sobota, 20 czerwca 2015

dziewięć: urodziny

[Zoey]

            - Zaraz mu przywalę.
Scorpius zacisnął dłoń na nożu, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam. Nie wyglądało to najlepiej. W jego oczach błyszczały jakieś szaleńcze iskry, kiedy tak wpatrywał się w drugi koniec stołu.
- Jak dla mnie wyglądają uroczo – uśmiechnęłam się złośliwie, obserwując jak jego twarz robi się coraz bardziej czerwona. – Młoda miłość...
- To nie jest miłość! – zawołał i uderzył pięścią w blat, aż srebrne sztućce podskoczyły do góry. Zerknęłam w stronę powodu jego zdenerwowania i z trudem powstrzymałam śmiech.
            Chloe Malfoy nachylała się nad jakimiś notatkami i Voldemort mi świadkiem, że nie chciałam wiedzieć czego one dotyczyły. Prawdopodobnie był to przepis na jakiś nowy śmiercionośny eliksir albo badania nad czwartym zaklęciem niewybaczalnym. Obok niej siedział Alex Howell, znudzony zerkając jej przez ramię, od czasu do czasu coś wtrącając. Warto wspomnieć, że każde jego słowo było karane morderczym spojrzeniem, lub bolesnym uderzeniem.
- Z nim jest coś nie tak – warknął blondyn, nadal nie odrywając wzroku od swojej młodszej siostry.
- Pomijając już, że dobrowolnie spędza czas z Chloe – wzruszyłam ramionami. – Wydaje się całkiem normalny.
            Albus podniósł wzrok znad „Proroka Codziennego” i nie musiał nic mówić, bym wiedziała co myśli: „ty tak na serio?” Ostatnio spędziliśmy z sobą tyle czasu, że naprawdę zdążyłam go poznać i wcale mi się to nie podobało.
            Zacznijmy od tego, że to całkowicie beznadziejne. Gardziłam nim, nie trawiłam go przez sześć lat, a teraz nagle jadam z nim wszystkie posiłki, siadam w ławce na lekcjach i wałęsam po nocy. To nie było normalne i naprawdę do tego nie przywykłam.
            No i im bardziej się do niego zbliżałam, tym bardziej dostrzegałam jak popieprzony był. Nawet dla mnie, a przecież od dziecka marzyłam o przejęciu władzy nad światem (nie wspominając już faktu, że na ósme urodziny zażyczyłam sobie wycieczki do Domu Riddle’ów w Little Hangleton). Był bardzo pewny siebie, pozerski i egocentryczny. Miał ogromny bałagan w sypialni i wyjebane dosłownie na wszystko. Uwielbiał tłumaczyć się że „przecież jest dzieckiem Harry’ego Pottera”, choć nienawidził kiedy ktoś patrzył na niego przez pryzmat ojca. FAK DE LODŻIK.
            A najgorszą jego cechą było nieustanne obrażanie Carrie. Wysłuchiwanie przynajmniej przez kilka godzin dziennie jak to jej nie znosi, naprawdę mnie irytowało. Ale starałam się to zrozumieć. Przez ostatnie sześć lat ich egzystencja była uzależniona od siebie nawzajem.
            No i to nie tak, żeby mi zależało. Bo nie. Musiałby zrobić coś o wiele, wiele więcej niż te swoje oczka zranionego Bambi, żeby choćby sprawdzić czy mam serce. Nie mówiąc już o próbie jego odmrożenia i zmuszenia do działania. Prawdopodobnie istnienie tego organu w moim przypadku będzie możliwe jedynie podczas sekcji zwłok, kiedy w końcu jakiemuś frajerowi uda się mnie trzasnąć Avadą.
- Ona jest nieszczęśliwa! Zobaczcie! Spójrzcie jaką ma nieszczęśliwą minę! – warknął Scorpius, całkowicie poświęcając się roli nadopiekuńczego starszego brata.
- To nie żadna „nieszczęśliwa mina” – Al przewrócił oczami z nonszalancją. – To jej twarz.
            Prychnęłam śmiechem, ale natychmiast upozorowałam kaszel, żeby Potter sobie nie pomyślał, że mnie bawi. Już w ogóle mu się w dupie poprzewraca.
            A jak już o tym mowa...Carrie przeszła obok mnie nosem niemal smarując po suficie, całkowicie mnie ignorując. Zacisnęłam dłonie w pięści, obserwując jak samotnie zasiada klika metrów od nas i wbija wzrok w owsiankę. Której nienawidzi. Jak widać świat stanął na głowie. Westchnęłam cierpiętniczo, a Al chwycił moją rękę. On też patrzył na Grey.
- Kiedyś jej przejdzie – wzruszył lekko ramionami, ale nadal nie odwrócił wzroku. Mogłabym się poczuć urażona, ale wiedziałam, że tak to jest. Może nawet mnie polubił przez ostatni czas, w końcu wszyscy mnie kochali, jednak jego celem zawsze i na zawsze pozostawała Carrie.
- Idę do niej.
            Potter posłał mi zaskoczone spojrzenie, ale ja zawzięłam się w sobie i ruszyłam do przyjaciółki.
- Smacznego, Gray – stanęłam naprzeciwko, kładąc ręce na biodrach.
- Wrócił ci rozum do głowy? – sarknęła, ale ja nie miałam na to ani czasu, ani ochoty.
- A postanowiłaś mnie już przeprosić? – warknęłam w odpowiedzi, przez co dziewczyna zachłysnęła się przełykaną owsianką. Prawdopodobnie nawet nie znała tego słowa, nie mówiąc już o wypowiedzeniu go do kogokolwiek.
- No chyba sobie żartujesz!
- Mniejsza z tym, nie chodzi o mnie – machnęłam ręką, ignorując jej buntowniczą postawę. Posłała mi pytające spojrzenie, więc uśmiechnęłam się tajemniczo. – Powinnyśmy pogadać z Chloe.
- Po co mam z własnej i nieprzymuszonej woli iść do tego Szatana? – oparła brodę na dłoniach, przyjmując najbardziej niewinny i pozorny wyraz twarzy jaki mogła.
- Ponieważ oprócz cząstki Lorda V. ma też cząstkę trzynastoletniej dziewczynki. I właśnie po raz pierwszy zainteresowała się chłopakiem.
            Mimo wszystkiego, ślizgoni trzymali się razem. Nawet bardziej niż gryfoni. Było mało osób, które nas tolerowały. A jeśli już istniały, to z pewnością były mieszkańcami naszego domu. I choć nie było tego widać, to w ciężkich sytuacjach mogliśmy na siebie liczyć.
- Malfoy interesuje się tym biednym krukonem? Przed chwilą wetknęła mu różdżkę w oko – blondynka powątpiewała moim słowom, jednak wiedziałam jak ją uciszyć.
- A co ty niby zrobiłaś Albusowi w trzeciej klasie? I zobacz gdzie teraz jesteśmy. Jesteś tak cholernie o niego zazdrosna, że nie potrafisz sobie z tym poradzić i nie odzywasz się nawet do mnie.
            Mówiłam lekkim tonem i z każdym kolejnym słowem obserwowałam jak coraz bardziej blednie. W końcu zmarszczyła brwi, ale straciła coś z tej buńczuczności, którą zazwyczaj się cechowała.
- Nie jestem zazdrosna o Pottera. Martwię się o ciebie.
            Naprawdę nie mam pojęcia kogo próbowała przekonać. Królowa Kłamców przez trzy lata z rzędu, teraz po raz pierwszy nie dała rady sprzeciwić się prawdzie. Ale oczywiście sama jeszcze o tym nie wiedziała.
- Dobra, zbieraj się. Idziemy do Młodej.
            Carrie, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu milcząca, posłusznie zebrała rzeczy i ruszyła za mną w kierunku Malfoy.

[Chloe]

            Dwie siódmoklasistki zaciągnęły mnie do swojego dormitorium i posadziły na łóżku Gray. Natychmiast poznałam, że to ona jest właścicielką, ponieważ tylko ona mogła mieć na nim taki syf.
- Czego? – zapytałam władczym tonem, zakładając nogę na nogę. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, aż w końcu odezwała się Zoe, która zadając się z Alem i Scorem nabrała nowej pewności siebie. Widać odcięcie się od Carrie było dla niej dobrym posunięciem. Gorzej z blondynką, bo straciła swoją pomagierkę.
- Alex Howell.
            Zacisnęłam dłonie na prześcieradle, ale natychmiast je puściłam, nie chcąc wiedzieć, co się mogło na nim dziać. Albus pamiętał, że mimo wszystko byłam jeszcze młoda i niewinna, więc udało mu się być delikatnym w swoich zeznaniach. Ale i tak wiedziałam sporo o jego schadzkach z blondynką, a wręcz, po raz pierwszy w życiu, więcej niż chciałam.
- Co z nim?
- Opowiadaj! – wbiły we mnie rozpalone spojrzenia, ciekawe moich zwierzeń. Westchnęłam cierpiętniczo, w sumie nie mając nic do powiedzenia.
- Jest irytujący – przyznałam. To była jedna z tych rzeczy, których byłam pewna. Ślizgonek to jednak nie zadowoliło, bo tylko wymieniły znudzone spojrzenia.
- Mów jak wasza randka...- jęknęła Carrie i nie dopuściła mnie do głosu. – To nie było spotkanie biznesowe!
            Miałam ochotę spetryfikować je, a potem spokojnie przejść nad ich ciałami i wyjść z dormitorium.
- Poszliśmy na błonia. Pokłóciliśmy się. Wrzuciłam go do jeziora – mówiłam dokładnie takim samym tonem, jak gdybym czytała podręcznik od historii magii. – Jakoś wylazł, więc wrzuciłam go jeszcze raz. A potem kretyn wrzucił mnie. No to powiesiłam go do góry nogami i sobie poszłam.
            Zoe wyglądała na skonfundowaną, a Carrie zaciskała usta i miałam wrażenie, że powstrzymywała śmiech. Posłałam jej mroczne spojrzenie, więc natychmiast spoważniała.
- I to...tyle?
- Powiedział, że świetnie się bawił – wzruszyłam ramionami, przypominając sobie przemokniętą do suchej nitki postać chłopaka, który szeroko uśmiechał się wypowiadając te słowa. Właśnie w tej sekundzie zaczęłam utwierdziłam się w przekonaniu, że z nim jest coś bardzo nie tak.
- No to chyba...dobrze – obie walczyły z rozbawieniem, więc postanowiłam zepsuć im tą radosną atmosferę. Co za dużo, to nie zdrowo.
- A jak tam wasze przygotowania do zlotu Potterów?
            Tak jak przypuszczałam wesołość ulotniła się w trybie natychmiastowym, a dziewczyny zmierzyły się niechętnymi spojrzeniami. Mogłam tylko uśmiechać się niewinnie, ale z satysfakcją.
- Idealnie – Zo dumnie uniosła głowę do góry. – Al strasznie się cieszy, że z nim jadę. Stwierdził, że beze mnie by tam nie przeżył...
            Oczy Carrie pociemniały, ale nic nie powiedziała. Nie miała na to argumentu. Obserwowanie jak ziemia osuwa się naszej ślizgońskiej królowej spod nóg było najlepszą rozrywką jaką mogłam sobie wyobrazić. Powinnam jej współczuć, bo przecież wszystko co kiedykolwiek znała i posiadała teraz całkowicie wymknęło jej się z rąk i trudno było jej się odnaleźć w nowej sytuacji. Ale zdecydowanie za dobrze się bawiłam.
- Właśnie miałam iść do Jamesa – mruknęła. – Podobno ma dla mnie sukienkę – skrzywiła się malowniczo i odwróciła na pięcie. Chciała uciec i cóż...nawet moje niebijące serce nie było na tyle okrutne by ją zatrzymać.
- Ładnie rozegrane, Blake – skinęłam Zo głową, a ona ukłoniła się teatralnie i zachichotała.
- To dopiero początek, punkt kulminacyjny będzie miał miejsce na urodzinach.

[Carrie]

            - Nie włożę tego – warknęłam do Pottera, który z uśmiechem wpatrywał się w lewitujący skrawek materiału. Jego mina trochę zrzedła, ale nie stracił rezonu.
- Dlaczego?
- Bo to jest takie... Nie w moim stylu.
            Sukienka może i była ładna, ale po pierwsze: o wiele za krótka, nawet jak dla mnie, a po drugie: jasne kolory nie pasowały do mojej czarnej duszy.
- Cóż, możesz w ogóle tam nie jechać – prychnął chłopak, rzucając się na swoje łóżko. – To przecież nie tak, żeby to był twój pomysł.
            Warknęłam, co wywołało kolejny uśmiech na jego twarzy.
- Wymsknęło mi się, jasne? – zmrużyłam oczy w wąskie szparki. Gryfon pokiwał głową.
- Więc...Ktoś cię już uświadomił? – położył się na boku i oparł na ramieniu, a mi natychmiast skojarzyła się scena z tego mugolskiego filmu o tonącym statku. „Narysuj mnie jak jedną z twoich francuskich dziewczyn”. Powstrzymałam jednak śmiech, wiedząc, że wchodzimy na grząski grunt.
- W jakiej sprawie?
- Twojej zazdrości.
            Nachyliłam się do jego kufra i nie zwracając uwagi na oburzoną minę chłopaka, zaczęłam go przeszukiwać. Kiedy w końcu znalazłam to, czego chciałam, na kolanach przeszłam pod jego łóżko, by oprzeć się o nie plecami.
- Zo zasugerowała coś dziwnego – mruknęłam, kombinując przy otwarciu butelki Odgena.
- Mianowicie?...Wiesz, wygodniej by ci było na łóżku – James wziął ode mnie napój i sam go odbezpieczył, widząc, jak bardzo trzęsły się moje ręce. 
- Nie wątpię, że chciałbyś mnie w nim widzieć – odchyliłam głowę, po to by zauważył jak do niego mrugam. – I z pewnością byłbyś zadowolony! – z powątpieniem pokiwał głową, za co zresztą oberwał  poduszką. – Zo stwierdziła dzisiaj, że jestem zazdrosna o Albusa!
            James wybuchł głośnym śmiechem.
- Mądra dziewczyna! – pokiwał z uznaniem głową. – I co ty na to?
            Wzruszyłam ramionami.
- Nic. Tylko winny się tłumaczy.
            Chłopak spojrzał na mnie jak na idiotkę, ale nic nie powiedział. Miał świadomość, że nie warto ze mną dyskutować. Nie miałam pojęcia dlaczego wszyscy się tak uwzięli. Między mną i Albusem nie było żadnych romantycznych uczuć. Szczerze mówiąc, wątpiłam czy w którymś z nas są jakiekolwiek ludzkie uczucia. To po prostu nie było to. Ale irytowało mnie jak nie zwracał na mnie uwagi. Nawet bardziej niż kiedy zwracał na mnie uwagę. Być może był to po prostu jego talent: doprowadzanie mnie do szaleństwa.
- Mów co chcesz, ale my wiemy swoje. Alrrie żyje.
            Wytrzeszczyłam oczy, niedowierzając temu co usłyszałam.
- Co żyje?!
- Alrrie. No wiesz, połączenie waszych imion. Dopuszczalną nazwą jest jeszcze Carbus, ale to brzmi jak mugolski środek transportu – James widocznie dobrze się bawił, a ja poprawiłam się w myślach: WSZYSCY Potterowie mieli talent do irytowania mnie.
- Twoja głupota jest wrodzona, czy brałeś jakieś korepetycje? – pokręciłam z niedowierzaniem głową. Upiłam łyk whisky, żeby zapomnieć o tym co oznajmił, jednak za późno. To co zobaczone, nie zostanie odpatrzone, a to co powiedziane, nie zostanie odsłyszane.
- Naturalna zdolność – skromnie wzruszył ramionami i zmierzwił moje włosy. – Wyluzuj. Mam coś co poprawi ci humor.
            Wątpiłam w to, ale chłopak całkowicie mnie zaskoczył, kiedy machnął różdżką, a z jego kufra wyleciała przepiękna, długa czarna sukienka. Miała odkryte plecy i delikatny tren i była wręcz idealna. Po raz pierwszy w życiu miałam ochotę zachować się jak typowa puchonka i wyrazić swój zachwyt piskami i ultradźwiękami, jednak pozostałam sobą, więc tylko uniosłam brew do góry.
- Co to jest?
- Tamta to stary łachman Lily. Chciałem cię tylko zirytować. To jest poprawna sukienka.
            Wpatrywałam się w niego zaskoczona i powoli kiwnęłam głową. To największe podziękowanie, jakie można było ode mnie otrzymać i chłopak był tego świadomy.
- Ładna – mruknęłam, choć to słowo nie oddawało tego co czułam, a James zaśmiał się głośno i mimo mojej niechęci mocno mnie przytulił. Natychmiast jednak odskoczył jak oparzony, czując moją różdżkę wbijającą się w jego...wrażliwe miejsce.
- Jeżeli Albusowi nie stanie na twój widok to...- machnęłam różdżką i chłopak umilkł. Oburzony zaczął pokazywać mi coś na migi, ale zignorowałam go i chwytając sukienkę, opuściłam jego dormitorium. Czas zacząć bal!

            Rodzina Jamesa i Albusa była duża, ponieważ nie składała się tylko z odłamu Potterowskiego i Weasleyowskiego. Jej członkami byli wszyscy, którzy dawniej walczyli przeciwko Lordowi V., ich rodziny, pół ministerstwa, wszyscy nauczyciele z Hogwartu (przez co nie było problemu ze zwolnieniem nas ze szkoły) i chyba połowa aurorów z całego świata. Przerażona obserwowałam tłum ludzi w ogromnej sali balowej i mimowolnie zacisnęłam dłoń na ramieniu Jamesa.
- Więcej was nie było? – warknęłam, śledząc tłum, próbując znaleźć kogoś znajomego wśród obcych twarzy. Potter wzruszył ramionami, jakby dla niego było to całkowicie normalne.
- Przynajmniej nikt nie zauważył naszego spóźnienia. Chodź, znajdziemy trochę rodzinki.
            Spóźniliśmy się pół godziny, ponieważ chłopak nie mógł ułożyć włosów. No naprawdę, gorzej niż ja. A przyznam się, że wyglądałam naprawdę świetnie i poświęciłam trochę czasu na swój wizerunek. Zbliżyliśmy się do starszej kobiety o rudo-siwych włosach i natychmiast zorientowałam się, że oto poznam seniorkę rodu, słynną Molly Weasley, która wdała się w romans z Belzebubem, przez co teraz musiałam użerać się z tą szatańską rodziną. 
- Cześć, babciu! Wszystkiego najlepszego! – James nachylił się i złożył soczysty pocałunek na pomarszczonym policzku kobiety. Ta uśmiechnęła się szeroko i przyciągnęła go do mocnego uścisku.
- James! Kochanie! Jakiś ty chudziutki! A to pewnie twoja dziewczyna!
            Posłałam jej nieprzyjemne spojrzenie, nie martwiąc się wrażeniem jakie wywrę. Chłopak z kolei zaśmiał się głośno i mocno, aż musiał otrzeć sobie łzy, które pojawiły się w jego oczach.
- Nic z tych rzeczy. Carrie to tylko przyjaciółka. Może jestem idiotą, ale nie jestem głupi.
            Zdzieliłam go z łokcia w brzuch, aż musiał wziąć oddech i uśmiechnęłam się uroczo do Molly.
- Mam lepszy gust, niż pani wnuk.
- No...- mruknął, masując miejsce, w które go uderzyłam. – Drugi wnuk.
            Warknęłam i zmierzyliśmy się zirytowanymi spojrzeniami, a kobieta zaśmiała się głośno.
- Och, jesteście tacy uroczy! Przeuroczy! James, znajdź swojej dziewczynie coś do picia i przedstaw ją wszystkim! Roxanne chyba tam siedzi...- wskazała na ciemnowłosą mulatkę, powoli sączącą kolorowego drinka.
            Korzystając z przyzwolenia na odejście, szybko uciekliśmy, orientując się, że i tak pozostanę już dziewczyną Jamesa. Westchnęłam przeciągle.
- No nie wierzę! Carrie Gray! – prawdopodobnie to nie był pierwszy napój Roxanne, która wyglądała zdzirowato, nawet jak na nią. – Przegrałaś jakiś zakład, czy straciłaś dumę?
- A ty już się upiłaś, czy zazwyczaj zachowujesz się jak suka? – uniosłam brew do góry, odpowiadając na jej zaczepkę. Ta zaśmiała się i objęła mnie opalonym ramieniem.
- Kochanie, mogę  jedynie uczyć się od najlepszej, czyli ciebie! – zachichotała z własnego żartu, a ja łaskawie skinęłam głową.
- Nigdy mnie nie dogonisz, ale możesz próbować. Naśladownictwo to najwyższa forma uznania.
            Brunetka pokiwała nieprzytomnie głową i prawdopodobnie wiele nie zrozumiała, ale przytuliła mnie mocno.
- Jesteś fajna!
            Zdecydowanie za wielu członków tej popieprzonej rodziny mnie lubiło. Miałam się trzymać od nich z daleka, a coraz więcej z nich wpuszczałam do swojego życia. Potrzebowałam drinka. James, jakby czytając w moich myślach, pojawił się z trzema szklankami i butelką alkoholu. Rozlał każdemu z nas po równo i na trzy, wspólnie je opróżniliśmy.
- Upijmy się! – jęknęła Roxanne, a ja zaśmiałam się głośno. Nawet się rozluźniłam, choć myślałam, że nigdy nie stanie się to przy Potterach, jednak chwilę później dostrzegłam Albusa, który obejmował Zo ramieniem i cała lekkość jaką czułam natychmiast odpłynęła. Zmarszczyłam czoło, wpatrując się w parę, która zdawała się nie dostrzegać niczego wokół. Weasley podsunęła mi szklankę ze współczującym spojrzeniem.
- Pij – mruknęła, a ja w sumie nie wiem co było gorsze: paląca whisky w gardle, czy jej litość.
- To nie jest tak jak myślisz – wzruszyłam ramionami, a ona zrobiła to samo.
- Wiesz, że wróci. Oni zawsze wracają.
            Było to tak proste, że aż się zaśmiałam. Zerknęłam na Jamesa, który z niedowierzaniem i strachem wpatrywał się we mnie i swoją kuzynkę.
- O nie – jęknął, zakrywając oczy dłonią. – Nie możecie się dogadywać. Ty jesteś Weasley! – wskazał na Roxanne, a następnie na mnie. – A ty Gray!
- A ty Potter, więc nie pierdol, bo mnie irytujesz – podałam mu napełnioną szklankę. Rzuciłam okiem w stronę Albusa i z satysfakcją zauważyłam, że wpatruje się prosto we mnie. Posłałam mu przesłodzony uśmiech i uniosłam dłoń do góry. – Pijemy!

[Al]

            Nie wierzyłem, że Carrie naprawdę przyjedzie z moim bratem. To było...zbyt dziwne. Ona wśród tylu Weasleyów. A teraz stała tam, pijąc z Roxy i Jamesem, wyglądając absurdalnie dobrze.
            Jej zwykle sianowate włosy zostały w jakiś sposób przygładzone i upięte, co nie wyglądało źle, zwłaszcza jak na nią. Sukienka była mniej zdzirowata niż zazwyczaj i eksponowała to co posiadała każda ślizgonka: klasę i szlachetne geny. Nie wyglądała jak ona.
- Nieźle, prawda? – uśmiechnęła się Zo, również wpatrując się w przyjaciółkę. Wzruszyłem ramionami. To, że pomalujesz sklątkę tylnowybuchową na różowo, nie znaczy, że przestanie być irytująca i nie spali ci ubrania.
- Za to ty wyglądasz ślicznie – posłałem swojej partnerce zniewalający uśmiech, który zazwyczaj skutecznie działał na kobiety. Nawet nie kłamałem. Blake wyglądała naprawdę ładnie w gładko wyprostowanych włosach i szmaragdowej sukience. Nie miałem pojęcia, dlaczego to Gray, a nie ona, została nieoficjalną królową Slytherinu.
- No wiem – wzruszyła ramionami. Przez chwilę obserwowaliśmy ludzi dookoła nas i musiałem przyznać, że mój wzrok mimowolnie powracał do tamtej trójki urządzającej sobie libację alkoholową. To nie mogło skończyć się dobrze. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, a kiedy odwróciłem się do tyłu, niemal zszedłem na zawał.
- Cześć Zoey, miło mi cię poznać – moja matka, jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się drapieżnie i wyciągnęła dłoń w stronę mojej partnerki. – Jestem Ginevra Potter.
            Planowałem zapaść się pod ziemię i najchętniej pociągnąć rodzicielkę za sobą.
- Nie wiedziałam, że Al ma taką ładną dziewczynę! W ogóle nie wiedziałam, że ma dziewczynę. Szczerze mówiąc, myślałam, że lada dzień wyjawi nam swój związek ze Scorpiusem...Ale cieszę się, że nie!
            Ginny uwielbiała opowiadać wszystkim o swoich podejrzeniach co do mojej orientacji. Zoey zaśmiała się złośliwie, obserwując niezadowolenie na mojej twarzy.
- Mi również miło panią poznać.
- A na dodatek James przyszedł z dziewczyną! – rudowłosa zachowywała się podobnie, jak wtedy gdy jej drużyna wygrała Mistrzostwa Kraju w Quidditcha.
- To nie jest jego dziewczyna – zaprzeczyłem, jakoś nie wyobrażając sobie, że ta dwójka mogłaby się spotykać.
- Oczywiście, że jest! Może chodźmy do nich! Chciałabym poznać obie swoje synowe! – wiedziałem, że mama się cieszyła. Jej jeden syn miał siedemnaście lat, drugi szesnaście i jakoś żaden z nas jeszcze nigdy nikogo nie przyprowadził. A tutaj nagle combo i oboje wyskoczyliśmy z dwoma nieźle pochrzanionymi ślizgonkami. Chwyciła nas za nadgarstki i mimo całej mojej niechęci, zaciągnęła do stolika, przy którym ulokowali się James i Carrie. Mama po raz kolejny odwaliła szopkę w stylu „jestem Ginevra Potter”, a ja po raz pierwszy od...chyba zawsze? wymieniłem z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia. Mamę trzeba było albo upić, albo spetryfikować, zanim miała zrobić coś naprawdę głupiego.
- Nie widziałam was jeszcze tańczących! – dźgnęła mnie palcem w klatkę piersiową, z jakimś wyraźnym oskarżeniem w głosie. Nagle James podskoczył zachwycony i dałbym głowę, że nad jego głową zobaczyłem światełko, zupełnie tak jakby wpadł na pomysł. Tyle, że to był mój brat, więc ta opcja była wykluczona.
- To prawda! – zawołał, uśmiechając się szeroko do naszej mamy. – Zoey, chcesz może zatańczyć?
            Pod czujnym spojrzeniem Ginevry Potter, nie mogła odmówić, a ja natychmiast zorientowałem się co się dzieje. Cholerny James mnie wkopał.
- Albus! Musisz zatańczyć z Carrie.
            Oboje zbledliśmy i szczerze, to był najgorszy wyrok, jaki mogłem usłyszeć. Wolałbym trzy lata w Azkabanie, ale nie. Życie to szmata. Nie rozpieszcza nas. Przełknąłem więc ślinę i czując się spetryfikowany, wyciągnąłem dłoń ku blondynce. Przerażona podała mi swoją i sztywnym krokiem ruszyliśmy na parkiet. Położyłem rękę na jej tali, a ona oparła się na moim ramieniu.
- Nie lubię twojej mamy – mruknęła.
- Ja w tym momencie też nie – skinąłem głową. Kołysaliśmy się niezręcznie, nie za bardzo wiedząc co zrobić. Tańczyliśmy już wcześniej razem i szczerze, robiliśmy o wiele więcej bardziej intymnych rzeczy. Ale to było...inne. Piosenka była wolna, Zoey kręciła się gdzieś obok, moja matka czujnie nas obserwowała, a Gray wyglądała naprawdę znośnie.
- Dużo wypiłaś? – mruknąłem, próbując rozpocząć pogawędkę, na co zaśmiała się cicho.
- Nie wystarczająco dużo by z tobą rozmawiać. Daj mi trochę czasu.
            Z trudem wytrzymaliśmy do końca piosenki, a kiedy w końcu nastał, odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Odetchnąłem z ulgą, kiedy Zo pojawiła się przy moim boku. Przy niej to ja kontrolowałem sytuację.
- Teraz moja kolej – uśmiechnęła się uroczo do Gray i wyciągnęła mnie na środek parkietu.
- Zazdrosna? – mruknąłem, chociaż wiedziałem, że prędzej odnalazłbym ósmy horkruks Voldemorta (w którego istnienie nadal wierzyłem), niż Blake stałaby się zazdrosna.
- Ja nie. Ale ona będzie – dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo i stanęła na palcach, by sięgnąć do moich ust. Musnęła je delikatnie.
- Tym razem nie zwymiotujesz? – szepnąłem, a ona pokręciła głową. Traktując to jak pozwolenie, wpiłem się w jej wargi, starając się zapomnieć o wszystkim. I niemal mi się udało. Jedynie palące spojrzenie Carrie, które czułem na plecach, przeszkadzało mi w całkowitym zatraceniu się w Zo.

            - Mamy problem – przy moim boku pojawił się Fred, który jak na tą godzinę imprezy trzymał się naprawdę dobrze. Przewróciłem oczami, i odrywając swoją uwagę od Zoey, posłałem mu zirytowane spojrzenie.
- Czego?
- Roxy zgonuje, Carrie wariuje, twój brat nie ogarnia, a ja już nie daję sobie z nimi rady – wyrzucił na jednym oddechu, wskazując na krzesła stojące w kącie sali. Gray śmiała się właśnie z czegoś szaleńczo, Weasley smacznie spała na jej kolanach, a mój brat siedział jak zahipnotyzowany, wpatrzony w jeden punkt. Westchnąłem przeciągle.
- To nie jest mój problem.
- Będzie twój, jak powiem twojej matce.
            Czasami nienawidziłem swoich kuzynów, którzy zbyt dobrze wiedzieli jak mnie złamać. Nikt nie chciał zadzierać z Ginny Potter.
- Świetnie – warknąłem, wstając z miejsca i kierując się w stronę trójki alkoholików. – Zaraz wrócę – rzuciłem do Zo, ale ona tylko machnęła ręką z lekceważeniem. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że pocałunek nic nie znaczył i chciała jedynie zadrzeć z Gray. Nie mogłem mieć tego za złe, bo przecież było to dokładnie to samo, co robiłem z nią od początku roku szkolnego.
- Potter! – wybełkotała blondynka na mój widok. – Gdzie masz Zoey?
- Zostawiłem ją na chwilę samą, bo jest w zdecydowanie lepszym stanie niż ty – skrzywiłem się, czując silny zapach alkoholu. – Co robimy? – zwróciłem się do Freda, który delikatnym ruchem podnosił swoją siostrę. Jej sukienka była wybrudzona, prawdopodobnie zawartością jej żołądka, a ja musiałem odwrócić spojrzenie, żeby samemu nie zwrócić wszystkich przekąsek. Weasley jednak twardo ją trzymał. Oto prawdziwa miłość rodzeństwa.
- Zanoszę ją na górę. Ty weź Carrie. James jest na razie najmniej niebezpieczny – głową wskazał na chłopaka, który wyglądał jak zamieniony w kamień. Wzruszyłem ramionami i chwyciłem blondynkę pod ramię.
- Dawaj, Gray. Odeskortuję cię.
- Będziesz moim rycerzem w srebrnej zbroi – zachichotała, ledwo trzymając się na nogach. Zacisnąłem usta i objąłem ją w tali, starając ignorować się jej pijacki bełkot. Była wystarczająco upierdliwa na trzeźwo. – Dobrze bawisz się z Zo? Ja całuję lepiej, prawda? Ze mną miałbyś o wiele więcej zabawy – zatrzymała się i oplotła moją szyję ramionami, znacznie się przysuwając i odpinając dwa guziki od mojej wyjściowej szaty. Chwyciłem ją za nadgarstki.
- Skończyliśmy z tym, pamiętasz? – mruknąłem znudzony, a ona fuknęła rozzłoszczona. Przez chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa, więc zniecierpliwiony chwyciłem ją pod kolanami i podniosłem do góry, niczym w mugolski filmie. Tak prawdopodobnie miało pójść szybciej niż w jakikolwiek inny sposób. Jęczała coś jeszcze, ale widocznie straciła już resztki siły, bo jej słowa zamieniały się niemal w szept. Podziękowałem w myślach profesorowi od OPCM, który nauczył nas najprostszych zaklęć bez użycia różdżki i zgrabną alohomorą otworzyłem drzwi do pokoju, który został przydzielony jej i Jamesowi. Mało delikatnie rzuciłem ją na łóżko, ale przyznajmy, nie zasłużyła na nic lepszego.
- Wracasz do Zo? – powiedziała, kiedy byłem już prawie przy drzwiach. Odwróciłem się zniecierpliwiony.
- Tak. Dlaczego pytasz? Zazdrosna? – nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu. – Przecież mnie nienawidzisz – dorzuciłem kpiącym tonem i nigdy w życiu nie spodziewałbym się tego, co usłyszałem chwilę później.
- Nie nienawidzę cię.
            Zamrugałem kilkakrotnie, niedowierzając, że te słowa faktycznie wyszły z tych zgrabnych ust.
- Co?
- Nie nienawidzę cię – westchnęła po raz kolejny i ukryła twarz w poduszce. Wpatrywałem się w nią, nie do końca wiedząc jak zareagować, a potem usłyszałem w głowie triumfalne dzwony. Czy to oznaczało, że wygrałem?

[Zoey]

            Trzy rudowłose kuzynki siedziały przy stoliku, obserwując setki zakochanych par tańczących na parkiecie. Opadłam na wolne miejsce, łapiąc ich zaskoczone spojrzenia, jednak żadna z nich nie odważyła się czegoś powiedzieć.
- Cześć wariatki – posłałam im szeroki uśmiech, który nieśmiało i z lekkim strachem odwzajemniły.
- Gdzie masz Albusa? – zapytała Lily, prawdopodobnie najbardziej rozgadana z całej trójki. Machnęłam ręką, tak jakby to, że zgubiłam Pottera nic nie znaczyło. I w sumie...była to prawda.
- A wy gdzie macie partnerów?
            Dawno nie zrobiłam nic okropnego, a Malfoy naprawdę ostatnimi czasy mnie irytował. Oto trafiłam na idealną okazję by uprzykrzyć mu życie. Mógł rozmawiać ciszej o swoich małych tajemnicach.
- Mój nie dał rady przyjechać – westchnęła Rose. – Nie jesteśmy jeszcze gotowi by ujawnić nasz związek.
- No ale nam chyba się pochwalisz – starałam się zachowywać jak typowa dziewczyna, która ma ochotę na zwierzenia i pogaduszki o chłopakach i nawet nieźle mi to wychodziło. Podwyższyłam odrobinę głos i przeciągałam samogłoski, sama będąc z siebie dumna. Rose nie była pewna, ale widać bardzo chciała wyznać komuś swój sekret, ponieważ szybko wymiękła.
- Niech będzie. Ale obiecajcie, że nikomu nie powiecie i nie będziecie złe – zerknęła z powagą na nasze twarze i kiedy znalazła już potwierdzenie, którego szukała, jęknęła przeciągle. Potem nagle jej twarz się rozjaśniła w ekscytacji i wybuchła: – Chodzę ze Scorpiusem Malfoyem!
            Moja praca została wykonana. Mogłam spokojnie obserwować jak rozpoczyna się potterowsko-weasleyowska apokalipsa. To, moim skromnym zdaniem, była najlepsza część wieczoru, choć reszta zaproszonych gości zapewne miała odmienne zdanie. Uzyskałam jednak to czego pragnęłam, kiedy między rzucaniem obelgami, jedzeniem, naczyniami i zaklęciami deformującymi ciała, udało mi się wtrącić słowo ”zemsta”. Oczy rudowłosych zajaśniały blaskiem i byłam pewna jednego: Scorpius Malfoy powinien zacząć się bać.

***

Udało mi się! Napisałam to!
Kto wierzył w mój powrót?
Rozdział taki sobie, ale przynajmniej jest!
Kocham was wszystkich!

PS Odkryłam na tym blogu coś, o czym dawno zapomniałam, a mianowicie "Spis opowiadań" czyli moich pomysłów na inne dzieła. Udostępniam wam to. Wejdźcie, zobaczcie, napiszcie w komentarzu, które zapowiada się najlepiej ;)