiło mnie w ziemię, była głowa Scora. A raczej to, czego na niej...nie było.
            Malfoy był łysy.
            Zakryłam usta dłonią, by nie wybuchnąć śmiechem, ale na nic to się nie zdało. Po chwili opierałam się o futrynę, nie mogąc ustać na nogach. Mój brzuch bolał, jednak nie byłam w stanie tego powstrzymać. Chłopak z kolei biegał po całym pokoju i rzucał na siebie różne zaklęcia, które nie dawały żadnego efektu. Rude się postarały. Głowa byłego blondyna świeciła się niczym medale w Izbie Pamięci po moim ostatnim tygodniowym szlabanie.
- Co ja mam zrobić?! – warknął i z całej siły uderzył dłonią w drzwi szafy, które odskoczyły, uderzyły go w ramię, a na dodatek ukazały jej wnętrze. – Co to kurwa?!
            Ubrania, dosłownie każde, były różowe. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w nie w milczeniu, a następnie powróciliśmy do poprzednich czynności. Ja, Grey, Al i reszta zbiegowiska: do radosnego rechotania. Malfoy: do przeklinania wszystkiego co mu przyszło na myśl. Potter postanowił jednak się nad nim zlitować, więc podszedł do garderoby przyjaciela i machnął kilkakrotnie różdżką. Nic z tego. Pozostały dokładnie takie same. Czarnowłosy zmarszczył brwi i ponownie rzucił zaklęcie, ale skutek był podobny. Westchnął.
- Zarówno to, jak i twoje włosy...to robota Rose. Tylko ona jest taka zdolna.
            Malfoy zwrócił swoje błękitne oczy na mnie.
- To twoja wina!
            Wzruszyłam ramionami, a Carrie, chwilowo zapominając o naszej małej wojnie, poklepała mnie po ramieniu w ramach okazania szacunku. Al, nawet nie starając się powstrzymać chichotu, zarzucił przyjacielowi jedną z różowych szat na plecy.
- Trzymaj, łysolu.
            Dokładnie w chwili, w której jaskrawy materiał dotknął ciała Malfoya, nad jego głową pojawiła się niewielka chmura, z której lunął rzęsisty deszcz, prosto na nieszczęśliwego chłopaka.
            Piękne czary.

[Chloe]

            Wszyscy rozmawiali o moim zidiociałym bracie i zemście nieszczęśliwie zakochanych pannien Weasley. Musiałam przyznać, że byłam z nich dumna. Chmurka była naprawdę fantastycznym pomysłem, powodującym, że przez cały dzień za Scorem chodził nasz porąbany, zgrzybiały woźny, narzekający na mokrą podłogę.
- Chloe, proszę...odczaruj mnie – jęknął "jeszcze-nie-tak-dawno-blondyn", a ja westchnęłam przeciągle, kiedy woda przemoczyła moje czarne botki.
- Radź sobie sam, braciszku – mruknęłam niewzruszona po raz kolejny. Choć byłam z niego dumna, że postanowił wykorzystać słabości rudowłosych, żałosny był fakt, że tak łatwo cała sytuacja wypłynęła na wierzch. No i naprawdę musiałam oddać Rose to co jej: ta magia była naprawdę fantastyczna.
- Cześć, Malfoy – zza pleców mojego brata odezwał się głos, który od niedawna nieustannie mnie prześladował. Przygryzłam wnętrze policzka, kiedy Alex wyminął mojego brata i posłał mu złośliwe spojrzenie.
- Ładna pogoda dzisiaj, co nie?
            Scor zatrząsł się ze złości i zmrużył oczy, wbijając w krukona zdenerwowane spojrzenie.
- Nie irytuj mnie dzisiaj chłopcze, bo nie ręczę za siebie...
- Na twoim miejscu spróbowałbym zaklęcia sonantis tonitrui. To powinno powstrzymać deszcz.
            Jego słowa wystarczyły by mój brat natychmiast pognał do biblioteki w poszukiwaniu podanego czaru, ale ja tylko posłałam Alexowi znudzone spojrzenie.
- Wymyśliłeś to, prawda?
- Skądże znowu! – oburzył się, ale sekundę później zachichotał uroczo. – Zaklęcie istnieje...Powinno dorzucić parę błyskawic.
            Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się, jakoś nie mogąc tego powstrzymać.
- Jesteś pewny, że nie pomylono ci przydziału? Pasowałbyś na ślizgona.
- Tiara się zastanawiała, ale wybrałem Krukonów. Niebieski bardziej podkreśla moje oczy – mrugnął do mnie i zapewne jakakolwiek inna dziewczyna zarumieniłaby się, przypominając dorodną tykobulwę. Ale ja nie posiadałam serca, więc krew wolno przepływała przez moje żyły. No i była szlachetna, błękitna. Nie zniżałam się do takich plebejskich reakcji jak rumieniec. – Ale pogoda faktycznie jest śliczna...Masz ochotę na spacer?
            Czemu nie...Miałam czas. Wypracowanie z zielarstwa zrzuci się na kogoś innego, a szantaż Amy Hamilton mogę przecież przeprowadzić jutro. Lekceważąco wzruszyłam ramionami, zgadzając się na propozycję. Bo no wiecie...ekhem...czemu nie.
            Ruszyliśmy w stronę błoni, a Howell opowiadał mi jakąś historię z transmutacji, na której za bardzo się nie skupiałam. Przy tym chłopaku jakoś tak traciłam koncentrację i nie za bardzo wiedziałam co się ze mną dzieje. Oczywiście Zoey, kiedy jej o tym opowiedziałam, z radością zaśpiewała słowo „miłość”, ale szybkie i sprawne silencio załatwiło sprawę.
- Malfoy, ty mnie w ogóle nie słuchasz – westchnął w końcu chłopak, przeczesując ciemne włosy ręką.
- Pierdolisz bez sensu, to tak potem jest – warknęłam, mimowolnie karcąc się w myślach za kierunki które obierały moje refleksje.
- Szczera jak zawsze – zaśmiał się, a potem ściągnął z szyi swój miękki szal Ravenclawu. – Zimno ci.
            Miał naprawdę ładne oczy. Była w nich ta złośliwa iskra, a jednocześnie były naprawdę niewinne. Dokładnie jak moje. Tylko, że zamiast błękitnego lodu, prezentowały ciemne czeliści piekieł.
- Nie potrzebuję twojego głupiego szalika – burknęłam, ale on tylko uśmiechnął się szeroko na moje słowa.
- Wiem. Ale wiem też, że ci zimno. No i dobrze w nim wyglądasz.
            Uśmiechnęłam się lekko, unosząc do góry prawy kącik ust.
- Howell...Nie mów, że ci na mnie zależy? – postarałam się by użyć jak najbardziej kpiącego tonu, ale nawet to go nie zraziło. Pociągnął mnie tylko w stronę jeziora, byśmy kontynuowali chwilowo przerwany spacer.
            Opowiedziałam mu o szantażowaniu Hamilton i najbliższych szatańskich planach. Parę razy pogroziłam mu bolesną śmiercią, ale nawet się nie przejął. Po godzinie skierowaliśmy się do zamku, coraz wyraźniej odczuwając obniżającą się temperaturę.
- Dzięki – ściągnęłam z siebie niebiesko-brązowy szalik i wyciągnęłam go w stronę chłopaka.
- Powinnaś go sobie zostawić – mruknął. – Wracając do twojego pytania...- moje serce na chwilę zamarło zaskoczone, ponieważ spodziewałam się, że ten temat już został zakończony.
- Próbuję sobie wmawiać, że mi nie zależy, bo...- wybuchł radosnym śmiechem. - Wybacz, ale jesteś nieźle powalona. I wysłuchuję tych wszystkich twoich planów, jak zniszczyć komuś życie i krzyczę na siebie w myślach, a potem...- chwycił swój kawałek wełny i ponownie założył mi go na szyję. – Daję ci szalik, żebyś nie zmarzła. I chcę ci pomóc w tych wszystkich knowaniach. Co ty na to Malfoy?
            Zmarszczyłam brwi i posłałam mu podejrzliwe spojrzenie.
- O co ci chodzi, Howell? – chłopak nachylił się nieznacznie w moją stronę.
- Ty. Ja. Partnerzy w zbrodni.
             Nazywam się Chloe Malfoy i ludzie się mnie boją. Moje hobby to szantażowanie ludzi, wymyślanie zemst i zastraszanie starszych od siebie osób. A w wieku trzynastu lat, przyduszona do ściany przy wejściu do Pokoju Wspólnego ślizgonów, z Alexem Howellem, irytującym krukonem, przeżyłam swój pierwszy pocałunek w życiu.

[Carrie]

            - Nie przeżywaj – westchnęłam, gdy James po raz kolejny przeciągle jęknął.
- Dlaczego ładne dziewczyny muszą być takie płytkie? – zapytał, a ja uderzyłam go w ramię.
- Obrażasz mnie w tym momencie! Jestem brzydka czy płytka?
            Potter chyba zorientował się, że wpadł w zbudowaną przez samego siebie pułapkę, bo po raz kolejny trzasnął głową w stół. Po chwili jednak podniósł się i posłał mi szeroki uśmiech.
- Ty jesteś jedna na milion. Ale mogłabyś coś zrobić z tymi włosami.
            Pokazałam mu język, jednak coś w tym było. Moja jasna czupryna była nieokiełznana.
- No i jesteś zajęta przez Ala...
- Idę sobie stąd!
- Nie! Czekaj! Nie opuszczaj mnie w cierpieniu! – chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem na miejsce. Z hukiem opadłam na drewnianą ławkę, a kości mojego tyłka mocno zabolały.
- Dopiero za chwilę zobaczysz co znaczy cierpienie – syknęłam, jednak chłopak tylko przewrócił oczami. Znudzona, wbiłam spojrzenie w wejście do Wielkiej Sali i mechanicznie głaskałam chłopaka po plecach. A przecież hej! To nie moja wina, że wybierał same idiotki. Dlaczego to ja musiałam go pocieszać?
- Wiesz co, Potter? – mruknęłam, obserwując jasnowłosą gryfonkę, wchodzącą do pomieszczenia. – A co z Julią Hale?
            Chłopak podniósł się gwałtownie i posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
- A co z „jeśli się z nią umówisz oderwę ci jaja i zrobię z nich pokarm dla sklątek tylnowybuchowych, które następnie wsadzę ci w dupę”?
            Och tak, mogłam tak powiedzieć. Ale czasy się zmieniają, a ja już wolę, żeby przeleciał tę małą pannę idealną niż gdybym miała spędzić kolejny dzień, pocieszając go po kolejnej nieudanej randce.
- Daj spokój, Potter. Dawno i nieprawda. Jest prefektem więc nie może być taką idiotką, na jaką wygląda. Między nogami też raczej spełnia twoje warunki, więc czemu nie?
            Naprawdę nie dziwiłam się jego niepewnemu podejściu do sprawy. Wyczuwał podstęp, w końcu trochę już mnie znał.
- Twój uśmiech wywołuje u mnie podejrzliwość.
- Twoja podejrzliwość wywołuje u mnie uśmiech – odpowiedziałam znaną sentencją, a brunet zaśmiał się cicho. Z jego złego humoru nie pozostało już nic. Pod tym względem James był jak szczeniaczek. Przez chwilę skamlał, ale po chwili znów był chętny do żartów i zabawy.
- Twoje intencje nie są czyste – stwierdził, a ja nonszalancko wzruszyłam ramionami.
- Oczywiście, że nie. Przecież mnie znasz. Potrzebuję skombinować myśloodsiewnię, a ona może wiedzieć gdzie ją znaleźć. Gdybyś to od niej wyciągnął...
- Spróbuję – kiwnął głową chłopak. – A raczej: załatwione, bo nie chwaląc się...jestem dobry.
- Merlinie – uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. – Bez szczegółów. Po prostu to zrób.
- Po co ci myśloodsiewnia?
            - Muszę sobie o czymś przypomnieć – rzuciłam, pozornie lekko, wbijając widelec w kolorową sałatkę, leżącą na talerzu. Nie chciałam mu się zwierzać. Nikt nie wiedział, że rozmawiałam z Albusem i chciałam, by tak pozostało. Przynajmniej dopóki nie dowiem się co do cholery mu powiedziałam.
- Coś wspólnego z moim kochanym braciszkiem? – mruknął James, wkładając do ust dużą porcję jajecznicy. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Udław się.
- Widzę, że jak zawsze urocza –główny temat naszej rozmowy, jakby zmaterializował się tuż za naszymi plecami. – Ostatnio zbyt często widzę was w swoim towarzystwie. Powinienem się bać? – powędrował spojrzeniem ode mnie, do starszego Pottera, a następnie ponownie do mnie.
- I to bardzo – mruknęłam, wstając z miejsca, a Albus uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku siedzącego na drugim końcu stołu, nadal łysego Scorpiusa. Mimowolnie odwróciłam za nim wzrok i zaskoczona zauważyłam, że on zrobił dokładnie to samo. Nasze spojrzenia na chwilę się zetknęły, a potem...bez słowa odwróciliśmy się i odeszliśmy, każdy w swoją stronę. 

***

Bo nie mam czasu, ale niektórym z was ŚK naprawdę się podoba.
No więc jest.
Dziękuję Constance Jagger i Ginger za kopanie mnie w tyłek. Uwielbiam was ;)

sobota, 20 czerwca 2015

dziewięć: urodziny

[Zoey]

            - Zaraz mu przywalę.
Scorpius zacisnął dłoń na nożu, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam. Nie wyglądało to najlepiej. W jego oczach błyszczały jakieś szaleńcze iskry, kiedy tak wpatrywał się w drugi koniec stołu.
- Jak dla mnie wyglądają uroczo – uśmiechnęłam się złośliwie, obserwując jak jego twarz robi się coraz bardziej czerwona. – Młoda miłość...
- To nie jest miłość! – zawołał i uderzył pięścią w blat, aż srebrne sztućce podskoczyły do góry. Zerknęłam w stronę powodu jego zdenerwowania i z trudem powstrzymałam śmiech.
            Chloe Malfoy nachylała się nad jakimiś notatkami i Voldemort mi świadkiem, że nie chciałam wiedzieć czego one dotyczyły. Prawdopodobnie był to przepis na jakiś nowy śmiercionośny eliksir albo badania nad czwartym zaklęciem niewybaczalnym. Obok niej siedział Alex Howell, znudzony zerkając jej przez ramię, od czasu do czasu coś wtrącając. Warto wspomnieć, że każde jego słowo było karane morderczym spojrzeniem, lub bolesnym uderzeniem.
- Z nim jest coś nie tak – warknął blondyn, nadal nie odrywając wzroku od swojej młodszej siostry.
- Pomijając już, że dobrowolnie spędza czas z Chloe – wzruszyłam ramionami. – Wydaje się całkiem normalny.
            Albus podniósł wzrok znad „Proroka Codziennego” i nie musiał nic mówić, bym wiedziała co myśli: „ty tak na serio?” Ostatnio spędziliśmy z sobą tyle czasu, że naprawdę zdążyłam go poznać i wcale mi się to nie podobało.
            Zacznijmy od tego, że to całkowicie beznadziejne. Gardziłam nim, nie trawiłam go przez sześć lat, a teraz nagle jadam z nim wszystkie posiłki, siadam w ławce na lekcjach i wałęsam po nocy. To nie było normalne i naprawdę do tego nie przywykłam.
            No i im bardziej się do niego zbliżałam, tym bardziej dostrzegałam jak popieprzony był. Nawet dla mnie, a przecież od dziecka marzyłam o przejęciu władzy nad światem (nie wspominając już faktu, że na ósme urodziny zażyczyłam sobie wycieczki do Domu Riddle’ów w Little Hangleton). Był bardzo pewny siebie, pozerski i egocentryczny. Miał ogromny bałagan w sypialni i wyjebane dosłownie na wszystko. Uwielbiał tłumaczyć się że „przecież jest dzieckiem Harry’ego Pottera”, choć nienawidził kiedy ktoś patrzył na niego przez pryzmat ojca. FAK DE LODŻIK.
            A najgorszą jego cechą było nieustanne obrażanie Carrie. Wysłuchiwanie przynajmniej przez kilka godzin dziennie jak to jej nie znosi, naprawdę mnie irytowało. Ale starałam się to zrozumieć. Przez ostatnie sześć lat ich egzystencja była uzależniona od siebie nawzajem.
            No i to nie tak, żeby mi zależało. Bo nie. Musiałby zrobić coś o wiele, wiele więcej niż te swoje oczka zranionego Bambi, żeby choćby sprawdzić czy mam serce. Nie mówiąc już o próbie jego odmrożenia i zmuszenia do działania. Prawdopodobnie istnienie tego organu w moim przypadku będzie możliwe jedynie podczas sekcji zwłok, kiedy w końcu jakiemuś frajerowi uda się mnie trzasnąć Avadą.
- Ona jest nieszczęśliwa! Zobaczcie! Spójrzcie jaką ma nieszczęśliwą minę! – warknął Scorpius, całkowicie poświęcając się roli nadopiekuńczego starszego brata.
- To nie żadna „nieszczęśliwa mina” – Al przewrócił oczami z nonszalancją. – To jej twarz.
            Prychnęłam śmiechem, ale natychmiast upozorowałam kaszel, żeby Potter sobie nie pomyślał, że mnie bawi. Już w ogóle mu się w dupie poprzewraca.
            A jak już o tym mowa...Carrie przeszła obok mnie nosem niemal smarując po suficie, całkowicie mnie ignorując. Zacisnęłam dłonie w pięści, obserwując jak samotnie zasiada klika metrów od nas i wbija wzrok w owsiankę. Której nienawidzi. Jak widać świat stanął na głowie. Westchnęłam cierpiętniczo, a Al chwycił moją rękę. On też patrzył na Grey.
- Kiedyś jej przejdzie – wzruszył lekko ramionami, ale nadal nie odwrócił wzroku. Mogłabym się poczuć urażona, ale wiedziałam, że tak to jest. Może nawet mnie polubił przez ostatni czas, w końcu wszyscy mnie kochali, jednak jego celem zawsze i na zawsze pozostawała Carrie.
- Idę do niej.
            Potter posłał mi zaskoczone spojrzenie, ale ja zawzięłam się w sobie i ruszyłam do przyjaciółki.
- Smacznego, Gray – stanęłam naprzeciwko, kładąc ręce na biodrach.
- Wrócił ci rozum do głowy? – sarknęła, ale ja nie miałam na to ani czasu, ani ochoty.
- A postanowiłaś mnie już przeprosić? – warknęłam w odpowiedzi, przez co dziewczyna zachłysnęła się przełykaną owsianką. Prawdopodobnie nawet nie znała tego słowa, nie mówiąc już o wypowiedzeniu go do kogokolwiek.
- No chyba sobie żartujesz!
- Mniejsza z tym, nie chodzi o mnie – machnęłam ręką, ignorując jej buntowniczą postawę. Posłała mi pytające spojrzenie, więc uśmiechnęłam się tajemniczo. – Powinnyśmy pogadać z Chloe.
- Po co mam z własnej i nieprzymuszonej woli iść do tego Szatana? – oparła brodę na dłoniach, przyjmując najbardziej niewinny i pozorny wyraz twarzy jaki mogła.
- Ponieważ oprócz cząstki Lorda V. ma też cząstkę trzynastoletniej dziewczynki. I właśnie po raz pierwszy zainteresowała się chłopakiem.
            Mimo wszystkiego, ślizgoni trzymali się razem. Nawet bardziej niż gryfoni. Było mało osób, które nas tolerowały. A jeśli już istniały, to z pewnością były mieszkańcami naszego domu. I choć nie było tego widać, to w ciężkich sytuacjach mogliśmy na siebie liczyć.
- Malfoy interesuje się tym biednym krukonem? Przed chwilą wetknęła mu różdżkę w oko – blondynka powątpiewała moim słowom, jednak wiedziałam jak ją uciszyć.
- A co ty niby zrobiłaś Albusowi w trzeciej klasie? I zobacz gdzie teraz jesteśmy. Jesteś tak cholernie o niego zazdrosna, że nie potrafisz sobie z tym poradzić i nie odzywasz się nawet do mnie.
            Mówiłam lekkim tonem i z każdym kolejnym słowem obserwowałam jak coraz bardziej blednie. W końcu zmarszczyła brwi, ale straciła coś z tej buńczuczności, którą zazwyczaj się cechowała.
- Nie jestem zazdrosna o Pottera. Martwię się o ciebie.
            Naprawdę nie mam pojęcia kogo próbowała przekonać. Królowa Kłamców przez trzy lata z rzędu, teraz po raz pierwszy nie dała rady sprzeciwić się prawdzie. Ale oczywiście sama jeszcze o tym nie wiedziała.
- Dobra, zbieraj się. Idziemy do Młodej.
            Carrie, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu milcząca, posłusznie zebrała rzeczy i ruszyła za mną w kierunku Malfoy.

[Chloe]

            Dwie siódmoklasistki zaciągnęły mnie do swojego dormitorium i posadziły na łóżku Gray. Natychmiast poznałam, że to ona jest właścicielką, ponieważ tylko ona mogła mieć na nim taki syf.
- Czego? – zapytałam władczym tonem, zakładając nogę na nogę. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, aż w końcu odezwała się Zoe, która zadając się z Alem i Scorem nabrała nowej pewności siebie. Widać odcięcie się od Carrie było dla niej dobrym posunięciem. Gorzej z blondynką, bo straciła swoją pomagierkę.
- Alex Howell.
            Zacisnęłam dłonie na prześcieradle, ale natychmiast je puściłam, nie chcąc wiedzieć, co się mogło na nim dziać. Albus pamiętał, że mimo wszystko byłam jeszcze młoda i niewinna, więc udało mu się być delikatnym w swoich zeznaniach. Ale i tak wiedziałam sporo o jego schadzkach z blondynką, a wręcz, po raz pierwszy w życiu, więcej niż chciałam.
- Co z nim?
- Opowiadaj! – wbiły we mnie rozpalone spojrzenia, ciekawe moich zwierzeń. Westchnęłam cierpiętniczo, w sumie nie mając nic do powiedzenia.
- Jest irytujący – przyznałam. To była jedna z tych rzeczy, których byłam pewna. Ślizgonek to jednak nie zadowoliło, bo tylko wymieniły znudzone spojrzenia.
- Mów jak wasza randka...- jęknęła Carrie i nie dopuściła mnie do głosu. – To nie było spotkanie biznesowe!
            Miałam ochotę spetryfikować je, a potem spokojnie przejść nad ich ciałami i wyjść z dormitorium.
- Poszliśmy na błonia. Pokłóciliśmy się. Wrzuciłam go do jeziora – mówiłam dokładnie takim samym tonem, jak gdybym czytała podręcznik od historii magii. – Jakoś wylazł, więc wrzuciłam go jeszcze raz. A potem kretyn wrzucił mnie. No to powiesiłam go do góry nogami i sobie poszłam.
            Zoe wyglądała na skonfundowaną, a Carrie zaciskała usta i miałam wrażenie, że powstrzymywała śmiech. Posłałam jej mroczne spojrzenie, więc natychmiast spoważniała.
- I to...tyle?
- Powiedział, że świetnie się bawił – wzruszyłam ramionami, przypominając sobie przemokniętą do suchej nitki postać chłopaka, który szeroko uśmiechał się wypowiadając te słowa. Właśnie w tej sekundzie zaczęłam utwierdziłam się w przekonaniu, że z nim jest coś bardzo nie tak.
- No to chyba...dobrze – obie walczyły z rozbawieniem, więc postanowiłam zepsuć im tą radosną atmosferę. Co za dużo, to nie zdrowo.
- A jak tam wasze przygotowania do zlotu Potterów?
            Tak jak przypuszczałam wesołość ulotniła się w trybie natychmiastowym, a dziewczyny zmierzyły się niechętnymi spojrzeniami. Mogłam tylko uśmiechać się niewinnie, ale z satysfakcją.
- Idealnie – Zo dumnie uniosła głowę do góry. – Al strasznie się cieszy, że z nim jadę. Stwierdził, że beze mnie by tam nie przeżył...
            Oczy Carrie pociemniały, ale nic nie powiedziała. Nie miała na to argumentu. Obserwowanie jak ziemia osuwa się naszej ślizgońskiej królowej spod nóg było najlepszą rozrywką jaką mogłam sobie wyobrazić. Powinnam jej współczuć, bo przecież wszystko co kiedykolwiek znała i posiadała teraz całkowicie wymknęło jej się z rąk i trudno było jej się odnaleźć w nowej sytuacji. Ale zdecydowanie za dobrze się bawiłam.
- Właśnie miałam iść do Jamesa – mruknęła. – Podobno ma dla mnie sukienkę – skrzywiła się malowniczo i odwróciła na pięcie. Chciała uciec i cóż...nawet moje niebijące serce nie było na tyle okrutne by ją zatrzymać.
- Ładnie rozegrane, Blake – skinęłam Zo głową, a ona ukłoniła się teatralnie i zachichotała.
- To dopiero początek, punkt kulminacyjny będzie miał miejsce na urodzinach.

[Carrie]

            - Nie włożę tego – warknęłam do Pottera, który z uśmiechem wpatrywał się w lewitujący skrawek materiału. Jego mina trochę zrzedła, ale nie stracił rezonu.
- Dlaczego?
- Bo to jest takie... Nie w moim stylu.
            Sukienka może i była ładna, ale po pierwsze: o wiele za krótka, nawet jak dla mnie, a po drugie: jasne kolory nie pasowały do mojej czarnej duszy.
- Cóż, możesz w ogóle tam nie jechać – prychnął chłopak, rzucając się na swoje łóżko. – To przecież nie tak, żeby to był twój pomysł.
            Warknęłam, co wywołało kolejny uśmiech na jego twarzy.
- Wymsknęło mi się, jasne? – zmrużyłam oczy w wąskie szparki. Gryfon pokiwał głową.
- Więc...Ktoś cię już uświadomił? – położył się na boku i oparł na ramieniu, a mi natychmiast skojarzyła się scena z tego mugolskiego filmu o tonącym statku. „Narysuj mnie jak jedną z twoich francuskich dziewczyn”. Powstrzymałam jednak śmiech, wiedząc, że wchodzimy na grząski grunt.
- W jakiej sprawie?
- Twojej zazdrości.
            Nachyliłam się do jego kufra i nie zwracając uwagi na oburzoną minę chłopaka, zaczęłam go przeszukiwać. Kiedy w końcu znalazłam to, czego chciałam, na kolanach przeszłam pod jego łóżko, by oprzeć się o nie plecami.
- Zo zasugerowała coś dziwnego – mruknęłam, kombinując przy otwarciu butelki Odgena.
- Mianowicie?...Wiesz, wygodniej by ci było na łóżku – James wziął ode mnie napój i sam go odbezpieczył, widząc, jak bardzo trzęsły się moje ręce. 
- Nie wątpię, że chciałbyś mnie w nim widzieć – odchyliłam głowę, po to by zauważył jak do niego mrugam. – I z pewnością byłbyś zadowolony! – z powątpieniem pokiwał głową, za co zresztą oberwał  poduszką. – Zo stwierdziła dzisiaj, że jestem zazdrosna o Albusa!
            James wybuchł głośnym śmiechem.
- Mądra dziewczyna! – pokiwał z uznaniem głową. – I co ty na to?
            Wzruszyłam ramionami.
- Nic. Tylko winny się tłumaczy.
            Chłopak spojrzał na mnie jak na idiotkę, ale nic nie powiedział. Miał świadomość, że nie warto ze mną dyskutować. Nie miałam pojęcia dlaczego wszyscy się tak uwzięli. Między mną i Albusem nie było żadnych romantycznych uczuć. Szczerze mówiąc, wątpiłam czy w którymś z nas są jakiekolwiek ludzkie uczucia. To po prostu nie było to. Ale irytowało mnie jak nie zwracał na mnie uwagi. Nawet bardziej niż kiedy zwracał na mnie uwagę. Być może był to po prostu jego talent: doprowadzanie mnie do szaleństwa.
- Mów co chcesz, ale my wiemy swoje. Alrrie żyje.
            Wytrzeszczyłam oczy, niedowierzając temu co usłyszałam.
- Co żyje?!
- Alrrie. No wiesz, połączenie waszych imion. Dopuszczalną nazwą jest jeszcze Carbus, ale to brzmi jak mugolski środek transportu – James widocznie dobrze się bawił, a ja poprawiłam się w myślach: WSZYSCY Potterowie mieli talent do irytowania mnie.
- Twoja głupota jest wrodzona, czy brałeś jakieś korepetycje? – pokręciłam z niedowierzaniem głową. Upiłam łyk whisky, żeby zapomnieć o tym co oznajmił, jednak za późno. To co zobaczone, nie zostanie odpatrzone, a to co powiedziane, nie zostanie odsłyszane.
- Naturalna zdolność – skromnie wzruszył ramionami i zmierzwił moje włosy. – Wyluzuj. Mam coś co poprawi ci humor.
            Wątpiłam w to, ale chłopak całkowicie mnie zaskoczył, kiedy machnął różdżką, a z jego kufra wyleciała przepiękna, długa czarna sukienka. Miała odkryte plecy i delikatny tren i była wręcz idealna. Po raz pierwszy w życiu miałam ochotę zachować się jak typowa puchonka i wyrazić swój zachwyt piskami i ultradźwiękami, jednak pozostałam sobą, więc tylko uniosłam brew do góry.
- Co to jest?
- Tamta to stary łachman Lily. Chciałem cię tylko zirytować. To jest poprawna sukienka.
            Wpatrywałam się w niego zaskoczona i powoli kiwnęłam głową. To największe podziękowanie, jakie można było ode mnie otrzymać i chłopak był tego świadomy.
- Ładna – mruknęłam, choć to słowo nie oddawało tego co czułam, a James zaśmiał się głośno i mimo mojej niechęci mocno mnie przytulił. Natychmiast jednak odskoczył jak oparzony, czując moją różdżkę wbijającą się w jego...wrażliwe miejsce.
- Jeżeli Albusowi nie stanie na twój widok to...- machnęłam różdżką i chłopak umilkł. Oburzony zaczął pokazywać mi coś na migi, ale zignorowałam go i chwytając sukienkę, opuściłam jego dormitorium. Czas zacząć bal!

            Rodzina Jamesa i Albusa była duża, ponieważ nie składała się tylko z odłamu Potterowskiego i Weasleyowskiego. Jej członkami byli wszyscy, którzy dawniej walczyli przeciwko Lordowi V., ich rodziny, pół ministerstwa, wszyscy nauczyciele z Hogwartu (przez co nie było problemu ze zwolnieniem nas ze szkoły) i chyba połowa aurorów z całego świata. Przerażona obserwowałam tłum ludzi w ogromnej sali balowej i mimowolnie zacisnęłam dłoń na ramieniu Jamesa.
- Więcej was nie było? – warknęłam, śledząc tłum, próbując znaleźć kogoś znajomego wśród obcych twarzy. Potter wzruszył ramionami, jakby dla niego było to całkowicie normalne.
- Przynajmniej nikt nie zauważył naszego spóźnienia. Chodź, znajdziemy trochę rodzinki.
            Spóźniliśmy się pół godziny, ponieważ chłopak nie mógł ułożyć włosów. No naprawdę, gorzej niż ja. A przyznam się, że wyglądałam naprawdę świetnie i poświęciłam trochę czasu na swój wizerunek. Zbliżyliśmy się do starszej kobiety o rudo-siwych włosach i natychmiast zorientowałam się, że oto poznam seniorkę rodu, słynną Molly Weasley, która wdała się w romans z Belzebubem, przez co teraz musiałam użerać się z tą szatańską rodziną. 
- Cześć, babciu! Wszystkiego najlepszego! – James nachylił się i złożył soczysty pocałunek na pomarszczonym policzku kobiety. Ta uśmiechnęła się szeroko i przyciągnęła go do mocnego uścisku.
- James! Kochanie! Jakiś ty chudziutki! A to pewnie twoja dziewczyna!
            Posłałam jej nieprzyjemne spojrzenie, nie martwiąc się wrażeniem jakie wywrę. Chłopak z kolei zaśmiał się głośno i mocno, aż musiał otrzeć sobie łzy, które pojawiły się w jego oczach.
- Nic z tych rzeczy. Carrie to tylko przyjaciółka. Może jestem idiotą, ale nie jestem głupi.
            Zdzieliłam go z łokcia w brzuch, aż musiał wziąć oddech i uśmiechnęłam się uroczo do Molly.
- Mam lepszy gust, niż pani wnuk.
- No...- mruknął, masując miejsce, w które go uderzyłam. – Drugi wnuk.
            Warknęłam i zmierzyliśmy się zirytowanymi spojrzeniami, a kobieta zaśmiała się głośno.
- Och, jesteście tacy uroczy! Przeuroczy! James, znajdź swojej dziewczynie coś do picia i przedstaw ją wszystkim! Roxanne chyba tam siedzi...- wskazała na ciemnowłosą mulatkę, powoli sączącą kolorowego drinka.
            Korzystając z przyzwolenia na odejście, szybko uciekliśmy, orientując się, że i tak pozostanę już dziewczyną Jamesa. Westchnęłam przeciągle.
- No nie wierzę! Carrie Gray! – prawdopodobnie to nie był pierwszy napój Roxanne, która wyglądała zdzirowato, nawet jak na nią. – Przegrałaś jakiś zakład, czy straciłaś dumę?
- A ty już się upiłaś, czy zazwyczaj zachowujesz się jak suka? – uniosłam brew do góry, odpowiadając na jej zaczepkę. Ta zaśmiała się i objęła mnie opalonym ramieniem.
- Kochanie, mogę  jedynie uczyć się od najlepszej, czyli ciebie! – zachichotała z własnego żartu, a ja łaskawie skinęłam głową.
- Nigdy mnie nie dogonisz, ale możesz próbować. Naśladownictwo to najwyższa forma uznania.
            Brunetka pokiwała nieprzytomnie głową i prawdopodobnie wiele nie zrozumiała, ale przytuliła mnie mocno.
- Jesteś fajna!
            Zdecydowanie za wielu członków tej popieprzonej rodziny mnie lubiło. Miałam się trzymać od nich z daleka, a coraz więcej z nich wpuszczałam do swojego życia. Potrzebowałam drinka. James, jakby czytając w moich myślach, pojawił się z trzema szklankami i butelką alkoholu. Rozlał każdemu z nas po równo i na trzy, wspólnie je opróżniliśmy.
- Upijmy się! – jęknęła Roxanne, a ja zaśmiałam się głośno. Nawet się rozluźniłam, choć myślałam, że nigdy nie stanie się to przy Potterach, jednak chwilę później dostrzegłam Albusa, który obejmował Zo ramieniem i cała lekkość jaką czułam natychmiast odpłynęła. Zmarszczyłam czoło, wpatrując się w parę, która zdawała się nie dostrzegać niczego wokół. Weasley podsunęła mi szklankę ze współczującym spojrzeniem.
- Pij – mruknęła, a ja w sumie nie wiem co było gorsze: paląca whisky w gardle, czy jej litość.
- To nie jest tak jak myślisz – wzruszyłam ramionami, a ona zrobiła to samo.
- Wiesz, że wróci. Oni zawsze wracają.
            Było to tak proste, że aż się zaśmiałam. Zerknęłam na Jamesa, który z niedowierzaniem i strachem wpatrywał się we mnie i swoją kuzynkę.
- O nie – jęknął, zakrywając oczy dłonią. – Nie możecie się dogadywać. Ty jesteś Weasley! – wskazał na Roxanne, a następnie na mnie. – A ty Gray!
- A ty Potter, więc nie pierdol, bo mnie irytujesz – podałam mu napełnioną szklankę. Rzuciłam okiem w stronę Albusa i z satysfakcją zauważyłam, że wpatruje się prosto we mnie. Posłałam mu przesłodzony uśmiech i uniosłam dłoń do góry. – Pijemy!

[Al]

            Nie wierzyłem, że Carrie naprawdę przyjedzie z moim bratem. To było...zbyt dziwne. Ona wśród tylu Weasleyów. A teraz stała tam, pijąc z Roxy i Jamesem, wyglądając absurdalnie dobrze.
            Jej zwykle sianowate włosy zostały w jakiś sposób przygładzone i upięte, co nie wyglądało źle, zwłaszcza jak na nią. Sukienka była mniej zdzirowata niż zazwyczaj i eksponowała to co posiadała każda ślizgonka: klasę i szlachetne geny. Nie wyglądała jak ona.
- Nieźle, prawda? – uśmiechnęła się Zo, również wpatrując się w przyjaciółkę. Wzruszyłem ramionami. To, że pomalujesz sklątkę tylnowybuchową na różowo, nie znaczy, że przestanie być irytująca i nie spali ci ubrania.
- Za to ty wyglądasz ślicznie – posłałem swojej partnerce zniewalający uśmiech, który zazwyczaj skutecznie działał na kobiety. Nawet nie kłamałem. Blake wyglądała naprawdę ładnie w gładko wyprostowanych włosach i szmaragdowej sukience. Nie miałem pojęcia, dlaczego to Gray, a nie ona, została nieoficjalną królową Slytherinu.
- No wiem – wzruszyła ramionami. Przez chwilę obserwowaliśmy ludzi dookoła nas i musiałem przyznać, że mój wzrok mimowolnie powracał do tamtej trójki urządzającej sobie libację alkoholową. To nie mogło skończyć się dobrze. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, a kiedy odwróciłem się do tyłu, niemal zszedłem na zawał.
- Cześć Zoey, miło mi cię poznać – moja matka, jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się drapieżnie i wyciągnęła dłoń w stronę mojej partnerki. – Jestem Ginevra Potter.
            Planowałem zapaść się pod ziemię i najchętniej pociągnąć rodzicielkę za sobą.
- Nie wiedziałam, że Al ma taką ładną dziewczynę! W ogóle nie wiedziałam, że ma dziewczynę. Szczerze mówiąc, myślałam, że lada dzień wyjawi nam swój związek ze Scorpiusem...Ale cieszę się, że nie!
            Ginny uwielbiała opowiadać wszystkim o swoich podejrzeniach co do mojej orientacji. Zoey zaśmiała się złośliwie, obserwując niezadowolenie na mojej twarzy.
- Mi również miło panią poznać.
- A na dodatek James przyszedł z dziewczyną! – rudowłosa zachowywała się podobnie, jak wtedy gdy jej drużyna wygrała Mistrzostwa Kraju w Quidditcha.
- To nie jest jego dziewczyna – zaprzeczyłem, jakoś nie wyobrażając sobie, że ta dwójka mogłaby się spotykać.
- Oczywiście, że jest! Może chodźmy do nich! Chciałabym poznać obie swoje synowe! – wiedziałem, że mama się cieszyła. Jej jeden syn miał siedemnaście lat, drugi szesnaście i jakoś żaden z nas jeszcze nigdy nikogo nie przyprowadził. A tutaj nagle combo i oboje wyskoczyliśmy z dwoma nieźle pochrzanionymi ślizgonkami. Chwyciła nas za nadgarstki i mimo całej mojej niechęci, zaciągnęła do stolika, przy którym ulokowali się James i Carrie. Mama po raz kolejny odwaliła szopkę w stylu „jestem Ginevra Potter”, a ja po raz pierwszy od...chyba zawsze? wymieniłem z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia. Mamę trzeba było albo upić, albo spetryfikować, zanim miała zrobić coś naprawdę głupiego.
- Nie widziałam was jeszcze tańczących! – dźgnęła mnie palcem w klatkę piersiową, z jakimś wyraźnym oskarżeniem w głosie. Nagle James podskoczył zachwycony i dałbym głowę, że nad jego głową zobaczyłem światełko, zupełnie tak jakby wpadł na pomysł. Tyle, że to był mój brat, więc ta opcja była wykluczona.
- To prawda! – zawołał, uśmiechając się szeroko do naszej mamy. – Zoey, chcesz może zatańczyć?
            Pod czujnym spojrzeniem Ginevry Potter, nie mogła odmówić, a ja natychmiast zorientowałem się co się dzieje. Cholerny James mnie wkopał.
- Albus! Musisz zatańczyć z Carrie.
            Oboje zbledliśmy i szczerze, to był najgorszy wyrok, jaki mogłem usłyszeć. Wolałbym trzy lata w Azkabanie, ale nie. Życie to szmata. Nie rozpieszcza nas. Przełknąłem więc ślinę i czując się spetryfikowany, wyciągnąłem dłoń ku blondynce. Przerażona podała mi swoją i sztywnym krokiem ruszyliśmy na parkiet. Położyłem rękę na jej tali, a ona oparła się na moim ramieniu.
- Nie lubię twojej mamy – mruknęła.
- Ja w tym momencie też nie – skinąłem głową. Kołysaliśmy się niezręcznie, nie za bardzo wiedząc co zrobić. Tańczyliśmy już wcześniej razem i szczerze, robiliśmy o wiele więcej bardziej intymnych rzeczy. Ale to było...inne. Piosenka była wolna, Zoey kręciła się gdzieś obok, moja matka czujnie nas obserwowała, a Gray wyglądała naprawdę znośnie.
- Dużo wypiłaś? – mruknąłem, próbując rozpocząć pogawędkę, na co zaśmiała się cicho.
- Nie wystarczająco dużo by z tobą rozmawiać. Daj mi trochę czasu.
            Z trudem wytrzymaliśmy do końca piosenki, a kiedy w końcu nastał, odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Odetchnąłem z ulgą, kiedy Zo pojawiła się przy moim boku. Przy niej to ja kontrolowałem sytuację.
- Teraz moja kolej – uśmiechnęła się uroczo do Gray i wyciągnęła mnie na środek parkietu.
- Zazdrosna? – mruknąłem, chociaż wiedziałem, że prędzej odnalazłbym ósmy horkruks Voldemorta (w którego istnienie nadal wierzyłem), niż Blake stałaby się zazdrosna.
- Ja nie. Ale ona będzie – dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo i stanęła na palcach, by sięgnąć do moich ust. Musnęła je delikatnie.
- Tym razem nie zwymiotujesz? – szepnąłem, a ona pokręciła głową. Traktując to jak pozwolenie, wpiłem się w jej wargi, starając się zapomnieć o wszystkim. I niemal mi się udało. Jedynie palące spojrzenie Carrie, które czułem na plecach, przeszkadzało mi w całkowitym zatraceniu się w Zo.

            - Mamy problem – przy moim boku pojawił się Fred, który jak na tą godzinę imprezy trzymał się naprawdę dobrze. Przewróciłem oczami, i odrywając swoją uwagę od Zoey, posłałem mu zirytowane spojrzenie.
- Czego?
- Roxy zgonuje, Carrie wariuje, twój brat nie ogarnia, a ja już nie daję sobie z nimi rady – wyrzucił na jednym oddechu, wskazując na krzesła stojące w kącie sali. Gray śmiała się właśnie z czegoś szaleńczo, Weasley smacznie spała na jej kolanach, a mój brat siedział jak zahipnotyzowany, wpatrzony w jeden punkt. Westchnąłem przeciągle.
- To nie jest mój problem.
- Będzie twój, jak powiem twojej matce.
            Czasami nienawidziłem swoich kuzynów, którzy zbyt dobrze wiedzieli jak mnie złamać. Nikt nie chciał zadzierać z Ginny Potter.
- Świetnie – warknąłem, wstając z miejsca i kierując się w stronę trójki alkoholików. – Zaraz wrócę – rzuciłem do Zo, ale ona tylko machnęła ręką z lekceważeniem. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że pocałunek nic nie znaczył i chciała jedynie zadrzeć z Gray. Nie mogłem mieć tego za złe, bo przecież było to dokładnie to samo, co robiłem z nią od początku roku szkolnego.
- Potter! – wybełkotała blondynka na mój widok. – Gdzie masz Zoey?
- Zostawiłem ją na chwilę samą, bo jest w zdecydowanie lepszym stanie niż ty – skrzywiłem się, czując silny zapach alkoholu. – Co robimy? – zwróciłem się do Freda, który delikatnym ruchem podnosił swoją siostrę. Jej sukienka była wybrudzona, prawdopodobnie zawartością jej żołądka, a ja musiałem odwrócić spojrzenie, żeby samemu nie zwrócić wszystkich przekąsek. Weasley jednak twardo ją trzymał. Oto prawdziwa miłość rodzeństwa.
- Zanoszę ją na górę. Ty weź Carrie. James jest na razie najmniej niebezpieczny – głową wskazał na chłopaka, który wyglądał jak zamieniony w kamień. Wzruszyłem ramionami i chwyciłem blondynkę pod ramię.
- Dawaj, Gray. Odeskortuję cię.
- Będziesz moim rycerzem w srebrnej zbroi – zachichotała, ledwo trzymając się na nogach. Zacisnąłem usta i objąłem ją w tali, starając ignorować się jej pijacki bełkot. Była wystarczająco upierdliwa na trzeźwo. – Dobrze bawisz się z Zo? Ja całuję lepiej, prawda? Ze mną miałbyś o wiele więcej zabawy – zatrzymała się i oplotła moją szyję ramionami, znacznie się przysuwając i odpinając dwa guziki od mojej wyjściowej szaty. Chwyciłem ją za nadgarstki.
- Skończyliśmy z tym, pamiętasz? – mruknąłem znudzony, a ona fuknęła rozzłoszczona. Przez chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa, więc zniecierpliwiony chwyciłem ją pod kolanami i podniosłem do góry, niczym w mugolski filmie. Tak prawdopodobnie miało pójść szybciej niż w jakikolwiek inny sposób. Jęczała coś jeszcze, ale widocznie straciła już resztki siły, bo jej słowa zamieniały się niemal w szept. Podziękowałem w myślach profesorowi od OPCM, który nauczył nas najprostszych zaklęć bez użycia różdżki i zgrabną alohomorą otworzyłem drzwi do pokoju, który został przydzielony jej i Jamesowi. Mało delikatnie rzuciłem ją na łóżko, ale przyznajmy, nie zasłużyła na nic lepszego.
- Wracasz do Zo? – powiedziała, kiedy byłem już prawie przy drzwiach. Odwróciłem się zniecierpliwiony.
- Tak. Dlaczego pytasz? Zazdrosna? – nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu. – Przecież mnie nienawidzisz – dorzuciłem kpiącym tonem i nigdy w życiu nie spodziewałbym się tego, co usłyszałem chwilę później.
- Nie nienawidzę cię.
            Zamrugałem kilkakrotnie, niedowierzając, że te słowa faktycznie wyszły z tych zgrabnych ust.
- Co?
- Nie nienawidzę cię – westchnęła po raz kolejny i ukryła twarz w poduszce. Wpatrywałem się w nią, nie do końca wiedząc jak zareagować, a potem usłyszałem w głowie triumfalne dzwony. Czy to oznaczało, że wygrałem?

[Zoey]

            Trzy rudowłose kuzynki siedziały przy stoliku, obserwując setki zakochanych par tańczących na parkiecie. Opadłam na wolne miejsce, łapiąc ich zaskoczone spojrzenia, jednak żadna z nich nie odważyła się czegoś powiedzieć.
- Cześć wariatki – posłałam im szeroki uśmiech, który nieśmiało i z lekkim strachem odwzajemniły.
- Gdzie masz Albusa? – zapytała Lily, prawdopodobnie najbardziej rozgadana z całej trójki. Machnęłam ręką, tak jakby to, że zgubiłam Pottera nic nie znaczyło. I w sumie...była to prawda.
- A wy gdzie macie partnerów?
            Dawno nie zrobiłam nic okropnego, a Malfoy naprawdę ostatnimi czasy mnie irytował. Oto trafiłam na idealną okazję by uprzykrzyć mu życie. Mógł rozmawiać ciszej o swoich małych tajemnicach.
- Mój nie dał rady przyjechać – westchnęła Rose. – Nie jesteśmy jeszcze gotowi by ujawnić nasz związek.
- No ale nam chyba się pochwalisz – starałam się zachowywać jak typowa dziewczyna, która ma ochotę na zwierzenia i pogaduszki o chłopakach i nawet nieźle mi to wychodziło. Podwyższyłam odrobinę głos i przeciągałam samogłoski, sama będąc z siebie dumna. Rose nie była pewna, ale widać bardzo chciała wyznać komuś swój sekret, ponieważ szybko wymiękła.
- Niech będzie. Ale obiecajcie, że nikomu nie powiecie i nie będziecie złe – zerknęła z powagą na nasze twarze i kiedy znalazła już potwierdzenie, którego szukała, jęknęła przeciągle. Potem nagle jej twarz się rozjaśniła w ekscytacji i wybuchła: – Chodzę ze Scorpiusem Malfoyem!
            Moja praca została wykonana. Mogłam spokojnie obserwować jak rozpoczyna się potterowsko-weasleyowska apokalipsa. To, moim skromnym zdaniem, była najlepsza część wieczoru, choć reszta zaproszonych gości zapewne miała odmienne zdanie. Uzyskałam jednak to czego pragnęłam, kiedy między rzucaniem obelgami, jedzeniem, naczyniami i zaklęciami deformującymi ciała, udało mi się wtrącić słowo ”zemsta”. Oczy rudowłosych zajaśniały blaskiem i byłam pewna jednego: Scorpius Malfoy powinien zacząć się bać.

***

Udało mi się! Napisałam to!
Kto wierzył w mój powrót?
Rozdział taki sobie, ale przynajmniej jest!
Kocham was wszystkich!

PS Odkryłam na tym blogu coś, o czym dawno zapomniałam, a mianowicie "Spis opowiadań" czyli moich pomysłów na inne dzieła. Udostępniam wam to. Wejdźcie, zobaczcie, napiszcie w komentarzu, które zapowiada się najlepiej ;)

wtorek, 31 marca 2015

osiem: veritaserum

[Chloe]

            Hogwart przeżył wiele trudnych i przerażających sytuacji. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko ostatnie stulecie. Pierwsze otwarcie komnaty tajemnic. Pierwsza wojna z Voldemortem. Drugie otwarcie komnaty tajemnic. Druga wojna z Voldemortem. Huncwoci. Bliźniacy Weasley. Związek Rona Weasleya z Lavender Brown.
            Ale nic nie wzbudzało tyle niepokoju ile kłótnia Carrie Gray i Zoey Blake.
            Pierwsze szepty pojawiły się, kiedy usiadły osobno na śniadaniu. Po tym jak nie zajęły tej samej ławki na pierwszych zajęciach plotki zaczęły się rozchodzić, a kiedy Zo zjadła obiad w towarzystwie Albusa Pottera i mojego brata, każdy mówił już tylko o tym, natomiast Hufflepuff postanowił zbudować schron. Po tygodniu gryfoni przygotowali plan szybkiej ewakuacji zamku, którego kopie zajmowały czołowe miejsca w Pokojach Wspólnych.
            Cudownie było obserwować ślizgonki w stanie całkowitej wojny i mieć poczucie, że się do tego przyczyniłam.
- Zgaduję, że maczałaś w tym palce – usłyszałam głos, od kilku dni pojawiający się w moich koszmarach. Zignorowałam więc ucisk w żołądku i starałam się nie okazywać emocji, kiedy leniwym ruchem obróciłam się do tyłu.
            Alex Howell stał swobodnie, trzymając dłonie w kieszeniach wytartych, ciemnych spodni. Kilku siedzących najbliżej mnie ślizgonów, obrzuciło go zaciekawionym spojrzeniem, ale on wydawał się tego nie zauważać. Uśmiechał się lekko, z wyraźną drwiną i przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego klątwą.
- Czego chcesz Howell? – mruknęłam z pozorną nonszalancją. Najgorsze co możesz zrobić, to pokazać swojemu wrogowi, że się go boisz. A tak właśnie traktowałam tego głupiego krukona. Był chmurą, przysłaniającą blask mojej zajebistości.
- Och, chciałem ci tylko przypomnieć o naszej randce! – ostatnie słowo wykrzyczał, na tyle głośno by usłyszał go cały stół Slytherinu. Zapadła dziwna cisza, a wszyscy uczniowie wbili w niego przerażone spojrzenia. Brakowało tylko kłębu trawy turlającego się przez przejście między stołami i wycia wilka w tle. Dumnie uniosłam podbródek do góry.
- To nie jest randka, Howell. To jest biznes. Naucz się lepiej odróżniać pojęcia.
- To ja jestem ten inteligentny, zapomniałaś? – wskazał swoją klatkę piersiową, na której dumnie widniał herb Ravenclawu. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując narastającą wściekłość. – Ty to ta ładna w naszej relacji – ciągnął niezrażony, a ja zrozumiałam, że miał zapewne problemy ze swoim jestestwem. Nikt normalny nie pchałby się do klatki lwa. A on właśnie to robił.
- Och – westchnęłam ze sztucznym uśmiechem, niezauważalnym gestem sięgając po różdżkę trzymaną w kieszeni szaty. – Nie jesteś taki inteligentny jak myślisz. Inaczej rzuciłbyś na siebie jakieś ochronne zaklęcia.
            Lekki ruch moim magicznym patyczkiem wystarczył, by całe jego ubranie stanęło w ogniu. Siedzące niedaleko drugoklasistki pisnęły przerażone, a prefekt naczelny zerwał się i rzucił w krukona dzbankiem soku dyniowego. Nie zwracając już więcej uwagi na palącego się chłopaka, zabrałam swoją torbę i ruszyłam w kierunku wyjścia, uświadamiając sobie, że lekcja się już zaczęła. Ale cóż, królowa się nie spóźnia. Inni przychodzą za wcześnie.
- To o dziewiątej przy głównej bramie? – usłyszałam jeszcze rozbawiony głos Alexa i z lekkim uśmiechem na ustach, ruszyłam w kierunku lochów.

[Carrie]

            Byłam wściekła. Nie tak jak wtedy, kiedy ktoś przez przypadek rozleje piwo kremowe na twoje wypracowanie. Nie tak jak wtedy, kiedy jakaś dziewczyna podwala się do twojego chłopaka. Nie tak jak wtedy, kiedy masz okres. Nie. Byłam wściekła jak osoba, której ktoś zjadł ostatni kawałek czekolady z Miodowego Królestwa. A to powinno doskonale świadczyć o sile mojego stanu.
            Grupka odważniejszych siódmoklasistów postanowiła usiąść obok mnie w Wielkiej Sali, jednak oddalili się w pośpiechu, dostrzegając moje spojrzenie. Było zabawnie obserwować jak potykają się o własne nogi i nieustannie spadające torby, jednak nie na tyle by jakkolwiek poprawiło mi to humor.
            Powróciłam do mentalnego sztyletowania moich wrogów numer jeden, dwa i chwilowego wroga numer trzy. Bo Zoey była wygnana tylko na trochę. Musiała jedynie przemyśleć swoje zachowanie i przeprosić. Co jak na razie nie szło jej za dobrze, mogłam to powiedzieć po tym jak świetnie bawiła się w towarzystwie tych dwóch pomyłek biologicznych.
            Zacisnęłam dłoń na widelcu i z wściekłością wbiłam go w jajecznicę, którą nałożyłam sobie na talerz, ale której nawet nie ruszyłam. Od kilku dni nie mogłam nic przełknąć.
- Poczta! – pisnęła czwartoklasistka, siedząca najbliżej mnie, z zachwytem wpatrując się w sowy wlatujące do Wielkiej Sali. Średnio zaciekawiona, nie oderwałam wzroku od trójki śliz gonów, jednak westchnienia oraz liczne „ochy” i „achy” zmusiły mnie do chwilowej przerwy w obserwacjach. Rozejrzałam się dookoła i z zaskoczeniem zauważyłam, że do każdego z Potterów oraz Weasleyów przyleciała śnieżnobiała sowa. Cóż, był to z pewnością znak rozpoznawczy ich rodziny. Do nóżek ptaków przywiązane były ozdobne, kremowe koperty o tajemniczej zawartości, którą zapewne każdy w Wielkiej Sali pragnął znać. Z powrotem skierowałam swój wzrok na Pottera i Zo. Dziewczyna próbowała zajrzeć mu przez ramię, by odczytać co kryje tajemnicza wiadomość, ale on ze śmiechem jej to utrudniał. Zmrużyłam oczy na widok tej ckliwej scenki, aż w końcu nie mogąc wytrzymać wyszłam. Nie znosiłam przegrywać i nie mogłam dopuścić do tego by Potter miał nade mną jakąkolwiek władzę. Pragnęłam zwycięstwa, pragnęłam by wszystko wróciło do normy i mogłabym poprosić o pomoc nawet samego szatana, jeśli miałoby to pomóc. I cóż, właśnie to zamierzałam zrobić...
            Ale priorytetem pozostawało dowiedzenie się co jest w tajemniczych kopertach i tylko jedna osoba mogła mi w tym pomóc. Postanowiłam zaczaić się na Jamesa w tajnym przejściu niedaleko Wielkiej Sali. Nasza znajomość budziła i tak wystarczająco dużo kontrowersji i plotek. Ostatnio jakaś puchonka zapytała się mnie nawet, czy faktycznie jest tak "dobry", jak słyszała. Przywrócenie jej słuchu zajęło naszej szkolnej pielęgniarce pięć godzin.
            Znudzona oparłam się o ścianę, modląc się w duchu by James pospieszył się i nie zechciał pożreć dzisiaj całego stołu Gryffindoru razem ze wszystkimi jego uczniami. Czarnymi paznokciami wystukiwałam nerwowy rytm na zimnej ścianie, przyglądając się przez zaczarowany mur wychodzącym ze śniadania czarodziejom. Jednak zamiast wyczekiwanego przeze mnie Pottera, pojawił się jego młodszy irytujący brat i to z moją przyjaciółką przy boku.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? – warknęła ostro Zo, marszcząc czoło. – Jaki ty jesteś irytujący...
- Spokojnie, wierz mi, dowiesz się. W sumie cała sprawa bardzo się ciebie tyczy...Ale w odpowiednim czasie – Al uśmiechał się z wyraźnym zadowoleniem.
- Skoro to moja sprawa to powinieneś mi powiedzieć. Mam ci spalić ubranie, jak Malfoy temu biednemu krukonowi?
- Bez obrazy dla ciebie – objął ją ramieniem, na co mój pusty żołądek przewrócił się do góry nogami, a policzki zapłonęły z wściekłości. – Ale zdolności magiczne tej małej cholery są poza twoim zasięgiem.
- Nienawidzę cię – burknęła, jednak o dziwo nie usłyszałam w tym stwierdzeniu zwyczajowej pogardy. Działo się źle. Spędzała z nim za dużo czasu i zaczynała się do niego przekonywać. Musiałam więc reagować szybko.
- Kochasz to! – ryknął śmiechem chłopak i zniknęli mi z pola widzenia. Osunęłam się po ścianie, tworząc w myślach akcję ratowniczą. Jak przed chwilą mogłam zobaczyć, liczyła się każda minuta.
- Potter! – wyskoczyłam na Jamesa, który pisnął niczym mała dziewczynka i zaczął nerwowo oddychać.
- Ty! – warknął, wskazując mnie palcem. – Nie rób tak więcej!
            Wzruszyłam ramionami, zbytnio nie przejmując się jego stanem zdrowotnym, ani tym bardziej psychicznym, bo tu miałam pewność, że nic nie funkcjonuje normalnie. Przyparłam go do ściany i wbiłam różdżkę w jego aortę.
- Co jest w tych cholernych kopertach?
            Chłopak westchnął cierpiętniczo i delikatnie odsunął mnie od siebie. Potarł szyję, drugą ręką wyciągając z kieszeni spodni wygnieciony, kremowy kawałek papieru.
- Można było po prostu poprosić, przyjaciółko – zaakcentował ostatnie słowo, próbując mi w ten sposób przypomnieć, że nasze relacje się zmieniły i nie muszę już korzystać z siły fizycznej by coś od niego otrzymać. Machnęłam tylko ręką, wbijając wzrok w trzymane...zaproszenie?
- Serdecznie zapraszamy pana Jamesa Pottera wraz z osobą towarzyszącą na przyjęcie z okazji urodzin Molly Wea...- podniosłam wzrok i wbiłam go w znudzonego gryfona. – Co to jest?
- Babcia to kobieta o sędziwym wieku. Każde jej urodziny to niezła impreza, w razie jakby miały się okazać tymi ostatnimi – mruknął wzruszając ramionami, a ja niemal się uśmiechnęłam, jednak zaraz potem sobie coś uświadomiłam.
- Potter...- warknęłam widać dość groźnie, bo chłopak natychmiast się wyprostował i spoważniał. – Albus weźmie Zoey. Ona będzie jego osobą towarzyszącą. Chce ją przedstawić waszej pieprzonej rodzince!

[Scor]

            Jestem zwycięzcą, mruknąłem do swojego odbicia w lustrze i uśmiechnąłem się szeroko. Lubiłem to sobie powtarzać. Była to taka mantra, która pozwalała mi przechodzić z roku na rok, wygrywać mecze Quidditcha i zdobywać dziewczyny. Tym razem jednak jej właściwości przydały się do innej kwestii: utrzymanie trójki kuzynek w nieświadomości, że wszystkie spotykają się z tym samym chłopakiem.
            Z Lily spędzałem naprawdę przyjemne wieczory, za co zresztą oberwałem nieźle od Ala, w którym odezwały się braterskie uczucia. Twierdził, że nie obchodzi go z kim szmaci się jego siostra, ale ja mam trzymać się z daleka. Przekonałem go jednak już po dwóch szklankach ognistej, aby dał mi wolną rękę, przypominając, że to właśnie ona ukradła mu Mapę Huncwotów, czego nigdy jej nie wybaczył.
            Lucy robiła mi zadania domowe i była w tym naprawdę cudowna. Za ostatnie wypracowanie z transmutacji otrzymałem Wybitny i profesor Vinnence, niemal popłakał się z zachwytu, że jego „niesamowicie zdolny uczeń” w końcu się przykłada.
            A Rose...Cóż, ten rudzielec był skomplikowany, ale właśnie z nią najbardziej lubiłem spędzać czas. Jasne, Lily była świetna w...pewnych rzeczach, jednak chodziło tylko o cielesność. Lucy przydawała mi się, ale była zbyt porządna i nieśmiała. A Rose...
            Siedziała na skraju Zakazanego Lasu, dokładnie tam gdzie byliśmy umówieni. W ciemnozielonym płaszczu, który pasował do jej włosów, wyglądała naprawdę uroczo i może gdyby miała inne nazwisko, a nasza relacja inną historię...Cóż, to mogła być moja wina. Nigdy nie dałem jej wytłumaczyć dlaczego chciałaby się ze mną umówić. Po prostu uciekałem, krzycząc by brała Albusa i zostawiła mnie w spokoju. A okazało się, że jest naprawdę interesującą i uroczą rozmówczynią.
- Cześć, Rosie – objąłem ją od tyłu i pocałowałem w policzek. Pachniała strasznie charakterystycznie lawendą i Gryffindorem. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Hej, Scor – obróciła się tak, że staliśmy teraz twarzą w twarz. - Co u ciebie?
- Teraz wszystko dobrze – pogłaskałem ją po plecach, z satysfakcją obserwując jak rozluźnia się i wzdycha głęboko. Znałem się na kobietach, wiedziałem co mówić i co robić. Łagodnym ruchem przyciągnąłem ją bliżej siebie i nie widząc protestu, pocałowałem. Odpowiedziała natychmiast, wplatając dłonie w moje jasne loki, delikatnie je ciągnąc. Smakowała naprawdę dobrze. Za każdym razem miała na ustach inny błyszczyk i za każdym razem było to odkrywanie czegoś zupełnie nowego. Uwielbiałem zgadywać czy będą to truskawki czy asfodelus.
- Dlaczego nie powiemy wszystkim o naszym związku? – jęknęła cicho, kiedy w końcu obojgu nam zabrakło tlenu. Oparła swoje czoło o moją klatkę piersiową. Wzmocniłem uścisk, licząc, że po raz kolejny uwierzy w moją wymówkę.
- Połowa dziewczyn w Hogwarcie rozerwałaby cię na strzępy, łącznie z twoimi kuzyneczkami. Nie mówiąc już o tym, że nasze rodziny padłyby na zawał.
- Nie boję się ani dziewczyn, ani naszych rodzin – warknęła buntowniczo, marszcząc czoło. – Jakoś przeżyli twoją przyjaźń z Alem.
- Ale to zupełnie inna kwestia – przeciągnąłem kciukiem po jej dolnej wardze. – Przecież wiesz.
- Wiem – westchnęła. – Przepraszam. Najważniejsze, że cię mam – uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się błysk, z którym było jej naprawdę ładnie. Przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia, wiedząc, że prawda, kiedy już się wyda, złamie jej serce. Jednak po chwili natychmiast mi przeszło, bo przecież jak każdy porządny ślizgon, ja nie posiadałem takiego organu.
- No jasne, że mnie masz!
            Z dziecięcą ufnością objęła mnie w pasie. Ech, jeszcze będzie mnie przeklinać.

[Carrie]

            - Cześć.
            Z pozorną obojętnością opadłam na szmaragdowy, miękki fotel w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Kiedy czasy są ciężkie, ciężkie są i rozwiązania i oto przyszedł czas, gdy musiałam zwrócić się o pomoc do Szatana.
- Słucham cię uważnie – Chloe wyprostowała się na swoim miejscu i z wdziękiem założyła nogę na nogę. Dłonie spokojnie położyła na kolanie i przez chwilę poczułam się jak u psychiatry lub na rozmowie o pracę.
- Potrzebuję veritaserum – mruknęłam cicho, rozglądając się dookoła, uważając by nikt nie usłyszał. Malfoy uniosła do góry jedną brew, zachowując jednak kamienny spokój.
- Dla Zo czy Albusa? – westchnęła, odgarniając włosy na plecy. Nawet nie byłam zdziwiona skąd wie. Ona po prostu wiedziała wszystko.
- Dla Albusa. Muszę się dowiedzieć czym ją upił.
            Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się we mnie ze zmarszczonym czołem, a każda sekunda wydała mi się być wiecznością. W końcu jednak skinęła głową.
- Dobrze. Jednak oczywiście przysługa za przysługę.
            Przerażona przełknęłam ślinę, ale wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że młoda Malfoy nie działa charytatywnie.
- Jasne. O co chodzi?
            Ku mojemu zdziwieniu na jej porcelanowych policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, jednak jak zwykle zachowała pokerową twarz.  Zmrużyłam oczy przyglądając jej się podejrzliwie, kiedy widocznie zawahała się nad swoją prośbą.
- Mam pewne...spotkanie biznesowe...
- Co mam przemycić, kogo mam kryć i czy ucierpię na tym fizycznie? – jęknęłam, chowając twarz w srebrnej poduszce. Dziewczyna prychnęła oburzona.
- Masz mi pomóc. To jest spotkanie...w Hogsmead...w weekend...Z takim jednym, strasznie irytującym krukonem...- z każdym słowem coraz bardziej dopasowywała się do zielonej kanapy, na której siedziała, a ja z trudem walczyłam by nie zacząć się śmiać. Miałam jednak pewne obawy co do tego czy przeżyłabym nagłą słabość.
- Masz...- zawahałam się, nie wiedząc jak dziewczyna zareaguje na moje słowa. – Pierwszą randkę?
            Zacisnęła usta w wąską linię, a ja po raz pierwszy spojrzałam na nią zupełnie inaczej. Jasne była postrachem szkoły i najzdolniejszą czarownicą całego pokolenia. Owszem, szantażowała mnie niezliczoną ilość razy i miała na mnie pewnie tyle haków, że do końca życia bym się z nich nie wytłumaczyła. Ale pod tym wszystkim była tylko trzynastolatką. Młodą dziewczynką, która dopiero zaczyna zwracać uwagę płci przeciwnej, która nie ma zielonego pojęcia jak się zachowywać i jest w tym wszystkim tak samo zagubiona jak każda. Może być małoletnim geniuszem zła, ale jest też tylko człowiekiem.
            O mój Salazarze, zaczynam robić się miękka.
- Spotkanie biznesowe! – pisnęła, zaciskając dłoń na różdżce.
- Jasne – szybko się zgodziłam. – Spotkanie biznesowe! Więc...pomóc ci się przygotować?
- Dostaniesz za to veritaserum – mruknęła tylko. Skinęłam głową, uśmiechając się szeroko, a potem zrobiłam coś, co zaskoczyło także mnie, ale przejęłam ten nawyk od Jamesa. Nachyliłam się i krótko przytuliłam blondynkę.
- To będzie najlepsza pierwsza randka na świecie! – zaśpiewałam, a ona nawet nie zdążyła poprawić mnie na „spotkanie biznesowe”.
- JAKA RANDKA? – przerażony głos Scorpiusa Malfoya rozległ się echem po całych lochach.  

[Scor]

            Biegłem po korytarzach Hogwartu zmierzając do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Jakiś małoletni krukon chciał się umówić z moją małoletnią siostrą?! Przez tą jej naturę szantażystki często zapominałem ile ona ma lat, ale na Dziadka Lucjusza! Chloe to tylko nie do końca niewinna trzynastolatka! Ja w jej wieku...Na pewno nie siedziałem grzecznie w dormitorium, ale ja byłem chłopakiem! Nie obchodził mnie za bardzo fakt, że była pieprzonym geniuszem. Nawet najlepszymi czarami nie mogłaby się obronić przed napalonym dupkiem.
- Czy możesz mi powiedzieć, co ty chcesz zrobić? – niewiadomo skąd, obok mnie pojawił się Albus, wyjątkowo spokojny jak na zaistniałą sytuację.
- Nie widać? Idę postraszyć tego małego gnojka, który chce zranić moją małą siostrzyczkę!
- Twoją małą siostrzyczkę, która potrafiłaby jednym zaklęciem załatwić wyszkolonego, dorosłego czarodzieja? – ironia w jego głosie irytowała jak nigdy. – No tak, to ma sens.
- Jestem za nią odpowiedzialny! – warknąłem w stronę przyjaciela. – Jestem jej bratem i to mój obowiązek, rozmówić się z tym...
- To tutaj – Potter przerwał mi przemowę i przytrzymał za koszulę, a ja dopiero zorientowałem się, że trafiliśmy.
- No i świetnie! – zawołałem i zastukałem kołatką. Al oparł się o ścianę i z wyraźnym rozbawieniem obserwował moje poczynania. Mogłem mu złośliwie wypomnieć jego niedawną interwencję dotyczącą Lily, ale to on był dupkiem w tej relacji.
- Co ma szyję, ale nie ma głowy? – oni myśleli, że mogą mnie powstrzymać głupim pytaniem?
- Macica! – warknąłem. – A teraz otwieraj mi te pieprzone drzwi, bo muszę wytargać Alexa Howella z jego dormitorium.
- Poprawną odpowiedzią była butelka, ale niech ci będzie...- westchnęła obrażona kołatka, a drzwi się otworzyły. Kątem oka zerknąłem na duszącego się ze śmiechu Albusa,  który z trudem poczłapał za mną do dormitoriów piątej klasy.
- Alex Howell! – ryknąłem, wchodząc do środka bez pytania. Niemal wszystkie młodziki stanęły na baczność, z wyjątkiem jednego, wyglądającego najbardziej niebezpiecznie i już wiedziałem z kim mam rozmawiać. – Ty! Wstawaj!
            Pseudo buntownik wstał i z uśmiechem na ustach stanął przede mną. Był tylko pół głowy niższy. Czy jego w dzieciństwie karmili szkiele wzro?
- Malfoy. Co cię do mnie sprowadza?
            Nie podobał mi się. Był zbyt pewny siebie. Zbyt buntowniczy. Zbyt trudny do kontrolowania.
- Nie możesz wyjść z moją siostrą. Randka jest odwołana! – obwieściłem, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem. Chłopak zmrużył oczy i założył ręce na piersi, przyjmując bojową postawę.
- Ach tak? A dlaczego?
- Bo nie jesteś dla niej odpowiedni! – w jego oczach pojawiła się jakaś niedobra iskra, którą często widywałem w oczach Ala, Carrie czy nawet mojej siostry.
- Nie jestem odpowiedni? – prychnął z ironią godną samego Pottera, który ze śmiechu zajął miejsce na podłodze. – A ty jesteś odpowiedni dla Rose, Lucy i Lily, spotykając się z nimi wszystkimi jednocześnie?
            Otworzyłem usta ze zdziwienia i nawet Albus przestał się idiotycznie rechotać. Młody krukon uśmiechnął się triumfalnie, obserwując naszą konsternację. Poczułem na ramieniu dłoń przyjaciela.
- Stary...
- No wiem – skinąłem głową. Nie miał prawa tego wiedzieć. To niemożliwe. Tylko Al...a dziewczyny nie...- Powodzenia z moją siostrą. Jesteście siebie warci.
            Al pociągnął mnie za ubranie i wyprowadził z Ravenclawu. Nie ogarniałem nic. Czułem się jakby ten małoletni frajer zrzucił mnie z wieży astronomicznej, zaciągnął po schodach z powrotem na jej szczyt i zrzucił jeszcze raz.
- Ten koleś to jej bratnia dusza – jęknął Potter, poniewierając moje biedne zwłoki. – Pomyśl jakimi potworami będą ich dzieci...
            I w tym momencie poczułem ponowny przypływ sił.
- ŻE CO?! ŻE JAKIE DZIECI?!

[Al]

            Byłem kapitanem od dwóch lat, a mimo to niezmiennie przed każdym meczem odczuwałem stres. Ludzie poklepywali mnie po ramieniu i rzucali „będziesz super, Potter”, a ja o tym wiedziałem, jednak to i tak nie zmieniejszało presji. Od kilku lat Puchar wędrował do nas, do Gryffindoru, znowu do nas i znowu strata...Nic dziwnego. Nasza drużyna była świetnie wyszkolona, ale drużyna lwów składała się prawie z samych Potterów. Tym razem jednak graliśmy przeciwko Krukonom, którzy nie mieli czym się popisać w tym sezonie i przegrali nawet z Hufflepuffem. Byłem więc dość spokojny, ale zawsze jakiś niepokój pozostawał.
            Postanowiłem więc przerzucić swoje emocje na coś innego i z uśmiechem zauważyłem Zo, wchodzącą do Wielkiej Sali. Pomachałem do niej, na co ona pokazała mi język i środkowy palec, po czym usiadła na drugim końcu stołu. Jęknąłem cierpiętniczo. Ta dziewczyna była uparta!
- A ty nadal zła? – burknąłem, wbijając palec wskazujący między jej żebra. Skrzywiła się, a w ramach zemsty uderzyła mnie w ramię.
- Tak. Idź sobie.
            Nie mogłem powstrzymać uśmiechu widząc jej zawziętość. Była naprawdę urocza.
- Cóż...szkoda, bo chciałem ci powiedzieć, co było w kopercie.
            Podniosła na mnie swoje brązowe tęczówki.
- Gadaj.
            Zaśmiałem się i chwyciłem ją za rękę.
- Zaproszenie dla mnie i dla mojej osoby towarzyszącej na urodziny mojej kochanej babci, na których będzie cała moja rodzina.
            Zo zmarszczyła czoło, a na jej twarzy widoczna była dezorientacja.
- Ale mówiłeś, że to się tyczy mnie i...- nagłe oświecenie zabłysło w jej oczach. – O nie, Potter! Nie! Nie zgadzam się! Nie będę twoją plus jeden! Tam będą wszyscy...Potterowie. I Weasleyowie – nazwiska mojej rodziny ledwo przeszły jej przez gardło.
            Przewróciłem oczami i przeczesałem włosy ręką. Mogłem się spodziewać takiej reakcji.
- Proszę cię. To jest jedyna opcja, żebym przeżył całą tą imprezę, rozumiesz? Jeśli ty ze mną będziesz...- dodałem, wiedząc, że nie będzie w stanie mi odmówić. Faktycznie, upór w jej oczach zelżał i pojawiło się w nich coś miękkiego, co sprawiło, że skojarzyły mi się one z płynną, mleczną czekoladą.
- Nie mam co założyć – burknęła, a potem zrobiła coś czego bym się nie spodziewał. Położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się. – Powodzenia na meczu. 
            Odprowadziłem ją wzrokiem do drzwi, co zadziałało na moją korzyść, bo przynajmniej dostrzegłem Carrie Gray, w pełnym sportowym stroju, zmierzającą na śniadanie. Jedną sprawę już załatwiłem. Przyszedł czas na kolejną. O dziwo, dziewczyna również kierowała się w moją stronę, choć zazwyczaj przed meczami się unikaliśmy, by nie zepsuć atmosfery w drużynie naszą kolejną kłótnią.
- Cześć, Potter.
- Gray, zgubiłaś się?
            Przewróciła oczami i spod kurtki wyciągnęła małą butelkę, podobną do tej, którą ojciec otrzymał po Moodym.
- Chciałam tylko życzyć nam powodzenia.
            Prychnąłem rozbawiony i z dezaprobatą pokręciłem głową, ale przyjąłem naczynie i wziąłem łyk. Ognista przyjemnie zapiekła mnie w gardło.
- W sumie chciałem z tobą porozmawiać – mruknąłem nonszalancko. – Ostatnio mieliśmy dość osobliwe relacje. Ale kończę z tym. Poszukaj sobie innego frajera.
            Widziałem jak mieszanka uczuć walczy o dominację w jej oczach koloru burzowego nieba, jednak jej twarz pozostała kamienna.
- To przez Zo?
- Jedzie ze mną na urodziny babci Molly. Będzie przyjemnie spędzić trochę czasu z dala od twojego świdrującego wzroku – uśmiechnąłem się.
- Czym ją zatrułeś, Potter? – warknęła. – Zo nie dałaby się tak łatwo!
- Najlepsze jest, że niczym. Ani amortencji, ani żadne zaklęcie...Tylko uczucia, kochanie. Ale co ty o nich wiesz – poklepałem ją po jasnych włosach. Odtrąciła moją rękę gwałtownym ruchem, a w jej oczach błyszczała wściekłość.
- Cóż, wasza słodziutka randka w towarzystwie twojej rodziny wam nie wyjdzie. Ponieważ ja jadę jako osoba towarzysząca Jamesa – uśmiechnęła się uroczo, ale błyskawice w oczach nieco zepsuły efekt, jaki chciała osiągnąć. – Widzimy się na boisku.

[Chloe]

            - Albus Potter przechodzi dziś samego siebie! Wbił właśnie dwudziestą bramkę w tym meczu! Krukoni nie wiedzą co się dzieje! Jest 230 do 50! Nawet znicz ich nie uratuje...Ale na niego też nie mają co liczyć, bo Carrie Gray już go dostrzegła...Leci...wyciąga rękę...Tak! Slytherin wygrywa 380 do 50! Cóż za masakra! Biedny Ravenclaw...z tego się już nie podniesie!
            Carrie zleciała na ziemię, a w dłoni trzepotała jej mała, złota piłeczka. Drużyna podleciała do dziewczyny i zaczęła ją ściskać, a na boisko zaczęły spływać zielono-srebrne trybuny, w tym także ja.
- Gratulacje – odrzuciłam swoje blond włosy na plecy i uśmiechnęłam się lekko, klepiąc Gray po ramieniu. – Coś mało się cieszysz.
- Chloe...On jej niczym nie zatruł – warknęła mi do ucha, choć wśród tych hałasów i tak z pewnością nikt nic by nie usłyszał. – To jest czyste, rozumiesz? Ona go lubi...A on...On chyba lubi ją.
            Rzuciła miotłę na ziemię i odeszła w kierunku szatni. 

***

Jestem! Żyję! Mam się dobrze, a nawet świetnie!
Oddaję wam rozdział, ale jest niesprawdzony. Zrobię to jutro. 
Do napisania! Oby tym razem szybciej!