[Carrie]
Obrazy przesuwały się w mojej głowie, niczym film. Lily rzucająca zaklęciami. Ciemność. Nieprzytomna Rose pod stołem z sałatką we włosach. Ciemność. Pijana Roxy śpiewająca „Mój ty mały kociołku” do swojej różdżki. Ciemność. Zszokowana mina Albusa Pottera. Ciemność.
O mój Merlinie. Kac.
Uchyliłam jedno oko, ale promienie
słoneczne natychmiast mnie oślepiły. Coś obok mnie produkowało dźwięki
porównywalne do tych wydawanych przez druzgotki, więc z trudem przekręciłam się
na drugi bok.
- Potter –
szturchnęłam Jamesa jednym palcem, ale ten tylko chrapał dalej. Postanowiłam
więc dźgnąć go mocniej i do tego w oko.
- Pojebało? –
jęknął przez sen i odwrócił się do mnie plecami. Westchnęłam.
- Świstoklik
nam ucieknie.
- Śpi, nie
pierdol.
Zerknęłam na zegar wiszący na
ścianie, który informował, że do powrotu do szkoły pozostała nam godzina.
Prawdopodobnie powinniśmy się zbierać, ale może Potter miał rację? McGonagall
nieźle wczoraj zabalowała z jednym z sędziów Wizengamotu. Mogłabym się obawiać
o jej dziewictwo, ale...przecież to McGonagall. Nic się nie stanie, jeśli
pojawimy się na zbiórce odrobinę później.
Wstałam z łóżka i złośliwie
ściągnęłam kołdrę z Jamesa, odrzucając ją w kąt pokoju. Nie będzie mi się tu
wygodnie wylegiwał. Warknął coś niezadowolony, ale nie zdobył się nawet na
najmniejszy ruch.
Nadal byłam w sukience z wczoraj, co
przypomniało mi, że nie pamiętam jak dostałam się do sypialni. Przymknęłam
oczy, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego wieczoru, ale moja
pamięć kończyła się na kolejnym kieliszku miodu pitnego z Roxanne. Następnie
czarna dziura i jakieś przebłyski. Lily. Rose. Roxy. Al.
Albus. Czy ja z nim rozmawiałam? Co
beznadziejnie głupiego zrobiłam? Jęknęłam, usilnie próbując przypomnieć sobie
coś więcej niż tylko jego zszokowaną minę w stylu przyłapanego na masturbacji
piętnastolatka. Nic z tego. Przebrałam się szybko i spróbowałam doprowadzić się
do porządku. Kiedy nie przyniosło to żadnego efektu, po prostu dałam sobie
spokój. Moje włosy i tak były konsystencji siana.
Na boso zeszłam na dół, gdzie
obsługa hotelu sprzątała po naszych wczorajszych ekscesach. Nie wiem dlaczego
niemal całe ściany wybrudzone zostały jedzeniem, a kryształowy żyrandol leżał w
szczątkach na podłodze. Ozdobna, jedwabna tapeta gdzieniegdzie była pozdzierana.
Sala balowa wyglądała jak po dzikich wojnach. Tak to jest jak się zaprasza
elitę tego kraju na imprezę.
- Znajdę tu
jakieś jedzenie? – zapytałam niskiego domowego skrzata, który na dźwięk mojego
głosu podskoczył przestraszony.
- W kuchni,
psze pani. Kierek panią zaprowadzi, psze pani.
- Kierek niech
spierdala – warknęłam i z dumą ruszyłam we wskazanym kierunku. Nie lubiłam
skrzatów domowych i nie rozumiałam ludzi, którzy się z nimi zadawali. To byli
służący. Od najdawniejszych czasów. Na dodatek oni to uwielbiali, a ktoś
(czytaj: Weasley), zrobił z nich ofiary, którym nagle powinniśmy okazywać
szacunek. O nie. Nie w zacnej i szanowanej rodzinie Grey’ów.
Zamaszyście otworzyłam białe drzwi i
natychmiast zamarłam, kiedy moje spojrzenie spotkało się z przerażająco
zielonymi, szatańskimi tęczówkami. Na moje nieszczęście nie odzyskałam
możliwości ruchu na tyle szybko by powstrzymać powracające na swoje miejsce
drewno. Następne co poczułam to otępiający ból w głowie.
- Nosz kurwa! –
warknęłam, podnosząc się z podłogi, udając, że nie słyszę złośliwego rechotu
Pottera. – Za każdym razem, gdy cię widzę, dzieje się coś złego – mruknęłam w
jego stronę, a on nagle jakby się zmieszał.
- To mój
specjalny dar: niosę nieszczęście.
- Nie
pochlebiaj sobie. Daleko ci do Lorda V.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w
siebie bez słowa, co było naprawdę dość dziwne. W końcu chłopak wyciągnął coś z
kieszeni i rzucił tym w moją stronę, a ja przezornie krzyknęłam i odskoczyłam
jak najdalej. Tyle lat znajomości nauczyło mnie podstawowych zasad przeżycia.
- Merlinie,
uspokój się. To tylko eliksir na kaca.
Zerknęłam na toczącą się po podłodze
fiolkę i faktycznie, rozpoznałam płyn, który tak często ratował mi życie.
Skinęłam mu głową, co było naprawdę najwyższą formą wdzięczności jaką mogłam mu
okazać. Jeden łyk życiodajnego napoju wystarczył, by poczuć się o niebo lepiej.
- Pamiętasz coś
z wczoraj? – mruknął Potter, pozornie nonszalancko, ale wychwyciłam w tym jakąś
złośliwą nutę. Zmrużyłam oczy.
- Czy my
wczoraj rozmawialiśmy?
Przez chwilę zastanawiał się nad
odpowiedzią, ale w końcu lekko skinął głową.
- Można to tak
nazwać.
- Powiedziałam
coś głupiego?
Teraz byłam już pewna, że stało się
coś złego. Na ustach chłopaka pojawił się okropny, szyderczy oraz pełny
satysfakcji uśmiech i widziałam, że po prostu umiera w środku, aby mnie
wyśmiać. A jednak powstrzymał się, doskonale zdając sobie sprawę, że niewiedza
będzie dla mnie gorsza od świadomości co zrobiłam.
- Było bardzo
interesująco – poklepał mnie po głowie i lekkim krokiem wyminął, rechocząc
drwiąco.
Przez chwilę stałam jak
sparaliżowana, po raz kolejny próbując sobie przypomnieć co się tam kurde
wczoraj stało. CO JA MU POWIEDZIAŁAM?!
[Al]
Wyszedłem z kuchni, nie mogąc
powstrzymać złośliwego uśmiechu. Wiedziałem, że Carrie nie będzie nic pamiętać
i odczuwałem z tego powodu pewną satysfakcję. Miałem przewagę. I to jaką! Gray
praktycznie wyznała, że ma do mnie słabość. Tylko na ile? Doskonale wiedziałem,
że na trzeźwo czuje do mnie pogardę i obrzydzenie, a jednak...Czyżby mój
„związek” z Zo spowodował u niej nie tyle złość ile...zazdrość? Och, to zbyt
dobre by było prawdziwe.
Kiedy wszedłem do swojego pokoju, Zo
siedziała na łóżku i pakowała swój niewielki bagaż.
- Zastanawiałam
się, gdzie się pałętasz.
Uroczo. Wzruszyłem ramionami, jakoś
nie czując potrzeby zwierzania jej się z rozmowy z Gray. Dziewczyna zniknęła w
ogromnej i bogato zdobionej łazience, aby odświeżyć się przed powrotem do zamku
(ta wanna miała chyba z dwadzieścia funkcji!) a ja opadłem na miękki, złoty fotel
stojący przy kominku. Zamknąłem oczy i spróbowałem się zrelaksować. Moja głowa,
mimo wypicia eliksiru na kaca, i tak pulsowała bólem.
- No cześć!
Podskoczyłem gwałtownie na dźwięk
głosu mojego najlepszego przyjaciela, który dobiegł znikąd. Rozejrzałem się po
pokoju, ale nigdzie nie dostrzegłem charakterystycznej lokowanej, blond
czupryny.
- Na dole.
Kominek.
Między płomieniami widoczna była
dobrze mi znana twarz, która wykrzywiała się w szerokim uśmiechu.
- Malfoy? Co ty
odwalasz?
- Nudziło mi
się i chciałem się dowiedzieć co u was. To bardzo nie ładnie, że nie dostałem
zaproszenia.
Tuż przed wyjazdem musiałem przez
kilka godzin wysłuchiwać jego oburzenia, spowodowanego faktem pominięcia go na
liście gości. Nie miałem zamiaru tego powtarzać.
- Nic się nie działo. Wyluzuj.
Co może nie było prawdą, ale hej.
Jestem ślizgonem. Nikt nie oczekuje ode mnie bycia dobrym.
- Jak mamuśka?
- Irytująca.
- Ojczulek?
- Bohater.
- James?
- Idiota.
- Czyli
wszystko po staremu – pokiwał ze zrozumieniem swoją widmową głową. – A jak twoja
lady?
- Zaskakująco
ładnie wyglądała. Nawet z włosami coś zrobiła, choć nie sądziłem, że to możliwe z tym sianem.
I w tym momencie zrozumiałem co
powiedziałem. Scor chyba też coś wyczuł, bo zmarszczył brwi i posłał mi
podejrzliwe spojrzenie.
- O kim ty mówisz?
- A o kim ty
mówisz?
- Zo ma ładne
włosy.
Ponowna przypominajka: nie taki
głupi na jakiego wygląda. Żaden ślizgon nie zostaje ślizgonem przypadkowo.
Nagle jego twarz rozjaśniła się w zrozumieniu, więc szybko postanowiłem zmienić
temat.
- Skończmy co? Jestem
zmęczony i mam ochotę jak najszybciej uciec od tej cholernej rodzinki...
- Ale Al...
- Koniec –
uciąłem, jednak doskonale wiedziałem, że przez tą małą pomyłkę nie da mi żyć.
Odwróciłem się plecami i podszedłem do barku, biorąc małą buteleczkę likieru
asfodelusowego. Dlaczego to zrobiłem? Po prostu zawsze to była Carrie. Jeśli
rozmawialiśmy o jakiejkolwiek dziewczynie: to była Grey. Zoey to nowa rzecz, do
której jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Trudno jest wyplenić dawne, złe nawyki.
- Myślisz, że
mogę ukraść te małe mydełka? – dziewczyna wyszła z łazienki, trzymając w
dłoniach niewielkie opakowania. – Mam taki pomysł, który wiąże się z Gen Barocco i jej włosami...
Chyba nie chciałem pytać. Skinąłem
za to głową, uśmiechając się do niej szeroko. Zo była śliczna, złośliwa i
bardzo ślizgońska. Przez ostatnie kilka tygodni naprawdę ją polubiłem. Miałem
szansę na coś dobrego i to na wyciągnięcie ręki. Ale jakoś nie chciałem po nią sięgnąć.
- Cześć Zoey –
zawołał ognisty Scorpius, zwracając na siebie jej uwagę. – Słyszałem, że
ślicznie wyglądałaś – posłał mi złośliwe spojrzenie, ale ja tylko upiłem
kolejny łyk likieru.
- Naprawdę?
Potter tak powiedział? Bo myślałam, że nie zauważył, nieustannie wpatrując się
w tyłek Carrie.
Z hukiem odstawiłem pustą już
butelkę na stolik i posłałem przyjaciołom mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Dacie mi
spokój? – podszedłem do Blake i zaskakując wszystkich, pocałowałem ją w czoło. –
Zbieraj się, bo nie zdążymy na świstoklik.
Dziewczyna posłała mi tajemnicze
spojrzenie, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Poklepała mnie przyjacielsko
po ramieniu i wyminęła, chwytając swoją torbę.
- Niech ci
będzie. A co do ciebie, Scor...- uśmiechnęła się tym swoim cudownym, morderczym
uśmiechem. – To przepraszam. Moja wina.
Zerknąłem na Malfoya, ale on także
spoglądał na mnie z niezrozumieniem.
- Co zrobiłaś?
– mruknąłem niepewnie, na co ona wzruszyła ramionami.
- Przekonacie
się. No już, zbieraj się. Nie zamierzam spędzić tu więcej czasu niż potrzeba.
[Zoey]
Powrót do zamku był wspaniały.
Naprawdę stęskniłam się za tymi przerażonymi pierwszakami, wpatrującymi się we
mnie z uwielbieniem czwartoklasistkami i moim własnym, miękkim, królewskim
łóżkiem. No i oczywiście za miejscem bez żadnych Potterów. No prawie żadnych:
Albus obejmował mnie władczo ramieniem, zupełnie tak jakbyśmy byli parą. Nie
wiem co sobie ubzdurał, ale Carrie wyglądała jakby zjadła kociołek pieprznych
piegusków, więc jakoś mi to nie przeszkadzało. Na dodatek ku mojej radości,
trzy rudowłose potomkini Weasleyów z niewielką domieszką innych genów,
postanowiły się zjednoczyć i widziałam w ich oczach mroczne cienie zemsty.
Byłam dumna.
Wszyscy goście z Hogwartu, skacowani
bardziej (Roxanne Weasley) lub mniej (McGonagall) pożegnali się szybko z rodziną Wybrańca i razem
dotknęliśmy świstoklika, który przeniósł nas do zamku. Starałam się wyrzucić z
pamięci obraz dyrektorki, pieszczotliwie okazującej uczucia sędziemu
Wizengamotu. Ja rozumiem, że druga młodość i te sprawy, ale to doprawdy
obrzydliwe. Zupełnie jak dwie całujące się zasuszone śliwki.
Korzystając z wolnego dnia,
postanowiłam odespać zarwaną noc i obudziłam się dopiero następnego dnia o
szóstej rano, podobnie zresztą jak większość domu Slytherina, a może nawet
szkoły. Bo ktoś krzyczał. Albo inaczej:
wydzierał się jakby go obdzierano ze skóry, przypalano żywcem i męczono
cruciatusem jednocześnie. Zerwałam się szybko i posyłając sobie zdezorientowane
spojrzenia z Carrie, wspólnie pobiegłyśmy w stronę, z której dobiegał hałas.
Jakoś się nie zdziwiłam, że kroki poprowadziły nas do dormitorium Malfoya i
Pottera, ani też absolutnie nie byłam zaskoczona widząc tego drugiego leżącego
na podłodze i rechoczącego na cały głos. Tym co wbiło mnie w ziemię, była głowa
Scora. A raczej to, czego na niej...nie było.
Malfoy był łysy.
Zakryłam usta dłonią, by nie
wybuchnąć śmiechem, ale na nic to się nie zdało. Po chwili opierałam się o
futrynę, nie mogąc ustać na nogach. Mój brzuch bolał, jednak nie byłam w stanie
tego powstrzymać. Chłopak z kolei biegał po całym pokoju i rzucał na siebie
różne zaklęcia, które nie dawały żadnego efektu. Rude się postarały. Głowa
byłego blondyna świeciła się niczym medale w Izbie Pamięci po moim ostatnim
tygodniowym szlabanie.
- Co ja mam
zrobić?! – warknął i z całej siły uderzył dłonią w drzwi szafy, które
odskoczyły, uderzyły go w ramię, a na dodatek ukazały jej wnętrze. – Co to kurwa?!
Ubrania, dosłownie każde, były
różowe. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w nie w milczeniu, a następnie
powróciliśmy do poprzednich czynności. Ja, Grey, Al i reszta zbiegowiska: do
radosnego rechotania. Malfoy: do przeklinania wszystkiego co mu przyszło na
myśl. Potter postanowił jednak się nad nim zlitować, więc podszedł do garderoby
przyjaciela i machnął kilkakrotnie różdżką. Nic z tego. Pozostały dokładnie
takie same. Czarnowłosy zmarszczył brwi i ponownie rzucił zaklęcie, ale skutek
był podobny. Westchnął.
- Zarówno to,
jak i twoje włosy...to robota Rose. Tylko ona jest taka zdolna.
Malfoy zwrócił swoje błękitne oczy
na mnie.
- To twoja
wina!
Wzruszyłam ramionami, a Carrie,
chwilowo zapominając o naszej małej wojnie, poklepała mnie po ramieniu w ramach
okazania szacunku. Al, nawet nie starając się powstrzymać chichotu, zarzucił
przyjacielowi jedną z różowych szat na plecy.
- Trzymaj,
łysolu.
Dokładnie w chwili, w której
jaskrawy materiał dotknął ciała Malfoya, nad jego głową pojawiła się niewielka
chmura, z której lunął rzęsisty deszcz, prosto na nieszczęśliwego chłopaka.
Piękne czary.
[Chloe]
Wszyscy rozmawiali o moim
zidiociałym bracie i zemście nieszczęśliwie zakochanych pannien Weasley.
Musiałam przyznać, że byłam z nich dumna. Chmurka była naprawdę fantastycznym
pomysłem, powodującym, że przez cały dzień za Scorem chodził nasz porąbany,
zgrzybiały woźny, narzekający na mokrą podłogę.
- Chloe,
proszę...odczaruj mnie – jęknął "jeszcze-nie-tak-dawno-blondyn", a ja westchnęłam przeciągle, kiedy woda
przemoczyła moje czarne botki.
- Radź sobie
sam, braciszku – mruknęłam niewzruszona po raz kolejny. Choć byłam z niego
dumna, że postanowił wykorzystać słabości rudowłosych, żałosny był fakt, że tak
łatwo cała sytuacja wypłynęła na wierzch. No i naprawdę musiałam oddać Rose to
co jej: ta magia była naprawdę fantastyczna.
- Cześć, Malfoy
– zza pleców mojego brata odezwał się głos, który od niedawna nieustannie mnie
prześladował. Przygryzłam wnętrze policzka, kiedy Alex wyminął mojego brata i
posłał mu złośliwe spojrzenie.
- Ładna pogoda
dzisiaj, co nie?
Scor zatrząsł się ze złości i
zmrużył oczy, wbijając w krukona zdenerwowane spojrzenie.
- Nie irytuj
mnie dzisiaj chłopcze, bo nie ręczę za siebie...
- Na twoim
miejscu spróbowałbym zaklęcia sonantis
tonitrui. To powinno powstrzymać deszcz.
Jego słowa wystarczyły by mój brat
natychmiast pognał do biblioteki w poszukiwaniu podanego czaru, ale ja tylko
posłałam Alexowi znudzone spojrzenie.
- Wymyśliłeś
to, prawda?
- Skądże znowu!
– oburzył się, ale sekundę później zachichotał uroczo. – Zaklęcie istnieje...Powinno
dorzucić parę błyskawic.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i
uśmiechnęłam się, jakoś nie mogąc tego powstrzymać.
- Jesteś pewny,
że nie pomylono ci przydziału? Pasowałbyś na ślizgona.
- Tiara się
zastanawiała, ale wybrałem Krukonów. Niebieski bardziej podkreśla moje oczy – mrugnął
do mnie i zapewne jakakolwiek inna dziewczyna zarumieniłaby się, przypominając
dorodną tykobulwę. Ale ja nie posiadałam serca, więc krew wolno przepływała
przez moje żyły. No i była szlachetna, błękitna. Nie zniżałam się do takich
plebejskich reakcji jak rumieniec. – Ale pogoda faktycznie jest śliczna...Masz
ochotę na spacer?
Czemu nie...Miałam czas. Wypracowanie
z zielarstwa zrzuci się na kogoś innego, a szantaż Amy Hamilton mogę
przecież przeprowadzić jutro. Lekceważąco wzruszyłam ramionami, zgadzając się
na propozycję. Bo no wiecie...ekhem...czemu nie.
Ruszyliśmy w stronę błoni, a Howell
opowiadał mi jakąś historię z transmutacji, na której za bardzo się nie
skupiałam. Przy tym chłopaku jakoś tak traciłam koncentrację i nie za bardzo wiedziałam
co się ze mną dzieje. Oczywiście Zoey, kiedy jej o tym opowiedziałam, z
radością zaśpiewała słowo „miłość”, ale szybkie i sprawne silencio załatwiło sprawę.
- Malfoy, ty
mnie w ogóle nie słuchasz – westchnął w końcu chłopak, przeczesując ciemne
włosy ręką.
- Pierdolisz
bez sensu, to tak potem jest – warknęłam, mimowolnie karcąc się w myślach za
kierunki które obierały moje refleksje.
- Szczera jak
zawsze – zaśmiał się, a potem ściągnął z szyi swój miękki szal Ravenclawu. –
Zimno ci.
Miał naprawdę ładne oczy. Była w
nich ta złośliwa iskra, a jednocześnie były naprawdę niewinne. Dokładnie jak
moje. Tylko, że zamiast błękitnego lodu, prezentowały ciemne czeliści piekieł.
- Nie
potrzebuję twojego głupiego szalika – burknęłam, ale on tylko uśmiechnął się
szeroko na moje słowa.
- Wiem. Ale
wiem też, że ci zimno. No i dobrze w nim wyglądasz.
Uśmiechnęłam się lekko, unosząc do
góry prawy kącik ust.
- Howell...Nie
mów, że ci na mnie zależy? – postarałam się by użyć jak najbardziej kpiącego
tonu, ale nawet to go nie zraziło. Pociągnął mnie tylko w stronę jeziora, byśmy
kontynuowali chwilowo przerwany spacer.
Opowiedziałam mu o szantażowaniu
Hamilton i najbliższych szatańskich planach. Parę razy pogroziłam mu bolesną
śmiercią, ale nawet się nie przejął. Po godzinie skierowaliśmy się do zamku,
coraz wyraźniej odczuwając obniżającą się temperaturę.
- Dzięki –
ściągnęłam z siebie niebiesko-brązowy szalik i wyciągnęłam go w stronę
chłopaka.
- Powinnaś go
sobie zostawić – mruknął. – Wracając do twojego pytania...- moje serce na
chwilę zamarło zaskoczone, ponieważ spodziewałam się, że ten temat już został
zakończony.
- Próbuję sobie
wmawiać, że mi nie zależy, bo...- wybuchł radosnym śmiechem. - Wybacz, ale jesteś
nieźle powalona. I wysłuchuję tych wszystkich twoich planów, jak zniszczyć
komuś życie i krzyczę na siebie w myślach, a potem...- chwycił swój kawałek
wełny i ponownie założył mi go na szyję. – Daję ci szalik, żebyś nie zmarzła. I
chcę ci pomóc w tych wszystkich knowaniach. Co ty na to Malfoy?
Zmarszczyłam brwi i posłałam mu
podejrzliwe spojrzenie.
- O co ci
chodzi, Howell? – chłopak nachylił się nieznacznie w moją stronę.
- Ty. Ja.
Partnerzy w zbrodni.
Nazywam się Chloe Malfoy i ludzie się mnie
boją. Moje hobby to szantażowanie ludzi, wymyślanie zemst i zastraszanie
starszych od siebie osób. A w wieku trzynastu lat, przyduszona do ściany przy
wejściu do Pokoju Wspólnego ślizgonów, z Alexem Howellem, irytującym krukonem,
przeżyłam swój pierwszy pocałunek w życiu.
[Carrie]
- Nie przeżywaj – westchnęłam, gdy James
po raz kolejny przeciągle jęknął.
- Dlaczego
ładne dziewczyny muszą być takie płytkie? – zapytał, a ja uderzyłam go w ramię.
- Obrażasz mnie
w tym momencie! Jestem brzydka czy płytka?
Potter chyba zorientował się, że
wpadł w zbudowaną przez samego siebie pułapkę, bo po raz kolejny trzasnął głową
w stół. Po chwili jednak podniósł się i posłał mi szeroki uśmiech.
- Ty jesteś
jedna na milion. Ale mogłabyś coś zrobić z tymi włosami.
Pokazałam mu język, jednak coś w tym
było. Moja jasna czupryna była nieokiełznana.
- No i jesteś
zajęta przez Ala...
- Idę sobie
stąd!
- Nie! Czekaj!
Nie opuszczaj mnie w cierpieniu! – chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął z
powrotem na miejsce. Z hukiem opadłam na drewnianą ławkę, a kości mojego tyłka
mocno zabolały.
- Dopiero za
chwilę zobaczysz co znaczy cierpienie – syknęłam, jednak chłopak tylko przewrócił
oczami. Znudzona, wbiłam spojrzenie w wejście do Wielkiej Sali i mechanicznie
głaskałam chłopaka po plecach. A przecież hej! To nie moja wina, że wybierał same
idiotki. Dlaczego to ja musiałam go pocieszać?
- Wiesz co,
Potter? – mruknęłam, obserwując jasnowłosą gryfonkę, wchodzącą do
pomieszczenia. – A co z Julią Hale?
Chłopak podniósł się gwałtownie i
posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
- A co z „jeśli
się z nią umówisz oderwę ci jaja i zrobię z nich pokarm dla sklątek tylnowybuchowych,
które następnie wsadzę ci w dupę”?
Och tak, mogłam tak powiedzieć. Ale
czasy się zmieniają, a ja już wolę, żeby przeleciał tę małą pannę idealną niż
gdybym miała spędzić kolejny dzień, pocieszając go po kolejnej nieudanej
randce.
- Daj spokój,
Potter. Dawno i nieprawda. Jest prefektem więc nie może być taką idiotką, na
jaką wygląda. Między nogami też raczej spełnia twoje warunki, więc czemu nie?
Naprawdę nie dziwiłam się jego
niepewnemu podejściu do sprawy. Wyczuwał podstęp, w końcu trochę już mnie znał.
- Twój uśmiech
wywołuje u mnie podejrzliwość.
- Twoja
podejrzliwość wywołuje u mnie uśmiech – odpowiedziałam znaną sentencją, a
brunet zaśmiał się cicho. Z jego złego humoru nie pozostało już nic. Pod tym
względem James był jak szczeniaczek. Przez chwilę skamlał, ale po chwili znów
był chętny do żartów i zabawy.
- Twoje
intencje nie są czyste – stwierdził, a ja nonszalancko wzruszyłam ramionami.
- Oczywiście,
że nie. Przecież mnie znasz. Potrzebuję skombinować myśloodsiewnię, a ona może
wiedzieć gdzie ją znaleźć. Gdybyś to od niej wyciągnął...
- Spróbuję –
kiwnął głową chłopak. – A raczej: załatwione, bo nie chwaląc się...jestem
dobry.
- Merlinie – uderzyłam
się otwartą dłonią w czoło. – Bez szczegółów. Po prostu to zrób.
- Po co ci
myśloodsiewnia?
- Muszę sobie o czymś przypomnieć –
rzuciłam, pozornie lekko, wbijając widelec w kolorową sałatkę, leżącą na
talerzu. Nie chciałam mu się zwierzać. Nikt nie wiedział, że rozmawiałam z
Albusem i chciałam, by tak pozostało. Przynajmniej dopóki nie dowiem się co do
cholery mu powiedziałam.
- Coś wspólnego
z moim kochanym braciszkiem? – mruknął James, wkładając do ust dużą porcję
jajecznicy. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Udław się.
- Widzę, że jak
zawsze urocza –główny temat naszej rozmowy, jakby zmaterializował się tuż za
naszymi plecami. – Ostatnio zbyt często widzę was w swoim towarzystwie.
Powinienem się bać? – powędrował spojrzeniem ode mnie, do starszego Pottera, a
następnie ponownie do mnie.
- I to bardzo –
mruknęłam, wstając z miejsca, a Albus uśmiechnął się szeroko i ruszył w
kierunku siedzącego na drugim końcu stołu, nadal łysego Scorpiusa. Mimowolnie
odwróciłam za nim wzrok i zaskoczona zauważyłam, że on zrobił dokładnie to
samo. Nasze spojrzenia na chwilę się zetknęły, a potem...bez słowa odwróciliśmy
się i odeszliśmy, każdy w swoją stronę.
***
Bo nie mam czasu, ale niektórym z was ŚK naprawdę się podoba.
No więc jest.
Dziękuję Constance Jagger i Ginger za kopanie mnie w tyłek. Uwielbiam was ;)