sobota, 26 września 2015

dziesięć: partnerzy w zbrodni

[Carrie]

            Obrazy przesuwały się w mojej głowie, niczym film. Lily rzucająca zaklęciami. Ciemność. Nieprzytomna Rose pod stołem z sałatką we włosach. Ciemność. Pijana Roxy śpiewająca „Mój ty mały kociołku” do swojej różdżki. Ciemność. Zszokowana mina Albusa Pottera. Ciemność.
            O mój Merlinie. Kac.
            Uchyliłam jedno oko, ale promienie słoneczne natychmiast mnie oślepiły. Coś obok mnie produkowało dźwięki porównywalne do tych wydawanych przez druzgotki, więc z trudem przekręciłam się na drugi bok.
- Potter – szturchnęłam Jamesa jednym palcem, ale ten tylko chrapał dalej. Postanowiłam więc dźgnąć go mocniej i do tego w oko.
- Pojebało? – jęknął przez sen i odwrócił się do mnie plecami. Westchnęłam.
- Świstoklik nam ucieknie.
- Śpi, nie pierdol.
            Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie, który informował, że do powrotu do szkoły pozostała nam godzina. Prawdopodobnie powinniśmy się zbierać, ale może Potter miał rację? McGonagall nieźle wczoraj zabalowała z jednym z sędziów Wizengamotu. Mogłabym się obawiać o jej dziewictwo, ale...przecież to McGonagall. Nic się nie stanie, jeśli pojawimy się na zbiórce odrobinę później.
            Wstałam z łóżka i złośliwie ściągnęłam kołdrę z Jamesa, odrzucając ją w kąt pokoju. Nie będzie mi się tu wygodnie wylegiwał. Warknął coś niezadowolony, ale nie zdobył się nawet na najmniejszy ruch.
            Nadal byłam w sukience z wczoraj, co przypomniało mi, że nie pamiętam jak dostałam się do sypialni. Przymknęłam oczy, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego wieczoru, ale moja pamięć kończyła się na kolejnym kieliszku miodu pitnego z Roxanne. Następnie czarna dziura i jakieś przebłyski. Lily. Rose. Roxy. Al.
            Albus. Czy ja z nim rozmawiałam? Co beznadziejnie głupiego zrobiłam? Jęknęłam, usilnie próbując przypomnieć sobie coś więcej niż tylko jego zszokowaną minę w stylu przyłapanego na masturbacji piętnastolatka. Nic z tego. Przebrałam się szybko i spróbowałam doprowadzić się do porządku. Kiedy nie przyniosło to żadnego efektu, po prostu dałam sobie spokój. Moje włosy i tak były konsystencji siana.
            Na boso zeszłam na dół, gdzie obsługa hotelu sprzątała po naszych wczorajszych ekscesach. Nie wiem dlaczego niemal całe ściany wybrudzone zostały jedzeniem, a kryształowy żyrandol leżał w szczątkach na podłodze. Ozdobna, jedwabna tapeta gdzieniegdzie była pozdzierana. Sala balowa wyglądała jak po dzikich wojnach. Tak to jest jak się zaprasza elitę tego kraju na imprezę.
- Znajdę tu jakieś jedzenie? – zapytałam niskiego domowego skrzata, który na dźwięk mojego głosu podskoczył przestraszony.
- W kuchni, psze pani. Kierek panią zaprowadzi, psze pani.
- Kierek niech spierdala – warknęłam i z dumą ruszyłam we wskazanym kierunku. Nie lubiłam skrzatów domowych i nie rozumiałam ludzi, którzy się z nimi zadawali. To byli służący. Od najdawniejszych czasów. Na dodatek oni to uwielbiali, a ktoś (czytaj: Weasley), zrobił z nich ofiary, którym nagle powinniśmy okazywać szacunek. O nie. Nie w zacnej i szanowanej rodzinie Grey’ów.
            Zamaszyście otworzyłam białe drzwi i natychmiast zamarłam, kiedy moje spojrzenie spotkało się z przerażająco zielonymi, szatańskimi tęczówkami. Na moje nieszczęście nie odzyskałam możliwości ruchu na tyle szybko by powstrzymać powracające na swoje miejsce drewno. Następne co poczułam to otępiający ból w głowie.
- Nosz kurwa! – warknęłam, podnosząc się z podłogi, udając, że nie słyszę złośliwego rechotu Pottera. – Za każdym razem, gdy cię widzę, dzieje się coś złego – mruknęłam w jego stronę, a on nagle jakby się zmieszał.
- To mój specjalny dar: niosę nieszczęście.
- Nie pochlebiaj sobie. Daleko ci do Lorda V.
            Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa, co było naprawdę dość dziwne. W końcu chłopak wyciągnął coś z kieszeni i rzucił tym w moją stronę, a ja przezornie krzyknęłam i odskoczyłam jak najdalej. Tyle lat znajomości nauczyło mnie podstawowych zasad przeżycia.
- Merlinie, uspokój się. To tylko eliksir na kaca.
            Zerknęłam na toczącą się po podłodze fiolkę i faktycznie, rozpoznałam płyn, który tak często ratował mi życie. Skinęłam mu głową, co było naprawdę najwyższą formą wdzięczności jaką mogłam mu okazać. Jeden łyk życiodajnego napoju wystarczył, by poczuć się o niebo lepiej.
- Pamiętasz coś z wczoraj? – mruknął Potter, pozornie nonszalancko, ale wychwyciłam w tym jakąś złośliwą nutę. Zmrużyłam oczy.
- Czy my wczoraj rozmawialiśmy?
            Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu lekko skinął głową.
- Można to tak nazwać.
- Powiedziałam coś głupiego?
            Teraz byłam już pewna, że stało się coś złego. Na ustach chłopaka pojawił się okropny, szyderczy oraz pełny satysfakcji uśmiech i widziałam, że po prostu umiera w środku, aby mnie wyśmiać. A jednak powstrzymał się, doskonale zdając sobie sprawę, że niewiedza będzie dla mnie gorsza od świadomości co zrobiłam.
- Było bardzo interesująco – poklepał mnie po głowie i lekkim krokiem wyminął, rechocząc drwiąco.
            Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, po raz kolejny próbując sobie przypomnieć co się tam kurde wczoraj stało. CO JA MU POWIEDZIAŁAM?!

[Al]

            Wyszedłem z kuchni, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmiechu. Wiedziałem, że Carrie nie będzie nic pamiętać i odczuwałem z tego powodu pewną satysfakcję. Miałem przewagę. I to jaką! Gray praktycznie wyznała, że ma do mnie słabość. Tylko na ile? Doskonale wiedziałem, że na trzeźwo czuje do mnie pogardę i obrzydzenie, a jednak...Czyżby mój „związek” z Zo spowodował u niej nie tyle złość ile...zazdrość? Och, to zbyt dobre by było prawdziwe.
            Kiedy wszedłem do swojego pokoju, Zo siedziała na łóżku i pakowała swój niewielki bagaż.
- Zastanawiałam się, gdzie się pałętasz.
            Uroczo. Wzruszyłem ramionami, jakoś nie czując potrzeby zwierzania jej się z rozmowy z Gray. Dziewczyna zniknęła w ogromnej i bogato zdobionej łazience, aby odświeżyć się przed powrotem do zamku (ta wanna miała chyba z dwadzieścia funkcji!) a ja opadłem na miękki, złoty fotel stojący przy kominku. Zamknąłem oczy i spróbowałem się zrelaksować. Moja głowa, mimo wypicia eliksiru na kaca, i tak pulsowała bólem.
- No cześć!
            Podskoczyłem gwałtownie na dźwięk głosu mojego najlepszego przyjaciela, który dobiegł znikąd. Rozejrzałem się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegłem charakterystycznej lokowanej, blond czupryny.
- Na dole. Kominek.
            Między płomieniami widoczna była dobrze mi znana twarz, która wykrzywiała się w szerokim uśmiechu.
- Malfoy? Co ty odwalasz?
- Nudziło mi się i chciałem się dowiedzieć co u was. To bardzo nie ładnie, że nie dostałem zaproszenia.
            Tuż przed wyjazdem musiałem przez kilka godzin wysłuchiwać jego oburzenia, spowodowanego faktem pominięcia go na liście gości. Nie miałem zamiaru tego powtarzać.
- Nic się nie działo. Wyluzuj.
            Co może nie było prawdą, ale hej. Jestem ślizgonem. Nikt nie oczekuje ode mnie bycia dobrym.
- Jak mamuśka?
- Irytująca.
- Ojczulek?
- Bohater.
- James?
- Idiota.
- Czyli wszystko po staremu – pokiwał ze zrozumieniem swoją widmową głową. – A jak twoja lady?
- Zaskakująco ładnie wyglądała. Nawet z włosami coś zrobiła, choć nie sądziłem, że to możliwe z tym sianem.
            I w tym momencie zrozumiałem co powiedziałem. Scor chyba też coś wyczuł, bo zmarszczył brwi i posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
- O kim ty mówisz?
- A o kim ty mówisz?
- Zo ma ładne włosy.
            Ponowna przypominajka: nie taki głupi na jakiego wygląda. Żaden ślizgon nie zostaje ślizgonem przypadkowo. Nagle jego twarz rozjaśniła się w zrozumieniu, więc szybko postanowiłem zmienić temat.
- Skończmy co? Jestem zmęczony i mam ochotę jak najszybciej uciec od tej cholernej rodzinki...
- Ale Al...
- Koniec – uciąłem, jednak doskonale wiedziałem, że przez tą małą pomyłkę nie da mi żyć. Odwróciłem się plecami i podszedłem do barku, biorąc małą buteleczkę likieru asfodelusowego. Dlaczego to zrobiłem? Po prostu zawsze to była Carrie. Jeśli rozmawialiśmy o jakiejkolwiek dziewczynie: to była Grey. Zoey to nowa rzecz, do której jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Trudno jest wyplenić dawne, złe nawyki.
- Myślisz, że mogę ukraść te małe mydełka? – dziewczyna wyszła z łazienki, trzymając w dłoniach niewielkie opakowania. – Mam taki pomysł, który wiąże się z Gen Barocco i jej włosami...
            Chyba nie chciałem pytać. Skinąłem za to głową, uśmiechając się do niej szeroko. Zo była śliczna, złośliwa i bardzo ślizgońska. Przez ostatnie kilka tygodni naprawdę ją polubiłem. Miałem szansę na coś dobrego i to na wyciągnięcie ręki. Ale jakoś nie chciałem po nią sięgnąć.
- Cześć Zoey – zawołał ognisty Scorpius, zwracając na siebie jej uwagę. – Słyszałem, że ślicznie wyglądałaś – posłał mi złośliwe spojrzenie, ale ja tylko upiłem kolejny łyk likieru.
- Naprawdę? Potter tak powiedział? Bo myślałam, że nie zauważył, nieustannie wpatrując się w tyłek Carrie.
            Z hukiem odstawiłem pustą już butelkę na stolik i posłałem przyjaciołom mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Dacie mi spokój? – podszedłem do Blake i zaskakując wszystkich, pocałowałem ją w czoło. – Zbieraj się, bo nie zdążymy na świstoklik.
            Dziewczyna posłała mi tajemnicze spojrzenie, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu i wyminęła, chwytając swoją torbę.
- Niech ci będzie. A co do ciebie, Scor...- uśmiechnęła się tym swoim cudownym, morderczym uśmiechem. – To przepraszam. Moja wina.
            Zerknąłem na Malfoya, ale on także spoglądał na mnie z niezrozumieniem.
- Co zrobiłaś? – mruknąłem niepewnie, na co ona wzruszyła ramionami.
- Przekonacie się. No już, zbieraj się. Nie zamierzam spędzić tu więcej czasu niż potrzeba.

[Zoey]

            Powrót do zamku był wspaniały. Naprawdę stęskniłam się za tymi przerażonymi pierwszakami, wpatrującymi się we mnie z uwielbieniem czwartoklasistkami i moim własnym, miękkim, królewskim łóżkiem. No i oczywiście za miejscem bez żadnych Potterów. No prawie żadnych: Albus obejmował mnie władczo ramieniem, zupełnie tak jakbyśmy byli parą. Nie wiem co sobie ubzdurał, ale Carrie wyglądała jakby zjadła kociołek pieprznych piegusków, więc jakoś mi to nie przeszkadzało. Na dodatek ku mojej radości, trzy rudowłose potomkini Weasleyów z niewielką domieszką innych genów, postanowiły się zjednoczyć i widziałam w ich oczach mroczne cienie zemsty. Byłam dumna.
            Wszyscy goście z Hogwartu, skacowani bardziej (Roxanne Weasley) lub mniej (McGonagall) pożegnali się szybko z rodziną Wybrańca i razem dotknęliśmy świstoklika, który przeniósł nas do zamku. Starałam się wyrzucić z pamięci obraz dyrektorki, pieszczotliwie okazującej uczucia sędziemu Wizengamotu. Ja rozumiem, że druga młodość i te sprawy, ale to doprawdy obrzydliwe. Zupełnie jak dwie całujące się zasuszone śliwki.
            Korzystając z wolnego dnia, postanowiłam odespać zarwaną noc i obudziłam się dopiero następnego dnia o szóstej rano, podobnie zresztą jak większość domu Slytherina, a może nawet szkoły.  Bo ktoś krzyczał. Albo inaczej: wydzierał się jakby go obdzierano ze skóry, przypalano żywcem i męczono cruciatusem jednocześnie. Zerwałam się szybko i posyłając sobie zdezorientowane spojrzenia z Carrie, wspólnie pobiegłyśmy w stronę, z której dobiegał hałas. Jakoś się nie zdziwiłam, że kroki poprowadziły nas do dormitorium Malfoya i Pottera, ani też absolutnie nie byłam zaskoczona widząc tego drugiego leżącego na podłodze i rechoczącego na cały głos. Tym co wbiło mnie w ziemię, była głowa Scora. A raczej to, czego na niej...nie było.
            Malfoy był łysy.
            Zakryłam usta dłonią, by nie wybuchnąć śmiechem, ale na nic to się nie zdało. Po chwili opierałam się o futrynę, nie mogąc ustać na nogach. Mój brzuch bolał, jednak nie byłam w stanie tego powstrzymać. Chłopak z kolei biegał po całym pokoju i rzucał na siebie różne zaklęcia, które nie dawały żadnego efektu. Rude się postarały. Głowa byłego blondyna świeciła się niczym medale w Izbie Pamięci po moim ostatnim tygodniowym szlabanie.
- Co ja mam zrobić?! – warknął i z całej siły uderzył dłonią w drzwi szafy, które odskoczyły, uderzyły go w ramię, a na dodatek ukazały jej wnętrze. – Co to kurwa?!
            Ubrania, dosłownie każde, były różowe. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w nie w milczeniu, a następnie powróciliśmy do poprzednich czynności. Ja, Grey, Al i reszta zbiegowiska: do radosnego rechotania. Malfoy: do przeklinania wszystkiego co mu przyszło na myśl. Potter postanowił jednak się nad nim zlitować, więc podszedł do garderoby przyjaciela i machnął kilkakrotnie różdżką. Nic z tego. Pozostały dokładnie takie same. Czarnowłosy zmarszczył brwi i ponownie rzucił zaklęcie, ale skutek był podobny. Westchnął.
- Zarówno to, jak i twoje włosy...to robota Rose. Tylko ona jest taka zdolna.
            Malfoy zwrócił swoje błękitne oczy na mnie.
- To twoja wina!
            Wzruszyłam ramionami, a Carrie, chwilowo zapominając o naszej małej wojnie, poklepała mnie po ramieniu w ramach okazania szacunku. Al, nawet nie starając się powstrzymać chichotu, zarzucił przyjacielowi jedną z różowych szat na plecy.
- Trzymaj, łysolu.
            Dokładnie w chwili, w której jaskrawy materiał dotknął ciała Malfoya, nad jego głową pojawiła się niewielka chmura, z której lunął rzęsisty deszcz, prosto na nieszczęśliwego chłopaka.
            Piękne czary.

[Chloe]

            Wszyscy rozmawiali o moim zidiociałym bracie i zemście nieszczęśliwie zakochanych pannien Weasley. Musiałam przyznać, że byłam z nich dumna. Chmurka była naprawdę fantastycznym pomysłem, powodującym, że przez cały dzień za Scorem chodził nasz porąbany, zgrzybiały woźny, narzekający na mokrą podłogę.
- Chloe, proszę...odczaruj mnie – jęknął "jeszcze-nie-tak-dawno-blondyn", a ja westchnęłam przeciągle, kiedy woda przemoczyła moje czarne botki.
- Radź sobie sam, braciszku – mruknęłam niewzruszona po raz kolejny. Choć byłam z niego dumna, że postanowił wykorzystać słabości rudowłosych, żałosny był fakt, że tak łatwo cała sytuacja wypłynęła na wierzch. No i naprawdę musiałam oddać Rose to co jej: ta magia była naprawdę fantastyczna.
- Cześć, Malfoy – zza pleców mojego brata odezwał się głos, który od niedawna nieustannie mnie prześladował. Przygryzłam wnętrze policzka, kiedy Alex wyminął mojego brata i posłał mu złośliwe spojrzenie.
- Ładna pogoda dzisiaj, co nie?
            Scor zatrząsł się ze złości i zmrużył oczy, wbijając w krukona zdenerwowane spojrzenie.
- Nie irytuj mnie dzisiaj chłopcze, bo nie ręczę za siebie...
- Na twoim miejscu spróbowałbym zaklęcia sonantis tonitrui. To powinno powstrzymać deszcz.
            Jego słowa wystarczyły by mój brat natychmiast pognał do biblioteki w poszukiwaniu podanego czaru, ale ja tylko posłałam Alexowi znudzone spojrzenie.
- Wymyśliłeś to, prawda?
- Skądże znowu! – oburzył się, ale sekundę później zachichotał uroczo. – Zaklęcie istnieje...Powinno dorzucić parę błyskawic.
            Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się, jakoś nie mogąc tego powstrzymać.
- Jesteś pewny, że nie pomylono ci przydziału? Pasowałbyś na ślizgona.
- Tiara się zastanawiała, ale wybrałem Krukonów. Niebieski bardziej podkreśla moje oczy – mrugnął do mnie i zapewne jakakolwiek inna dziewczyna zarumieniłaby się, przypominając dorodną tykobulwę. Ale ja nie posiadałam serca, więc krew wolno przepływała przez moje żyły. No i była szlachetna, błękitna. Nie zniżałam się do takich plebejskich reakcji jak rumieniec. – Ale pogoda faktycznie jest śliczna...Masz ochotę na spacer?
            Czemu nie...Miałam czas. Wypracowanie z zielarstwa zrzuci się na kogoś innego, a szantaż Amy Hamilton mogę przecież przeprowadzić jutro. Lekceważąco wzruszyłam ramionami, zgadzając się na propozycję. Bo no wiecie...ekhem...czemu nie.
            Ruszyliśmy w stronę błoni, a Howell opowiadał mi jakąś historię z transmutacji, na której za bardzo się nie skupiałam. Przy tym chłopaku jakoś tak traciłam koncentrację i nie za bardzo wiedziałam co się ze mną dzieje. Oczywiście Zoey, kiedy jej o tym opowiedziałam, z radością zaśpiewała słowo „miłość”, ale szybkie i sprawne silencio załatwiło sprawę.
- Malfoy, ty mnie w ogóle nie słuchasz – westchnął w końcu chłopak, przeczesując ciemne włosy ręką.
- Pierdolisz bez sensu, to tak potem jest – warknęłam, mimowolnie karcąc się w myślach za kierunki które obierały moje refleksje.
- Szczera jak zawsze – zaśmiał się, a potem ściągnął z szyi swój miękki szal Ravenclawu. – Zimno ci.
            Miał naprawdę ładne oczy. Była w nich ta złośliwa iskra, a jednocześnie były naprawdę niewinne. Dokładnie jak moje. Tylko, że zamiast błękitnego lodu, prezentowały ciemne czeliści piekieł.
- Nie potrzebuję twojego głupiego szalika – burknęłam, ale on tylko uśmiechnął się szeroko na moje słowa.
- Wiem. Ale wiem też, że ci zimno. No i dobrze w nim wyglądasz.
            Uśmiechnęłam się lekko, unosząc do góry prawy kącik ust.
- Howell...Nie mów, że ci na mnie zależy? – postarałam się by użyć jak najbardziej kpiącego tonu, ale nawet to go nie zraziło. Pociągnął mnie tylko w stronę jeziora, byśmy kontynuowali chwilowo przerwany spacer.
            Opowiedziałam mu o szantażowaniu Hamilton i najbliższych szatańskich planach. Parę razy pogroziłam mu bolesną śmiercią, ale nawet się nie przejął. Po godzinie skierowaliśmy się do zamku, coraz wyraźniej odczuwając obniżającą się temperaturę.
- Dzięki – ściągnęłam z siebie niebiesko-brązowy szalik i wyciągnęłam go w stronę chłopaka.
- Powinnaś go sobie zostawić – mruknął. – Wracając do twojego pytania...- moje serce na chwilę zamarło zaskoczone, ponieważ spodziewałam się, że ten temat już został zakończony.
- Próbuję sobie wmawiać, że mi nie zależy, bo...- wybuchł radosnym śmiechem. - Wybacz, ale jesteś nieźle powalona. I wysłuchuję tych wszystkich twoich planów, jak zniszczyć komuś życie i krzyczę na siebie w myślach, a potem...- chwycił swój kawałek wełny i ponownie założył mi go na szyję. – Daję ci szalik, żebyś nie zmarzła. I chcę ci pomóc w tych wszystkich knowaniach. Co ty na to Malfoy?
            Zmarszczyłam brwi i posłałam mu podejrzliwe spojrzenie.
- O co ci chodzi, Howell? – chłopak nachylił się nieznacznie w moją stronę.
- Ty. Ja. Partnerzy w zbrodni.
             Nazywam się Chloe Malfoy i ludzie się mnie boją. Moje hobby to szantażowanie ludzi, wymyślanie zemst i zastraszanie starszych od siebie osób. A w wieku trzynastu lat, przyduszona do ściany przy wejściu do Pokoju Wspólnego ślizgonów, z Alexem Howellem, irytującym krukonem, przeżyłam swój pierwszy pocałunek w życiu.

[Carrie]

            - Nie przeżywaj – westchnęłam, gdy James po raz kolejny przeciągle jęknął.
- Dlaczego ładne dziewczyny muszą być takie płytkie? – zapytał, a ja uderzyłam go w ramię.
- Obrażasz mnie w tym momencie! Jestem brzydka czy płytka?
            Potter chyba zorientował się, że wpadł w zbudowaną przez samego siebie pułapkę, bo po raz kolejny trzasnął głową w stół. Po chwili jednak podniósł się i posłał mi szeroki uśmiech.
- Ty jesteś jedna na milion. Ale mogłabyś coś zrobić z tymi włosami.
            Pokazałam mu język, jednak coś w tym było. Moja jasna czupryna była nieokiełznana.
- No i jesteś zajęta przez Ala...
- Idę sobie stąd!
- Nie! Czekaj! Nie opuszczaj mnie w cierpieniu! – chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem na miejsce. Z hukiem opadłam na drewnianą ławkę, a kości mojego tyłka mocno zabolały.
- Dopiero za chwilę zobaczysz co znaczy cierpienie – syknęłam, jednak chłopak tylko przewrócił oczami. Znudzona, wbiłam spojrzenie w wejście do Wielkiej Sali i mechanicznie głaskałam chłopaka po plecach. A przecież hej! To nie moja wina, że wybierał same idiotki. Dlaczego to ja musiałam go pocieszać?
- Wiesz co, Potter? – mruknęłam, obserwując jasnowłosą gryfonkę, wchodzącą do pomieszczenia. – A co z Julią Hale?
            Chłopak podniósł się gwałtownie i posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
- A co z „jeśli się z nią umówisz oderwę ci jaja i zrobię z nich pokarm dla sklątek tylnowybuchowych, które następnie wsadzę ci w dupę”?
            Och tak, mogłam tak powiedzieć. Ale czasy się zmieniają, a ja już wolę, żeby przeleciał tę małą pannę idealną niż gdybym miała spędzić kolejny dzień, pocieszając go po kolejnej nieudanej randce.
- Daj spokój, Potter. Dawno i nieprawda. Jest prefektem więc nie może być taką idiotką, na jaką wygląda. Między nogami też raczej spełnia twoje warunki, więc czemu nie?
            Naprawdę nie dziwiłam się jego niepewnemu podejściu do sprawy. Wyczuwał podstęp, w końcu trochę już mnie znał.
- Twój uśmiech wywołuje u mnie podejrzliwość.
- Twoja podejrzliwość wywołuje u mnie uśmiech – odpowiedziałam znaną sentencją, a brunet zaśmiał się cicho. Z jego złego humoru nie pozostało już nic. Pod tym względem James był jak szczeniaczek. Przez chwilę skamlał, ale po chwili znów był chętny do żartów i zabawy.
- Twoje intencje nie są czyste – stwierdził, a ja nonszalancko wzruszyłam ramionami.
- Oczywiście, że nie. Przecież mnie znasz. Potrzebuję skombinować myśloodsiewnię, a ona może wiedzieć gdzie ją znaleźć. Gdybyś to od niej wyciągnął...
- Spróbuję – kiwnął głową chłopak. – A raczej: załatwione, bo nie chwaląc się...jestem dobry.
- Merlinie – uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. – Bez szczegółów. Po prostu to zrób.
- Po co ci myśloodsiewnia?
            - Muszę sobie o czymś przypomnieć – rzuciłam, pozornie lekko, wbijając widelec w kolorową sałatkę, leżącą na talerzu. Nie chciałam mu się zwierzać. Nikt nie wiedział, że rozmawiałam z Albusem i chciałam, by tak pozostało. Przynajmniej dopóki nie dowiem się co do cholery mu powiedziałam.
- Coś wspólnego z moim kochanym braciszkiem? – mruknął James, wkładając do ust dużą porcję jajecznicy. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Udław się.
- Widzę, że jak zawsze urocza –główny temat naszej rozmowy, jakby zmaterializował się tuż za naszymi plecami. – Ostatnio zbyt często widzę was w swoim towarzystwie. Powinienem się bać? – powędrował spojrzeniem ode mnie, do starszego Pottera, a następnie ponownie do mnie.
- I to bardzo – mruknęłam, wstając z miejsca, a Albus uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku siedzącego na drugim końcu stołu, nadal łysego Scorpiusa. Mimowolnie odwróciłam za nim wzrok i zaskoczona zauważyłam, że on zrobił dokładnie to samo. Nasze spojrzenia na chwilę się zetknęły, a potem...bez słowa odwróciliśmy się i odeszliśmy, każdy w swoją stronę. 

***

Bo nie mam czasu, ale niektórym z was ŚK naprawdę się podoba.
No więc jest.
Dziękuję Constance Jagger i Ginger za kopanie mnie w tyłek. Uwielbiam was ;)