[Zoey]
Kiedy Lilyanne Potter przysiadła się do nas na błoniach, wiedziałam, że coś się stanie. Że ktoś coś knuje i zapewne nie skończy się to dla mnie dobrze. Miałam jednak zbyt wielu podejrzanych. Zbyt wielu ludzi chciało mi coś zrobić, co w sumie jest dość przykre jeśli by na to spojrzeć z perspektywy czasu.
- Cześć Zo, cześć Carrie! –
uśmiechnęła się przymilnie. Kątem oka zerknęłam na Gray, która zmrużyła oczy.
- Czego chcesz? – prychnęła
opryskliwie.
- Och, William Bennet zaprosił
mnie na randkę, ale ja…sama nie wiem. Wiecie, że czuję coś do Scorpiusa, ale on
chyba do mnie nie i nie wiem czy się poddać czy walczyć dalej i ja…- zaczęła
paplać, bawiąc się swoimi włosami, które, zauważyłam, były bardziej kasztanowe
niż rude.
- Stop – przerwałam jej
gwałtownie. – Co nas to obchodzi?
Gryfonka
skrzywiła się lekko.
- Nie mam żadnych koleżanek, żeby
o tym pogadać…No i wy znacie Scorpiusa. Wiecie jaki on jest i o czym myśli.
Nie
mogąc się powstrzymać parsknęłam śmiechem.
- Proszę cię! Nikt nie wie o czym
myśli Scorpius Malfoy. Musiałabym mieć mózg wielkości orzecha, żeby zrozumieć
tego kolesia.
Carrie
obok mnie energicznie pokiwała głową na znak zgody.
- Tak naprawdę to tylko pozory –
Lily wzruszyła ramionami. – Jest sprytniejszy niż wam się wydaje. Nie
zapominajcie, że mimo wszystko dostał się do Slytherinu. No i jest bratem
Chloe. Mają te same geny.
A
na dodatek przyjaźnił się z Albusem Potterem, co czyniło go dodatkowo
niebezpiecznym. Syn Wybrańca był już wystarczająco szkodliwy w pojedynkę, ale
wspierany przez swojego najlepszego przyjaciela mógł być prawdziwym
utrapieniem.
- A co z tym Billem czy jak mu
tam? – nieoczekiwanie Carrie zainteresowała się sprawami siostry swojego
nemezis i położyła na trawie. Posłałam jej zirytowane spojrzenie. Lily w ogóle
nie powinna się przysiadać, a ona naprawdę chce kontynuować rozmowę?
- Willem, ale w sumie nie
ważne…Nie jest w moim typie i tak…A jaki jest wasz typ facetów? Zo? – w jej
oczach zapłonęła dziwna iskra. Wpatrywała się we mnie natarczywie, czekając na
każde słowo, które wypowiem.
- Nie wiem…- mruknęłam cicho,
marszcząc brwi. Coś tu było podejrzane. – Musi być wysoki, inteligentny,
interesujący. Musi być z nim ciekawie. Nic banalnego i nudnego – wzruszyłam
ramionami. – No i oczywiście, cechy podstawowe: przystojny, elegancki, silny, zabawny…
- Jest paru takich facetów w
Hogwarcie – Potter uśmiechnęła się szeroko. Kpiąco uniosłam do góry jedną brew.
- Podaj jednego.
Dziewczyna
nie zastanawiała się długo.
- Na przykład Albus.
Carrie
wyprostowała się gwałtownie, a ja zachłysnęłam własną śliną. Przez chwilę
próbowałam złapać oddech.
- Albus?! - wycharczałam z nadal zaciśniętym gardłem. - Jest wysoki - to była jedyna cecha
chłopaka, która pasowała do listy.
- Daj spokój, nie jest taki zły…
- Albus jest jak wampir, ze zużytym
tamponem w barze, który robi sobie herbatę. Z jednej strony odrażający i
totalnie ohydny, a z drugiej tak komiczny, że chce mi się śmiać za każdym razem
jak na niego patrzę.
Carrie
zachichotała.
- A z jakimi chłopakami
dotychczas się spotykałaś? – Lily zamrugała swoimi jasnymi oczami.
- A po co ci to wiedzieć? –
mruknęłam, marszcząc brwi. Prawdopodobnie Potter nie przyszła tu na pogawędkę,
ale po informacje. Tylko dlaczego były jej one potrzebne?
- Tak pytam…No wiesz, dziewczyny
zazwyczaj rozmawiają o chłopakach.
- I nie masz w tym żadnego,
absolutnie żadnego ukrytego celu? – Gray uśmiechnęła się i spojrzała z
wyczekiwaniem na rudowłosą. Ona także nie wierzyła w jej niewinność.
- Oczywiście, że nie mam. A
teraz, powiedz mi Zo…Jaki jest twój ulubiony kolor, przedmiot i potrawa!
Wieczorem
nadszedł czas na odrobienie szlabanu, który zarobiliśmy za nasze wielkie
wejście do szkoły. Grupka uczniów zebrała się przed gabinetem dyrektorki,
mierząc się niechętnymi spojrzeniami i zastanawiając jaką karę wymyśliła stara
McGonagall.
Albus
stał pod ścianą i uśmiechał się w moją stronę. Starałam się na niego nie
patrzeć, ale był wyjątkowo irytujący. Czułam się jakby ktoś wbijał mi w kark
igły. Tak bardzo natarczywe było jego spojrzenie. Odwróciłam się i pokazałam mu
środkowy palec, ale jego uśmiech tylko się powiększył. Oczywiście wiedziałam,
że robił to wszystko aby zdenerwować Carrie, a nie z wyjątkowej sympatii dla
mnie. Może właśnie to pozwalało mi patrzeć w jego zielone oczy i nie mdleć z
tego powodu. Wręcz przeciwnie, czułam odrazę.
Kiedy
zawładnę światem dopilnuję, aby gnił w pierdlu.
W
końcu wejście do gabinetu otworzyło się i przeszła przez nie stara czarownica.
Zmierzyła nas wszystkich surowym i poważnym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła
się z zadowoleniem, zapewne z powodu, że wszyscy stawili się na czas. Albo na
myśl o ciężkich i okrutnych karach jakie dla nas wymyśliła.
Prawdopodobnie
to drugie.
- Uznałam, że to nie będzie
sprawiedliwe, jeśli wszyscy poniesiecie takie same kary. Większość z was stała
się jedynie ofiarami całej nieszczęsnej sytuacji. Dlatego postanowiłam
podzielić was w pary i zlecić zadania adekwatne do udziału w całym zdarzeniu.
Wyglądała
jakby gwiazdka przyszła wcześniej. I nie dziwne. Całą przyczyną incydentu był
Scorpius Malfoy, a jego relacje z nauczycielką nie przedstawiały się w różowym
świetle. Właściwie w żadnym. Spowijał je mrok tak gęsty, że nawet dementor
miałby problem by się przez nie przedrzeć.
- Panie Malfoy, do ciebie, mój
drogi, należą stajnie hipogryfów i testrali.
Parę
osób wciągnęło powietrze, a Malfoy pobladł i oparł się o ścianę.
- Sam? Obie? I…i…tak całe?
- Owszem, powodzenia – radość
promieniowała z jej starego, sflaczałego ciała. - Potter, Blake…Wy wyczyścicie
CAŁE czwarte piętro. Oczywiście nie muszę nikomu przypominać, że prace
wykonujemy bez magii!
Uśmiech
Albusa poszerzył się i mrugnął do mnie zawadiacko, kiedy zauważył, że na niego
patrzę. No proszę was…To było tak zabawne, że niemal parsknęłam śmiechem. Wiem,
że planował być seksowny, ale za cholerę mu nie wyszło. Wyglądał jakby dostał
udaru słonecznego.
Z
tego wszystkiego nie usłyszałam jakie zadanie dostała Carrie. Zdążyłam ją tylko
zauważyć, kiedy z cierpiętniczą miną podążała razem z Jamesem Potterem w
kierunku łazienek. Jak widać nie tylko ja trafiłam na potomka
Chłopca-Który-Niestety-Przeżył-I-Spłodził-Trójkę-Demonów.
- To co, kochanie? – młodszy syn
Wybrańca pojawił się przy moim boku. – Ruszamy?
- Naprawdę tak ci się spieszy
sprzątać zakurzone i zapleśniałe sale lekcyjne? – skrzywiłam się, marszcząc nos
jakby coś śmierdziało. Albus schylił się i dotknął ustami mojego ucha.
- Spieszy mi się, aby w końcu
zostać tylko i wyłącznie z tobą.
I
mogłam być twarda i naprawdę mogłam nie znosić tego człowieka, ale kiedy
chłopak, jakikolwiek, mówi ci coś takiego i to w taki właśnie sposób,
przemawiając szeptem do twojej duszy, a nie ciała, to po prostu niemożliwe jest
wydusić z siebie cokolwiek. Stałam więc jak sparaliżowana, próbując przetrawić
każde jego słowo, a on z widocznym zadowoleniem wyprostował się, spoglądając na
mnie z góry.
-
Myślałem o tobie, wiesz?
Był
zarozumiałym dupkiem. Ludzie uważali, że to James bawi się dziewczynami, ale
prawda była taka, że Albus był identyczny. Mieli po prostu różne style bycia.
Podczas gdy James był spontaniczny, bezpośredni i uwielbiał błyszczeć, Al
wszystko analizował i planował. Należał to gatunku ludzi, którzy są subtelni i
delikatni, i nawet nie zauważysz, kiedy uda im się chwycić cię w ciasną sieć.
Ale obaj byli skuteczni w prawie każdym przypadku.
Prawie,
bo ja zamierzałam być tym nielicznym odsetkiem, który nie planował dać się
nabrać.
- Ja o tobie też – mruknęłam,
uśmiechając się kusząco. Niby od niechcenia chwyciłam jego zielony krawat
Slytherinu i zaczęłam się nim bawić. Chłopak uniósł do góry jedną brew,
widocznie zdziwiony moją nagłą zmianą. – Myślałam o tym, jak fantastycznie było
by cię zrzucić z wieży astronomicznej i obserwować, jak twoje ciało
roztrzaskuje się pod wpływem uderzenia, a potem dopadają do niego dzikie sklątki
i rozszarpują na malutkie kawałeczki…Nie uważasz, że grawitacja to cudowna
rzecz?
Chłopak
zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu niczym małe dziecko.
- Niezłe, Zo. Kreatywne. Naprawdę
– zachichotał cicho. Zmrużyłam oczy. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Ale
Potter tylko chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę czwartego piętra.
Próbowałam się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny. Moje crucio jakie
najchętniej bym na niego rzuciła, było by jednak mocniejsze.
- Puszczaj mnie! – syknęłam i
kopnęłam go gdzieś na wysokości kolana. Al lekko się skrzywił, ale nie
poluzował chwytu.
- Czy ty musisz być taka wredna?
– jęknął.
- Jestem ślizgonką – powiedziałam
chłodno, a on po raz kolejny zaśmiał się cicho.
- I to z krwi i kości –
przytaknął. – Bardziej niż Carrie. Ty jesteś prawowitą mieszkanką domu Węża. A
ona jest zwykłą suką.
Carrie
była jaka była, ale on nie miał prawa jej tak nazywać. Zacisnęłam usta w wąską
linię.
- Jakoś ci to nie przeszkadzało,
kiedy wymieniałeś z nią ślinę w czwartej klasie.
To
zdanie sprawiło, że zatrzymał się gwałtownie, sprawiając, że na niego wpadłam.
Chwycił mnie za ramiona, a ja poczułam chłód rozchodzący się po całym ciele.
Żadnego przyjemnego ciepła, wierzcie mi. Tylko wrażenie, że moja krew zamienia
się w płynny lód. Staliśmy strasznie blisko siebie i najchętniej bym uciekła,
gdyby oczywiście nie fakt, że mocno mnie trzymał.
- A co? Jesteś zazdrosna?
- Tak. No jasne – prychnęłam
pogardliwie. – Oczywiście. Całymi nocami planuję jak zgładzić Carrie, moją
rywalkę do twojego serca. Och, bierz mnie…- mruknęłam głosem wypranym z emocji
i przewróciłam oczami.
- Chcesz żebym cię teraz
pocałował – nie zapytał, ale stwierdził fakt. Błędny fakt.
- Pragnę tego niemal tak samo
mocno jak opieki nad sklątką tylnowybuchową Hagrida – uśmiechnęłam się słodko.
A
potem…Potem stało się coś czego nigdy, przenigdy bym się nie spodziewała. Albus Severus Potter naprawdę mnie pocałował.
A co dziwniejsze ja się nie odsunęłam, a wręcz przeciwnie, oddałam pocałunek.
I
NAPRAWDĘ nie wiedziałam jak to się stało. Ale on zrobił to w tak zapierający
dech w piersiach sposób, całym swoim ciałem przyciskając mnie do ściany,
trzymając mocno i zdecydowanie, całkowicie zatracając się w swoim pocałunku.
Zacisnęłam
dłonie na jego koszuli, przeklinając się w myślach. Z zamkniętymi oczami i jego
ustami na moich, strasznie łatwo było zapomnieć, że oto chłopak, którym tak
strasznie gardziłam. Utworzyliśmy swego rodzaju złudzenie. Bańkę, która miała
pęknąć razem z otwarciem oczu. Po tym miał przyjść tylko wstyd i tęsknota za
utraconą godnością.
Chłopak
przygryzł moją wargę, a ja jęknęłam cicho, co tylko dodatkowo go pobudziło. W
tym momencie przez głowę przewinęli się wszyscy moi byli i musiałam z bólem
serca przyznać sama przed sobą, że nikt nie całował równie dobrze.
Kiedy
w końcu oderwaliśmy się od siebie, jego ręce znajdowały się pod moją koszulką,
a szmaragdowozielone oczy wpatrywały się z zaciekawieniem w moją twarz. Poczułam
jak się czerwienię i dotknęłam ust dłonią, ale nie w ten romantyczny sposób,
rodem z mugolskich filmów w stylu „czy to się naprawdę wydarzyło? czy naprawdę pocałowałam
chłopaka moich marzeń, a między nami przepłynął prąd porozumienia, namiętności
i obietnicy wspólnej przyszłości w białym domku z trójką dzieci i psem?” Nie.
Nic z tego.
- Chyba zaraz zwymiotuję –
jęknęłam i odbiegłam w kierunku najbliższych toalet, zostawiając chłopaka
samego, z całym czwartym piętrem do posprzątania.
[Chloe]
-
Chloe Narcyzo Malfoy! – usłyszałam rozwścieczony głos mojego braciszka. Uśmiechnęłam
się złośliwie, kiedy próbował przepchać się w moją stronę przez tłum tańczących
gryfonów. Spokojnie upiłam łyk dyniowego soku, a chłopak potknął się o czyjąś
nogę i wylądował rozpłaszczony na podłodze.
- Szukałam cię – mruknęłam, kiedy
on próbował się podnieść. Był wściekły. Wpatrywał się we mnie z chęcią mordu w
oczach i naprawdę przypominał naszego ojca kiedy wspomni mu się coś o hipogryfach
lub fretkach. Nie wiadomo dlaczego, ale Draco panicznie bał się tych zwierząt.
- Tak? – zmrużył oczy i usiadł
obok mnie na kanapie. Przez chwilę milczałam, rozkoszując się torturowaniem go,
aż w końcu westchnęłam.
– No niech ci będzie…
- Z KIM DO CHOLERY MNIE
UMÓWIŁAŚ?!
Najbardziej
miałam ochotę na Lucy, bo z całej trójki to ona była najzabawniejsza i
najbardziej zwariowana na punkcie Scora. Rose i Lily nie były jednak takie
głupie i w ogóle nie powiedziały jej o konkursie jaki ogłosiłam. Szkoda,
chętnie popatrzyłabym na zwijającego się w nieszczęściu Scorpiusa. Niestety.
Lily
jako typowa mieszkanka domu Godryka uderzyła odważnie w sam cel, co zresztą zadziałało
na jej korzyść. Wszyscy wiedzą, że najważniejsze i najbardziej wiarygodne
informacje pochodzą z samego źródła. Prawda jest jednak taka, że nie wierzyłam
w spryt Potter. Była gryfonką, więc nawet go od niej nie wymagałam. Wątpiłam
czy udało jej się subtelnie podejść Zoey. Prawdopodobnie ślizgonka od razu
wyczuła podstęp, co zmniejszyło wiarygodność informacji.
Za
to Rose, krukonka z krwi i kości, zrobiła prawdziwy wywiad środowiskowy.
Widziano ją dzisiaj w bibliotece przeglądającą stare gazety, wymykającą się z
gabinetu dyrektorki gdzie swobodnie przejrzała teczkę Blake i rozmawiającą z
połową domu węża. Ale zapewne jedyne czego się dowiedziała to suche fakty i
plotki, które mnie zresztą nie interesowały. Nie potrzebowałam jej wzrostu, czy
wiadomości z „Proroka Codziennego” na temat jej znanych rodziców. To nie było
przydatne Albusowi.
- Widziałeś gdzieś Pottera? –
mruknęłam, odwracając głowę w kierunku brata.
- Miałem fatalny dzień, musiałem
sprzątać obie stajnie i przynajmniej kilka razy wleciałem w gówno,
prawdopodobnie nadal jeszcze śmierdzę i tak będzie przez najbliższy tydzień,
moja psychiczna siostra i mój jeszcze bardziej psychiczny przyjaciel wkręcili mnie
w jakiś pieprzony konkurs, w którym biorą udział najbardziej popieprzone laski
w szkole, a nagrodą jest pójście ze mną na randkę. Chcę się tylko dowiedzieć z
kim będę musiał się jutro pomęczyć. Naprawdę nie proszę o zbyt wiele, więc czy
ty, Córko Szatana, możesz mi łaskawie ulżyć w cierpieniu, bo inaczej strzelę w
kogoś zaraz Avadą.
Zamrugałam
kilka razy oczami, wpatrując się zdziwiona w postać brata.
- Okej – prychnęłam. – Wybierz
sobie sam. Między Potter a Weasley. Mnie to nie obchodzi – wzruszyłam ramionami.
Chłopak przez chwilę otwierał i zamykał usta, niczym ryba wyciągnięta z wody. Zacisnął
pięść i wykonał ruch jakby chciał mnie uderzyć, ale w końcu opuścił ją na
kolana. Wziął kilka wdechów i mogę przysiąc, że policzył w myślach do
dziesięciu.
- A mogę wyskoczyć z okna?
- Nie.
- Kurwa.
Uśmiechnęłam
się lekko.
- Powiesz mi teraz gdzie jest Al?
Będziesz mógł w spokoju przemyśleć życiową decyzję.
Posłał
mi powątpiewające spojrzenie i wskazał ręką stolik z alkoholem, gdzie
faktycznie stał Potter.
Uderzyłam
chłopaka mocno w plecy.
- Malfoy? Co ty tu robisz? –
zmarszczył brwi wpatrując się we mnie.
- A co ty tu robisz? – położyłam specjalny
nacisk na słowie „ty”.
- To urodziny Roxy, mojej
kuzynki. Logiczne, że mnie zaprosiła. Ale ty? To jest wieża Gryffindoru.
- Po pierwsze, wcale nie takie
logiczne. Gdybyś był moją rodziną nie przyznawałabym się do ciebie tak chętnie.
Po drugie, ja wszędzie wejdę. Zapominasz, że mam władzę nad wszystkimi ludźmi w
tej szkole? – uśmiechnęłam się uroczo. Chłopak przeczesał ręką swoje ciemne
włosy i westchnął głęboko. Unikał mojego wzroku i pił już drugą szklankę
Ognistej.
- Dobra, mów co zrobiłeś –
jęknęłam. Uniósł zdziwiony brew do góry, ale nie zapytał skąd wiem.
- Spieprzyłem.
- Przypuszczam – warknęłam chłodno.
– A może więcej szczegółów, żebym wiedziała czy mam jeszcze co naprawiać czy
jedynie płakać nad twoją głupotą?
Przez
chwilę wpatrywał się w swoje buty, wyraźnie zmieszany, ale też rozgoryczony. Kiedy
w końcu spojrzałam w jego zielone oczy zobaczyłam w nich również wściekłość.
- Pocałowałem ją – o mało nie
zachłysnęłam się swoim dyniowym sokiem. – A ona zwymiotowała.
Mierzyliśmy
się spojrzeniami, aż w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Zwróciłam na
siebie uwagę kilku osób, którzy z niepokojem na mnie spoglądali, ale mało mnie
to obchodziło. Oparłam się o ścianę i zgięłam w pół. Wszystkie mięśnie mnie
bolały, ale nie mogłam przestać. Albus przewrócił oczami i cierpliwie czekał aż
skończę.
- Zwy…zwy…mio…Zwymiotowała? –
bezskutecznie spróbowałam złapać oddech.
Potter
odwrócił się na pięcie i odszedł, wyraźnie mając mnie dość. Ja też już miałam.
Łzy spływały po moich policzkach, ale nadal nie potrafiłam się uspokoić. Zoey
Blake znalazła się na bardzo krótkiej liście ludzi, których lubiłam.
[Carrie]
Nigdy
nie przegapiłam żadnej imprezy. Niezależnie, w którym domu się odbywała, ja,
Carrie Gray, zawsze na niej byłam. Zoey zazwyczaj mi towarzyszyła, ale dzisiaj
wymówiła się chorobą. Faktycznie, kiedy wychodziłam z dormitorium siedziała
przy toalecie i rzygała jak kot, więc prawdopodobnie czymś się zatruła.
Nie
miałam jednak zamiaru olać przez to urodzin Roxanne Weasley, więc po tym jak
upewniłam się, że z moją przyjaciółką wszystko w porządku, znalazłam się w
Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
Czego
nie powiedzieć by o Domu Lwa, a parę tych rzeczy by się uzbierało, z bólem
serca musiałam przyznać, że organizowali niesamowite przyjęcia. Alkohol lał się
strumieniami, muzyka ogłuszała i można było paść z przejedzenia. Światła
nadawały niesamowity klimat pomieszczeniu, a ludzie byli wyjątkowo zlani i
chętni do zabawy.
Ale
skąd się tu wzięła ta piana? Parę bardziej rozrywkowych dziewczyn, zapewnie już
zaprzyjaźnionych ze starym Ogdenem, ściągnęło swoje i tak wiele odsłaniające
koszulki, czym wywołały aplauz męskiej części publiczności i zaczęły się nią
obrzucać.
I
jak tu można nie kochać Hogwartu?
- Gray…Mogłem się spodziewać, że
też przyjdziesz – Albus Potter wyłonił się niemal z cienia. Chwyciłam się za
serce w teatralnym geście.
- Człowieku, nigdy więcej tak nie
rób! – jęknęłam. Chłopak uśmiechnął się tylko, unosząc jeden kącik ust do góry.
- Czy jeśli obiecam, że nie jest
to żaden podstęp, który ma na celu skompromitowanie cię i sprowadzenie hańby na
twoją rodzinę to…zatańczysz ze mną?
Zamrugałam
kilka razy, zdziwiona. Potter albo musiał być już BARDZO zalany, albo porządnie
uderzył się w głowie. To była najbardziej normalna, wolna od sarkazmu i
złośliwości, jego wypowiedź skierowana do mnie od…cóż, bardzo dawna. Musiałam
chyba wyglądać na skonfundowaną, bo w końcu chwycił mnie za rękę i nie czekając
na odpowiedź po prostu pociągnął na prowizoryczny parkiet.
Mimowolnie
zaczęłam tańczyć, wciąż podejrzliwie go obserwując. W co on grał? Jaką
pieprzoną gierkę wymyślił sobie tym razem?
- No więc…- zaczął, przybliżając
się do mnie, abym lepiej go słyszała. – Zoey.
Przewróciłam
oczami i parsknęłam śmiechem.
- Ta sprawa jest już dawno
przegrana, Potter.
Chłopak
zmarszczył brwi.
- Czyżbyś mnie nie doceniała?
Przecież sama także dałaś się nabrać na słynną magię Potterów.
Uśmiech
na jego twarzy był tak złośliwy, że prawdopodobnie pokonałby nawet Lorda V.
- Pierdol się, Potter. Poważnie.
Nie masz szans u Zo. Dopilnuję tego.
- A co jeśli mi naprawdę na niej
zależy? – zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. Brzmiał poważnie, ale za
dobrze go znałam. Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.
- A jest tak?
- Nie – zaśmiał się wesoło.
- Tak myślałam. Więc nie wplątuj
w to Zoey - miałam nadzieję, że desperacja w moim głosie nie jest za bardzo wyczuwalna. - To jest NASZA wojna. Między tobą, a mną.
- Och, tak! I wiesz, że ją uwielbiam –
mruknął. – Ale chyba już z niej wyrosłem. Przykro mi. Teraz to TWOJA wojna. A
ja…pójdę poszukać Zo.
Odwrócił
się na pięcie i odszedł, zostawiając mnie samą na parkiecie. Natychmiast
otoczyło mnie kilku gryfonów, ale ja nie ruszyłam się, obserwując plecy mojego
wroga, oddalającego się coraz szybciej. Poczułam się, jakby ktoś przebił mi
brzuch soplem lodu.
„Teraz
to twoja wojna.”
ALE
JAK TO?!
***
Chyba najdłuższy ze wszystkich! Aż jestem z siebie dumna.
Ta historia rozwija się coraz szybciej i mam tyle pomysłów, że nie wiem za który się zabrać.
Dawno czegoś takiego nie czułam.
Zapraszam na mój drugi blog, tym razem nie o świecie Harry'ego Pottera: Tym, których kochałam.
Dziękuję za wszystkie komentarze :)
Zdemoralizowana