[Carrie]
W Hogwarcie dawno nie było tak
cicho. Duchy przestały jęczeć, obrazy szeptać po kątach, pierwszaki piszczeć
jak myszy przy zamianie w kielich i nawet sowy zamknęły się w sobie, a stadko
hipogryfów Hagrida w popłochu uciekło do Zakazanego Lasu. Powodem była trójka
uczniów i nikt jakoś nie był zaskoczony, że wszyscy wyjątkowo pyskaci i ze
Slytherinu. A jednym z nich byłam ja. Tym najbardziej bezczelnym i ślizgońskim,
jakby ktoś pytał.
- Czy mogłabyś
łaskawie przestać mordować mojego brata spojrzeniem?
Zerknęłam na Jamesa kątem oka, by
zauważyć, że uśmiecha się niewinnie.
- Nie moja
wina, że robi z siebie kretyna przed całą szkołą – wzruszyłam ramionami,
przeklinając się w myślach, za zostanie przyłapaną przez starszego Pottera,
który był chyba najmniej spostrzegawczą osobą jaką znałam.
Spacerowaliśmy po błoniach, próbując
nie ugrząźć w błocie i odetchnąć trochę od wszystkiego, co wydarzyło się w
przeciągu ostatnich kilku tygodni. Odkąd Zoey i ja nie rozmawiałyśmy, chłopak
był jedyną osobą, z którą mogłam spędzić czas i nie zaryzykować przy tym utraty
życia, co tyczyło się Chloe Malfoy. Okazjonalnie gawędziłam z Roxanne, ale
wolałam trzymać się na dystans. Alkohol zbliża ludzi, jasne, ale ja wcale nie
potrzebowałam nowej przyjaciółki. Chciałam tylko odzyskać starą.
Tą samą, która teraz odbierała mi
resztki spokoju, siedząc na mokrej trawie razem z Albusem Potterem i Scorpiusem
Malfoyem. Pierwszy z nich nonszalancko przerzucił ramię przez jej barki, co
wydawało jej się nie przeszkadzać. Byłam niemal pewna, że zauważyłam pełne
satysfakcji spojrzenie, które z dala mi rzuciła. Miała wrażenie, że wygrała,
ale zapomniała o jednej rzeczy.
Ja nigdy nie przegrywałam.
- Jakiego
kretyna? – ociekający słodyczą głos Jamesa przerwał moje rozmyślania. –
Przecież tylko sobie siedzą, rozmawiają, przytulają się...Robią wszystko to, co
normalna PARA.
Wiedziałam co próbował wywołać, więc
zmrużyłam oczy i wbiłam mu różdżkę w brzuch.
- Chcesz mnie
sprowokować, ale nie ma do czego, jasne?
Przez chwilę walczył sam ze sobą, jednak
widać pozostały mu jakieś resztki instynktu samozachowawczego, bo postanowił
milczeć. Podał mi ramię, które chwyciłam, dzięki czemu łatwiej było mi utrzymać
równowagę na śliskiej trawie i pociągnął w przód. Dopiero po minucie
zorientowałam się gdzie chłopak idzie, więc spróbowałam się wyrwać, ale nic z
tego. Skurczybyk trzymał mnie mocno oraz zdecydowanie, z uśmiechem wlekąc do
tych trzech pomyłek genetycznych. No dwóch i pół. Dla Blake nadal była jeszcze
nadzieja. Pod warunkiem przeprosin, oczywiście.
Albus podniósł głowę, widocznie
zaskoczony naszym widokiem. Jego oczy były strasznie zielone i zawsze kojarzyły
mi się ze smarkami trolla.
- Czego
chcecie?
- Tak się
wybraliśmy z Blondi na spacer – James objął mnie ramieniem, przez co
natychmiast poczułam ochotę, by się odsunąć, ale on dość mocno wbił mi
paznokcie w ramię. – I przy okazji stwierdziłem, że przekażę ci list od
rodziców. Masz się zachowywać i tak dalej – przewrócił oczami, wyciągając z
kieszeni czarnego płaszcza złożoną kartkę papieru. – Nie przeszkadzamy więcej,
mamy ciekawsze rzeczy do roboty – puścił zgromadzonej trójce oczko, a następnie
odciągnął mnie od nich jak worek ziemniaków. Co nie było dość trudne, ponieważ
po raz pierwszy w życiu czułam się zdecydowanie niekomfortowo i
jak...sparaliżowana. Nie mogłam wykrztusić słowa, nie wiedziałam jak się
zachować. Dopiero po odejściu kilku metrów odzyskałam zdolność racjonalnego
myślenia i uderzyłam Pottera w żebra.
- Co to miało
być?
- Och, nie ma
za co – skrzywił się, masując bolące miejsce. – Carrie, wyświadczyłem ci
przysługę. Stałaś tam jak totalna kretynka.
Nie miałam zamiaru przyznać mu
racji. Jeszcze tak nisko nie upadłam.
- A ty niby co
takiego zrobiłeś? Przekazałeś mu list od mamusi, no naprawdę szczyt
złowieszczego geniuszu! – syknęłam, nagle mając dość zarówno chłopaka jak i
całego spaceru.
- Spowodowałem
z nim zazdrość, ty moje jasnowłose kochanie.
Po błoniach rozniósł się mój mroczny
śmiech. Nie mając ochoty dłużej dyskutować z kimś o poziomie inteligencji pomarańczy,
odwróciłam się na pięcie i zamiatając płaszczem po trawie, ruszyłam w kierunku
zamku. Potter był jednak wyjątkowo uparty i pobiegł za mną, chwytając mnie za
nadgarstek.
- O co ci
chodzi?
- Albus nie
jest o mnie zazdrosny! Ja o niego też nie – rzuciłam na jednym wydechu, patrząc
prosto w czekoladowe tęczówki. – Nie baw się w intrygi, Jamie. Nie wychodzą ci.
- I chodzi ci
tylko o odzyskanie przyjaciółki?
I wroga, ale tego już nie musiałam
dopowiadać na głos.
- Wydaje mi
się, że już to ustaliliśmy.
Gryfon uśmiechnął się przebiegle, po czym
gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, zamykając w ciasnym uścisku. Już
zbierałam się, żeby pozbawić go płodności, gdy poczułam ciepły szept przy uchu.
- Ty jesteś
twarda. Ale faceci z reguły bywają bardziej impulsywni, kiedy ktoś zabiera im
ich ulubioną zabawkę.
- Co to ma
znaczyć? – jęknęłam w jego koszulę, ponieważ dosłownie nie dawał mi oddychać, a
coś wbijało mi się w brzuch. Chyba nie chciałam wiedzieć co.
- Mogę założyć
się z tobą o dwadzieścia galeonów, że ten kretyn teraz patrzy w naszą stronę.
- Stoi.
Oboje zaciekawieni zerknęliśmy w
kierunku jeziora, po to, by zobaczyć jak cała trójca ślizgonów wpatruje się w
nas ze zmarszczonymi czołami. James z zadowoleniem ścisnął moją dłoń.
- Pieniądze
przyjmuję dostarczone osobiście, do swojej sypialni, najlepiej w stroju
sprośnej pielęgniarki.
- To nic nie
znaczy, Potter.
Bo przecież tak było. Ja też
wpatrywałam się w Chloe i Alexa, albo chociażby w Niego i Zoey zawsze, gdy na
nich wpadałam. Nie dlatego, że byłam zazdrosna. Po prostu zirytowana lub
zaciekawiona. Mój widok z jego starszym bratem z pewnością też musiał być dość
zaskakujący. To tyle.
- Więc dlaczego
nadal wstrzymujesz oddech?
Machnęłam różdżką, rzucając silencio
i wściekła skierowałam się w stronę zamku. Cholerni Potterowie.
- No wiesz...James nie jest zły. Serio
dobra z niego dupa – Zoey spisywała się doprawdy rewelacyjnie, próbując
poprawić mi humor. Zmrużyłem oczy.
- Taka doza
empatii, to specjalny dar, czy gdzieś się tego nauczyłaś?
Uśmiechnęła się szeroko. Jak się jej
nie znało, wyglądała naprawdę niewinnie.
- Al...Kumplują
się. Co ci to przeszkadza?
- Przeszkadza
mi to, że James zawsze się wpieprza nie tam gdzie powinien. To nasza wojna...
- Podobno już
jej nie ma.
Och, ta dziewczyna uwielbiała
chwytać mnie za słówka. Byłaby idealnym prawnikiem.
- Daj spokój,
Zo...- westchnąłem, obejmując dziewczynę ramieniem.
- Wiem, że
jestem narzędziem do wkurzenia Carrie – mruknęła w końcu, obracając się do mnie
twarzą. Jej oczy były tak duże oraz brązowe i można było całkowicie w nich
utonąć, mimo, że nie przypominały krystalicznie czystej, niebieskiej wody. –
Ale nie lubię być okłamywana, jasne?
Skinąłem głową, na co dziewczyna
uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek, ponownie radosna, wchodząc do
Pokoju Wspólnego. Miała całkowite rozdwojenie jaźni.
- Problemy w
raju?
Mój jedyny aktualny problem zaśmiał
się cicho, opierając się o ścianę przy wejściu do Slytherinu. Zacisnąłem zęby,
chowając pięści do kieszeni. Mama nie byłaby zadowolona, gdyby jej jeden
ukochany synek przywalił drugiemu w zęby.
- Czego chcesz?
- Zobaczyć jak
się trzymasz. Pożarliście się z Zo? Przykro mi. Mam nadzieję, że nie o mnie i
Carrie? A właśnie! Mógłbyś ją zawołać? Zostawiła ostatnio sweter w moim
dormitorium...Ale sam wiesz...Było gorąco.
Jeżeli miałbym wybrać jedną osobę,
która potrafiła mnie rozwścieczyć do czerwoności, bez wątpienia wybrałbym
właśnie starszego brata. Żyłem z nim przez dziesięć lat pod jednym dachem i
doskonale wiedział co powiedzieć, by sprowokować mnie do walki. Ale nie tym
razem. Nie miałem zamiaru dać mu satysfakcji.
- Zbierasz po
mnie resztki? Jak miło...- nonszalancko oparłem się o ścianę naprzeciwko, ani
na chwilę nie tracąc czujności. James zaśmiał się głośno.
- Nie musisz
być zazdrosny...- nie byłem. – Bawiliście się razem przez ponad pięć lat. Ale
teraz cała szkoła widzi, że zmieniłeś piaskownicę, więc co złego jest w tym, że
ja wszedłem do twojej?
Teoretycznie nic. Ale zrozumiałem co
tak naprawdę musiała czuć Gray, gdy ukradłem jej Zoey. Ponieważ mój brat zrobił
dokładnie to samo. Zabrał coś co było moje. Zawsze.
- Bierz co
chcesz – mój głos był lodowaty, ale gryfon i tak uśmiechał się kpiąco. – Mnie
już ona nie obchodzi.
Wyminąłem brata, by wejść do Pokoju
Wspólnego i w ten sposób powstrzymać cisnące się na usta słowa. Po co do
cholery wpakowywałem się w całą tą sytuację?
- Wszystko
okej? – Zoey pojawiła się znikąd i położyła mi rękę na ramieniu. Kiwnąłem
głową.
- Ta...Muszę
tylko...wysłać list - bzdura, ale nie dbałem o to, jak słaba jest ta wymówka. -
Wrócę za pół godziny.
Skierowałem się w stronę sowiarni,
licząc, że będzie to miejsce, w którym swobodnie pomyślę. W końcu nikt z
własnej nieprzymuszonej woli nie spędzał czasu wśród odchodów tych cholernych
insektów. Minusem były schody, cholernie wysokie, i kiedy w końcu dotarłem na
górę, czułem, że wypluję płuca. Co z resztą byłoby dla mnie pewnym ratunkiem,
biorąc pod uwagę, w co się władowałem. Ponieważ sowiarnia była zajęta. I to
przez ostatnią osobę, którą chciałem teraz widzieć.
Carrie jak gdyby nigdy nic siedziała
na parapecie, z nogami wywieszonymi za okno. Oparłem się o framugę drzwi i
przez chwilę po prostu patrzyłem. Włosy o konsystencji siana, kości wystające
dosłownie wszędzie, rozciągnięty sweter, który wyglądał jakby zrobiła go babcia
Molly. Obraz nędzy i rozpaczy.
- Skacz, skacz,
skacz! – zawołałem kilka razy, na co ona przestraszona wzdrygnęła się i przez
sekundę naprawdę myślałem, że spadnie w dół. Powoli obróciła się w moją stronę,
przyciągając kolana do klatki piersiowej i siadając bokiem. Dopiero teraz
dostrzegłem cienkiego papierosa, którego trzymała w ręku.
- Och, jeszcze
ciebie tu brakowało!
Ukłoniłem się teatralnie,
zastanawiając w myślach, dlaczego nadal tam stałem. Mogłem przecież szybko
uciec, nie zostając nawet dostrzeżonym, a zamiast tego sam wpakowałem się w
sytuację, która wymagała od nas rozmowy.
- Jak ci się
układa z moim bratem? - nie mogłem się powstrzymać. Dziewczyna, jak zwykle nie
okazała żadnych emocji, ale czego się spodziewać po eksperymencie biologicznym?
Naprawdę, chciałbym zobaczyć jej akt urodzenia, potwierdzający, że jest
człowiekiem.
- Jak ci się
układa z Zoey? – odpyskowała, jednak postanowiłem ją zignorować.
- Przyniósł ci
sweter. Podobno wasze ostatnie spotkanie było gorące.
Ku mojemu zaskoczeniu Carrie
zaśmiała się głośno i szczerze mówiąc nie przypominałem sobie sytuacji, w
której słyszałbym ten dźwięk. Chyba jeszcze nigdy nie udało mi się jej
rozbawić, będąc zbyt zajętym wyszukiwaniem kąśliwych uwag.
- Podpaliłam mu
kołdrę, jeśli o to ci chodzi.
Nie powiem, że odczułem ulgę, bo nie
miałem do tego powodu. Ale poczułem się nagle jakoś bardziej swobodnie w jej
towarzystwie, wiedząc, że nie puszcza się z moim bratem.
- Zważywszy na
to co mi ostatnio powiedziałaś...
W jej oczach pojawił się
ostrzegawczy błysk i zmrużyła je w wąskie szparki. Nadal dręczyło ją to
pijackie wyznanie, które szczerze mówiąc mnie też nie dawało spokoju. Cały czas
knułem jak je najbardziej wykorzystać i co ono tak właściwie znaczyło.
Nie nienawidziła mnie. To w jej
wykonaniu było praktycznie wyznanie miłości i nikt nigdy nie mógłby oczekiwać
niczego więcej. Ale przecież to była Gray! Nie zdziwiłbym się, jakby wszystko
ukartowała, udawała pijaną i pozwoliła mi wierzyć, że coś do mnie czuje, tylko
po to by zrobić ze mnie kretyna. Musiałem pozostać czujny.
Jeśli faktycznie była to tylko
ściema, to dziewczyna dokładnie ją przemyślała. Miała prawdziwy talent
aktorski, ale o tym przekonałem się już dawno, kiedy w czwartej klasie
próbowała wrobić mnie w molestowanie seksualne. Fotoreporterzy łazili za mną z
dwa miesiące.
Być może doszukiwałem się we
wszystkim podstępu i konspiracji, ale przecież to było bardziej wiarygodne niż
to, że faktycznie mogłaby coś do mnie czuć.
- Nieważne co
ci nagadałam – warknęła w końcu. – Byłam pijana, nie kontrolowałam się, teraz
nawet tego nie pamiętam, więc musiało nie mieć znaczenia. Lepiej zostaw mnie w
spokoju i wracaj do Zo. Nasza wojna się już skończyła. Nie masz prawa ze mną
rozmawiać.
Zeskoczyła z parapetu i z dumnie
uniesionym podbródkiem spróbowała mnie wyminąć. Mnie jednak dużo satysfakcji
sprawiło zastawienie drzwi swoją osobą, mimo, że podchodziło to pewnie pod zachowanie
pierwszoklasisty. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Daj mi
spokój, Potter. Zabrałeś mi Zo, zabrałeś mi zabawę, teraz jeszcze się czepiasz
mojej relacji z Jamesem... – czy ona naprawdę powiedziała do niego po imieniu?
Nie. Przecież to niemożliwe. Jedynymi osobami do których mówiła po imieniu była
Zoey i Chloe, przy czym do tej drugiej tylko z szacunku przemieszanym ze
strachem. Ale nigdy do nikogo z całej naszej rodziny nie powiedziała inaczej
niż po nazwisku.
- Po prostu
uważam, że jako nasza nieoficjalna królowa Slytherinu nie powinnaś puszczać się
z Gryfonem...
Trzask. To zabolało. Moja twarz
piekła i mogłem przysiąc, że widniał na niej czerwony odcisk dłoni. W oczach
Carrie jak zwykle nie pojawił się ani mały przejaw posiadania emocji.
- Każdy jest
lepszy od ciebie.
- Jeszcze nie
tak dawno ci to nie przeszkadzało...
Prychnęła rozbawiona.
- Oboje dobrze
wiemy, że robiłam to tylko po to, by trzymać cię z dala od Zo. Nie tknęłabym
cię nawet widłami.
Cóż, to był prawdopodobnie dobry
moment, by wykorzystać teoretyczną przewagę.
- To nie
dokładnie to, co powiedziałaś mi na urodzinach babci Molly.
Dziewczyna wyminęła mnie, boleśnie
uderzając barkiem o moją rękę, w pośpiechu zbiegając po schodach. Uśmiechnąłem
się z zadowoleniem, czując satysfakcję rozlewającą się po moim ciele, ale to
uczucie szybko zniknęło. Szybciej niżbym się spodziewał. Bo nadal nie
wiedziałem co się dzieje, Carrie wyglądała naprawdę beznadziejnie, a ja
musiałem wrócić do Zo. Oparłem się o zimny mur zamku, przymykając oczy.
Wpakowałeś się w to na własne
życzenie, Potter.
- Malfoy – Carrie stanęła przede mną
z taką miną, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyglądała na bardzo zdesperowaną i
gotową paść na kolana, błagając o pomoc, a to przecież lubiłam najbardziej.
Odłożyłam książkę od eliksirów zaawansowanych, i wbiłam w nią oczekujące
spojrzenie.
- Czego?
- Potrzebuję
pomocy.
- Tyle to ja
wiem – przewróciłam oczami, całą siłą woli powstrzymując się przed napływającą
falą irytacji.
Do Carrie dołączył James Potter,
kładąc dłoń na dole pleców dziewczyny, jakby próbując jej w ten sposób pokazać,
że ma w nim wsparcie. Och, to było urocze. Ich przyjaźń fascynowała mnie i
przerażała jednocześnie. Trochę jak szopy. Od zawsze marzyłam o szopie.
- Musimy włamać
się do gabinetu McGonagall.
W końcu jakaś porządna prośba! Dawno
nie brałam udziału w żadnej większej akcji, która wymagała konkretnego
działania i poczułam się jakby gwiazdka w tym roku przyszła wcześniej. Mój
uśmiech powiększył się i machnęłam różdżką w stronę stojącego nieopodal fotela.
Zrzuciłam siedzącego na nim siódmoklasistę i przywołałam mebel do siebie.
- Siadajcie.
Jaki jest plan? No tak, wasz jest beznadziejny, albo w ogóle go nie macie, więc
ja rządzę. Zrobimy tak...
- Kiepsko wyglądasz – rzuciła Chloe,
przypatrując mi się z ciekawością, a ja nerwowym ruchem poprawiłam włosy, które
jak zwykle odstawały we wszystkie strony świata. Ostatnio słyszałam tę uwagę
coraz częściej, zwłaszcza od Jamesa, który pilnował by słowa te padły minimum
pięć razy dziennie. Prychnęłam jednak lekceważąco, nie zamierzając przejmować
się zdaniem ani małego belzebuba, ani kogoś, kto nieustannie przypominał mi
wesołego szczeniaka.
- Może dlatego,
że jeszcze nigdy nie rozwaliłam połowy zamku? – syknęłam cicho, opierając się o
zimną ścianę. Tkwiłyśmy w tajemnym przejściu na pierwszym piętrze, czekając na
Jamesa, który miał porozmieszczać udoskonalone przez Malfoy łajnobomby w wieży
astronomicznej. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- A w czwartej
klasie?
- To nie było
specjalnie!
Blondynka zaśmiała się cicho i
bardzo złowieszczo, sprawiając, że dostałam gęsiej skórki, a włosy na karku
stanęły mi dęba. Cholerny czwarty rok...uśmiechnęłam się lekko, na myśl o tym
szaleńczym spięciu z Potterem, które faktycznie doprowadziło do niewielkiego
wybuchu w wieży zegarowej. Chyba nigdy nie pokłóciliśmy się tak jak wtedy...
Wejście otworzyło się i pojawił się w
nim jak zawsze uśmiechnięty oraz szczęśliwy James. Przeczesał swoje ciemne
włosy dłonią, wyglądając zupełnie jak niesforny dzieciak, który coś zepsuł.
- Gotowe, można
odpalać.
Nie byłam przekonana co do
słuszności planu Chloe. Potrzebowałam tylko pięciu minut z myślodsiewnią, by
dowiedzieć się co tak naprawdę nagadałam tej pękniętej prezerwatywie oraz
kogoś, kto będzie stał na czatach i zadziała w przypadku zagrożenia. Zapomniałam
jednak, że Młoda nie robi nic na małą skalę.
- Gray? –
Malfoy spojrzała na mnie karcąco. – Skoncentruj się, proszę. Zrób co masz
zrobić i wychodź, jasne? Trochę im tam zajmie, ale lepiej się pośpiesz.
Przytaknęłam, czując ekscytację
rozlewającą się po żołądku, a blondynka podciągnęła rękawy szkolnej szaty.
Machnęła kilkakrotnie różdżką, z której uciekł fioletowy błysk, następnie ginąc
w grubym murze.
- Za pięć,
cztery...- dziewczyna zaczęła odliczanie, a w jej lodowatych oczach pojawiła
się iskra, która zdecydowanie wzbudziła moje przerażenie. Z każdą kolejną cyfrą
jej głos się ściszał, aż w końcu ostatnią wyartykułowała całkowicie bezgłośnie.
Sekundę później rozległo się wielkie „bum”.
- Cholera, to
miało mieć aż taką siłę? – pisnął James, przypominając trochę pięcioletnią
dziewczynkę, na co Malfoy tylko wzruszyła ramionami. Machnęła różdżką po raz
kolejny, rzucając zaklęcie przenikalności na gruby mur, w idealnym momencie,
byśmy zobaczyli wybiegającą ze swojego gabinetu profesor Junonę.
- Leć – mruknął
James, szturchając mnie delikatnie w ramię, a ja natychmiast zrobiłam to, co mi
kazał. Otworzyłam ciężkie drzwi i wpakowałam się do pomieszczenia, przeklinając
się w myślach za głupotę. Nigdy więcej alkoholu, przysięgam. Jeżeli potem
musiałam się pakować w takie sytuacje...Swoją drogą wybuch naprawdę był
potężny. Być może nawet gorszy niż ten w czwartej klasie...Dopadłam do szafy
nauczycielki transmutacji i zaczęłam ją przeszukiwać...Ale czy cokolwiek może
być gorszego niż czwarty rok?...Znalazłam. Myślodsiewnia stała sobie jak gdyby
nigdy nic w najniższej szafce, emanując srebrnym blaskiem. Odetchnęłam z ulgą,
sięgając różdżką do skroni, by wyciągnąć wspomnienie. Musiałam się
pośpieszyć...
Wrzuciłam myśl do naczynia, a
następnie delikatnie dotknęłam palcem powierzchni powstałej substancji.
Poczułam ścisk w żołądku oraz uczucie podobne do tego, które towarzyszy podczas
teleportacji. Zacisnęłam oczy, odnosząc wrażenie, że pochłania mnie wir
powietrza i dopiero kiedy świat przestał się kręcić, postanowiłam uchylić
powieki. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłam się jednak na wystawnym przyjęciu
państwa Potterów, ale na szkolnym korytarzu. Rozejrzałam się dookoła, nie za
bardzo rozumiejąc co się stało. Przecież myślałam o...Nie. Wcale nie myślałam o
urodzinach babci Weasley, tylko o tej cholernej czwartej klasie. Z mojego
gardła samoistnie uciekło głośne „kurwa”.
Jak to zmienić? Muszę wyjść? Zmienić
wspomnienie? Przełączyć kanał?
- Nienawidzę
cię! – do moich uszu dobiegł piskliwy głos i dopiero po chwili zorientowałam
się, że należał do mnie. Konkretniej: do czternastoletniej mnie. W przerażeniu
rozejrzałam się za miejscem do schowania się, dopiero potem przypominając
sobie, że przecież jestem niewidzialna.
Zza rogu wyszły dwie postacie, na
których widok poczułam się nagle chora. Merlinie, jak ja wyglądałam! Moje włosy
od zawsze były fatalne, ale nie sądziłam że aż tak. A ten sweter? Jakbym
należała do Weasleyów! Przeniosłam spojrzenie na drugą postać i zaśmiałam się
głośno, nie mogąc się powstrzymać. Czternastoletni Potter był widokiem wartym
każdej ceny. Wysoki, chudy, o długich kończynach, których za bardzo nie
kontrolował. Do końca trzeciej klasy mierzył tyle ile ogrodowy gnom, ale w
tamte wakacje bardzo szybko urósł, zupełnie jakby ktoś wydłużył go zaklęciem.
Ciemne włosy zostały przystrzyżone o wiele krócej niż robił to teraz i w sumie
tylko jego oczy się nie zmieniły. Tak jak wtedy, tak i teraz, pozostawały
szmaragdowe i piekielne.
- Oboje dobrze
wiemy, że to nie prawda – chłopak przewrócił oczami, chwytając młodszą mnie za
nadgarstek. Usiadłam na parapecie, zapominając, że mi się spieszy i żałując, że
nie wzięłam popcornu.
- Zawsze kiedy
dostaję szlaban...Zawsze!...Dostaję go przez ciebie! – warknęła mała Carrie,
uderzając go w klatkę piersiową. Potter nie przyjmował tej wersji wydarzeń.
- Przypominam
ci, że to ty pierwsza rzuciłaś zaklęcie!
- Bo ty
wysłałeś Troya do szpitala!
- Bo jest pizdą
i nie umie się bronić!
Mój wzrok wędrował od jednego do
drugiego jak na meczu quidditcha. Nagle przypomniałam sobie wszystko i pisnęłam
cicho, orientując się, co za chwilę się wydarzy. Nie, nie, nie...Nie chciałam
na to patrzeć! Ale też nie mogłam odwrócić wzroku...To jak z bólem zęba. Bolało
kiedy dotykałam, jednak nie potrafiłam przestać...
- Sam jesteś
pizdą! – warknęła dziewczyna, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez chwilę
po prostu milczeli, oboje obrażeni, mordując się wzrokiem, aż w końcu Potter
westchnął malowniczo.
- Jesteś jedyną
osobą, która mnie tak wkurza...
- I nawzajem.
Och, to nam pozostało. Wciąż
doprowadzał mnie na skraj zdrowia psychicznego. Przygryzłam usta, w oczekiwaniu
na to, co się miało wydarzyć, czując jak robi mi się słabo.
- Jeszcze nigdy
nie zrobiliśmy takiego burdelu – mruknęła mała Carrie, zakładając niesforne
włosy za ucho, a ślizgon wzruszył ramionami.
- A eliksiry w
zeszłym roku? Było blisko...
Obie uśmiechnęłyśmy się lekko na
wspomnienie tej nieszczęsnej lekcji.
- My chyba
nigdy nie przestaniemy się kłócić, no nie? – westchnęła dziewczyna, opierając
się o chłodny mur. Potter nieznacznie przysunął się w jej stronę, co teraz
natychmiast zaobserwowałam. Zmrużyłam oczy, nasilając swoją czujność. Mogłam
dowiedzieć się z tej sceny więcej niż pamiętałam...
- Chyba nie –
poparł ją chłopak. – To niezła rozrywka, a poza tym...Czym byśmy byli jak nie
swoimi wrogami?
Dobre pytanie. Rewelacyjne. Kim
mógłby być Albus Severus Potter, jeśli nie moim nemezis? Zacisnęłam dłonie w
pięści, powstrzymując głupie myśli. Prawda była taka, że nikim, ponieważ nie
przeżylibyśmy bez nieustannych kłótni. One są po prostu wpisane w nasze DNA.
Ponownie skupiłam się na czternastolatkach, którzy stali w milczeniu, po prostu
na siebie patrząc. A potem to się stało.
Chłopak nachylił się w stronę
dziewczyny i delikatnie pocałował, a ona ten pocałunek oddała. Swój pierwszy
pocałunek w życiu. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść tego widoku i skupiłam się
na tym by wrócić do rzeczywistości.
Wracaj, wracaj, wracaj!
Strumień powietrza mocno mnie
szarpnął i po chwili oddychałam już ciężko, leżąc na podłodze profesor Junony. Nie
takiej wycieczki się nie spodziewałam. Drzwi otworzyły się nagle, ukazując przerażonego
Jamesa.
- Co się stało?
Usłyszeliśmy hałas? Wszystko w porządku?
Powoli skinęłam głową, próbując
wyrzucić z głowy widziany we wspomnieniu obraz. To było ohydne. Odrażające.
Wstrętne. Obrzydliwe.
- Potrzebuję
jeszcze pięciu minut, okej? – mruknęłam, nagle przypominając sobie, dlaczego w
ogóle znalazłam się w gabinecie. James uśmiechnął się lekko, przytakując.
- Spokojnie,
mają kupę zamieszania. Nie sądzę, by szybko się z tym uporali.
Ponownie nachyliłam się nad naczyniem,
tym razem skupiając się tylko na odpowiedniej myśli. Do różdżki przyczepiła się
srebrzysta nitka wspomnień i łagodnie opadła, zanurzając się w substancji.
Westchnęłam, nie do końca gotowa zarówno na ponowne nieprzyjemne uczucie
wciągania, jak i również na to, co usłyszę i zobaczę.
Przynajmniej udało mi się znaleźć w
dobrym miejscu. Odetchnęłam z ulgą, rozpoznając elegancki hotelowy korytarz.
Albus stał pod drzwiami, trzymając mnie na rękach i próbował je otworzyć, nie
używając różdżki. Poszło mu to zadziwiająco łatwo, być może przez alkohol
buzujący w krwi, którego z pewnością miał mniej niż ja. O Merlinie, wyglądałam
źle i dosłownie nie trzymałam się na nogach. Nic dziwnego, że rano nic nie
pamiętałam. Praktycznie nie potrafiłam już się wypowiedzieć. Skrzywiłam się
malowniczo, obiecując sobie w myślach, że już nigdy nie doprowadzę się do
takiego stanu i ruszyłam do środka sypialni, ciekawa, co wydarzy się dalej. Potter
rzucił moje ciało na łóżko z całkowitym brakiem poszanowania, więc podeszłam do
niego i zamachnęłam się z całej siły, chcąc uderzyć go w tył głowy. Szkoda
tylko, że moja ręka przeszła przez niego jak przez powietrze, sprawiając tylko,
że chwilowo straciłam równowagę. Cholerny Potter. Same z nim problemy.
- Wracasz do
Zo? – odezwał się jakiś piszczący, przepity głos, do którego nigdy bym się nie
przyznała.
- Tak. Dlaczego
pytasz? Zazdrosna? – na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny złośliwy
uśmieszek, a ja poczułam znajomą ochotę by mu go zetrzeć. Najlepiej papierem
ściernym. Jednak w tym momencie ponownie odezwała się pijana Carrie, a ja
zrozumiałam, że to z jej ustami należało by coś zrobić. Na przykład zakleić.
- Nie
nienawidzę cię.
Nie. Ja tego nie powiedziałam. Nie
mogłam tego powiedzieć! Co to w ogóle było?! Szlaban na alkohol, Gray! Szlaban
do końca życia. Przeklęłam głośno i bardzo niecenzuralnie, ciesząc się, że nikt
mnie nie słyszy. Zerknęłam na Pottera, który wyglądał na równie zaskoczonego
jak ja.
- Co? –
wydukał, nie odwracając ode mnie wzroku. Od tej drugiej mnie. Tej durnej.
- Nie
nienawidzę cię.
Och, ile razy to jeszcze powtórzę?!
Poczułam pieczenie pod powiekami, co nie zdarzyło mi się chyba nigdy wcześniej
i dopiero po chwili zrozumiałam, że w oczach zbierały mi się łzy. Co było
niemożliwe, ponieważ nigdy wcześniej nie płakałam. A jednak teraz czułam taką
mieszankę wściekłości, nienawiści i żalu do samej siebie, że nie mogłam tego
powstrzymać. Zaczęłam oddychać spazmatycznie, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Na
całe szczęście Carrie zamknęła oczy i wtuliła się w poduszkę, co mogło oznaczać
tylko jedno: zasypiała, a tym samym wspomnienie dobiegało końca. Następnym co
pamiętam, była twarz zaniepokojonego Jamesa, który przyciskał mnie do swojej
klatki piersiowej.
- Gray? Hej,
mała! Co tam się stało? Powoli! Wdech, wydech, wdech...
Słuchałam jego instrukcji, czując
jak powoli się uspokajam. Przymknęłam oczy, czując jak wściekłość w moim ciele wolno
zastygała. Żołądek palił żywym ogniem poczucia winy i rozgoryczenia, a coś po
lewej stronie klatki piersiowej bolało jak cholera.
- To najgorszy
dzień w moim życiu.
***
Wohoho!
Maturki dobiegają końca, więc jestem. Zaskoczeni? Nie bardziej niż ja :p
Jak już pisałam - od teraz nie będzie aż tyle humoru (chyba straciłam go bezpowrotnie ;-; ), ale przynajmniej będą rozdziały i dokończę tą historię. Na 100%. Długo się zastanawiałam czy jest sens, ale to miał być hołd i nie ma opcji, bym go porzuciła w ten sposób.
Więc enjoy.
I postaram się, by następny rozdział był lepszy.
A wy trzymajcie kciuki za moje egzaminy.
A! I zrobiłam krótki filmik dla fanów Alrrie ;) Są jacyś fani innych paringów? Może coś wykombinuję jak dostanę weny :p w końcu niedługo zaczynam najdłuższe wakacje życia!
A! I zrobiłam krótki filmik dla fanów Alrrie ;) Są jacyś fani innych paringów? Może coś wykombinuję jak dostanę weny :p w końcu niedługo zaczynam najdłuższe wakacje życia!